Ostatnie lata według Eddiego Van Halena to kulminacja jego gitarowej kariery i życia. To optymistyczne stwierdzenie w świetle opinii ludzi z show-businessu, że Van Halen podobnie jak Aerosmith jest jednym z najbardziej dysfunkcyjnych, legendarnych, rockowych zespołów. Przyczyn tego stanu rzeczy jest wiele. Część z nich opisał w książce Sammy Hagar, to jednak nie wszystko. W ostatniej dekadzie z okładem zdarzyło się w życiu gitarzysty wiele nieciekawych rzeczy. Operacja biodra, walka z rakiem, koniec małżeństwa – z pewnością nie było mu łatwo.
Kryzys: Van Halen III
Kryzys przyszedł wraz z wydaniem płyty „Van Halen III”. Był to pierwszy album grupy, który nie zyskał miana platynowego w czasach, gdy zwykło się kupować płyty CD. Cały album powstał pod dyktando gitarzysty, który posunął się do sprawowania kontroli nad materiałem tak daleko, że podśpiewywał Gary’emu Cherone, jak ma zaśpiewać pewne partie. Płyta, choć niezła, pełna nowych pomysłów i dająca nadzieję na ewolucję muzyki Van Halen, okazała się porażką. Pod koniec 1999 roku Cherone odszedł. Van Halen wszedł do studia z Patrickiem Leonardem (Madonna, Amused to Death) i Dannym Kortchmarem, by zrobić nową płytę. Materiał z tej sesji nigdy się jednak nie ukazał. Już wtedy Eddie walczył z rakiem, ale oficjalnie nikt nic o tym nie mówił. Jego wychudzona sylwetka na okładce „Guitar World” wyglądała niepokojąco – muzyk wyglądał jak własny cień. Trawił go rak języka – choroba nałogowego palacza. Wyszedł z tej choroby definitywnie w 2002 roku, ale, niestety, nie oznaczało to końca kłopotów. Kolejnym był rozwód z Valerie Bertinelli po 21 latach bycia razem. Przyczyną rozwodu, prócz nałogów (to Valerie postanowiła z nimi zerwać, przynajmniej tak przyznaje w prasie), była niewierność, przy czym obie strony różnią się w ocenie, kto zaczął flirty jako pierwszy. Para przeszła w stan separacji pod koniec 2001 roku, by rozwieść się w 2004.
W tym czasie koncern Warner Brothers zakończył kontrakt płytowy, zostawiając na lodzie gościa, którego płyt sprzedali do tamtego czasu ponad 70 milionów. Był to czas, gdy teoretycznie nienawidzący się byli wokaliści Lee Roth i Hagar połączyli siły, grając koncerty. Wydaje się, że był wówczas możliwy powrót zespołu z dwoma wokalistami, bo fani byli spragnieni koncertów, jednak bracia Van Halen nie zdradzali zainteresowania współpracą.
Dwaj panowie, śpiewając utwory Van Halena, zarobili całkiem niezłą kasę – prawie 10 milionów dolarów do podziału, i sprzedali ponad trzysta tysięcy biletów. Kilka koncertów z Hagarem zagrał Michael Anthony i to właśnie z tego powodu przestał być basistą Van Halen.
Ed rozgłaszał opowieści, że ma godziny muzyki gotowej do wydania, zarówno solowej, jak i filmowej, że może wydać kilkanaście płyt ze swoją muzyką i że szykuje się do wielkiego powrotu. „Ciągle mam w sobie tak wiele muzyki” – zwierzał się Eddie. „Tak wiele, że musi to ze mnie wyjść” – mówił dziennikarzom. Były to jednak pobożne życzenia – czym bowiem tłumaczyć fakt, że w 2003 przyszedł na dziwne przesłuchanie do Limp Bizkit i zagrał z nimi? Historia wygląda dziwnie, tym bardziej że podobno Ed wrócił po 20 minutach po gitarę, którą już ze sobą zabrał, i podejrzliwie „obwąchiwał” wszystkich, sądząc, że ktoś mu ją podprowadził.
Pojednanie z Hagarem
Wiosną 2004 roku nastąpiło chwilowe pojednanie z Hagarem, który na zmianę, niby panna na wydaniu, oświadczał, że nie zależy mu na powrocie, po czym stwierdzał, że to naturalna kolej rzeczy. Fakt ten poprzedziło podpisanie przez Van Halen nowego kontraktu ze świetnym managerem Irvingiem Azoffem, starym wygą zajmującym się wcześniej sprawami Journey, Christiny Aguilerry i m.in. Sammyʼego Hagara. Ponowna współpraca z byłym wokalistą była dla Eda potrzebą chwili. Spłukany przez rozwód, operacje i lekarzy oraz wódę, stawał się zmarniałym, siwiejącym 50-latkiem, a nie supergwiazdą rocka. Dawny manager Ray Danniels powiedział, że Ed stracił kontakt z rzeczywistością, żyjąc ciągle w świecie rockandrollowej gwiazdy, i zamiast grać i tworzyć, marnował swoje życie.
Jak wyglądała trasa koncertowa – opisał Sammy Hagar. W opinii krytyków i fanów zdarzały się pewnie niedoskonałości podczas występów (udokumentowane na You Tubie), ale wielu z nich podkreśla, że gitarzysta czuł się na scenie swobodnie i mimo wszystko starał się starannie wykonać swoją pracę. Gitarzysta opowiadał w programach radiowych o tym, jak to pierwszy raz swobodnie czuje się na scenie, jak czuje potrzebę improwizowania i tworzenia, ale czasem brzmiało to po prostu słabo. Na skutek tego, że między panami znów zaczęły narastać animozje, trasa ograniczona została tylko do Stanów, choć mówiło się o planach występów w Europie, Azji i Ameryce Południowej oraz powrocie do rodzimej Holandii. Zerwanie zobowiązań wwiązało się z utratą dużych pieniędzy za owe występy. Podczas trasy Alex Van Halen ciągle potwierdzał, że mają z Hagarem zamiar nagrać nową płytę, ale skończyło się na promującej koncerty kolejnej składance „The Best of Both Worlds” z trzema nowymi utworami nagranymi z Sammym. Płyta pokryła się platyną w ciągu zaledwie sześciu tygodni, utwierdzając muzyczny świat w przekonaniu, że słaba sprzedaż albumu „III” była przypadkiem przy pracy. Przypadkiem nie było jednak zmarginalizowanie na niej utworów z Rothem – posunięcie to służyło podniesieniu poziomu sprzedaży biletów na koncerty z Hagarem.
Ten etap działalności EVH zakończył się sukcesem finansowym, ale pozostawił zespół w rozsypce. Wszyscy członkowie zespołu rozpoczęli klasyczne obrzucanie się błotem, maskując prawdziwe intencje. Zaczęli używać mediów, by nękać fanów, uprzedzając nawzajem swoje plany i wybielając kontrowersje dotyczące ich samych. Choć osobiste wycieczki i wyrzucanie emocji mogłoby teoretycznie służyć oczyszczeniu atmosfery, należało postawić pytanie: czy panowie będą w stanie sobie wszystko wybaczyć?
Lee Roth twórcą sukcesu powrotu Van Halen?
Na razie wygranym jest Roth. Mimo że Eddie Van Halen wielokrotnie zarzekał się (a potwierdzał to Alex i ludzie żyjący blisko zespołu), że powrót Davida do Van Halen jest niemożliwy, okazało się, że w obliczu artystycznej niemocy i wzrastającego popytu ze strony fanów nie ma innego wyjścia. Fani chcieli Lee Rotha od lat, a od zespołu oczekiwali sposobności, że historia zatoczy koło i wspaniały zespół z lat 70.–80. powróci. Trasa stała się punktem zwrotnym EVH – zespół zaczął powoli wychodzić z kryzysu (warunkiem zorganizowania trasy stało się przeprowadzenie kolejnej terapii antyalkoholowej). Koncerty z pierwszym wokalistą okazały się sukcesem finansowym, oficjalnym basistą stał się syn gitarzysty, Wolfgang, a przesuwane z miesiąca na miesiąc, a później z roku na rok zapowiedzi nowej płyty przestały być tylko pobożnymi życzeniami. Steve Lukather bronił niedawno Eda, mówiąc, że wiele przeszedł i wszyscy powinni mu dać spokój, by odpoczął.
Jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że gitarzysta ponownie się ożenił i prawdopodobnie próbuje uporządkować swoje życie, jego kariera może być obecnie w punkcie zwrotnym. W tle niczym nocne mary ciągną się wieloletnie pertraktacje prawników chcących wyrwać jak najwięcej kasy oraz związanych z nią praw i obowiązków dla każdej ze stron (Lee Roth, bracia Van Halen, Michael Anthony, a także Sammy Hagar). W umysłach wielu fanów ci oryginalni członkowie Van Halen są wciąż razem, mimo płynących zewsząd komunikatów, że między panami nie układa się najlepiej, a Michael Anthony został definitywnie zastąpiony przez syna Edka. Od czasu, gdy diamentowy Dave samolubnie zostawił braci Van Halen na lodzie, odchodząc zaraz po nagraniu albumu 1984, nigdy między nimi nie było już zbyt wielkiej sympatii, a wspólne występy muzycy od kilku lat traktują tylko i wyłącznie jako biznes. Zero wspólnych balang, sztuczna chemia na scenie oraz spanie w osobnych hotelach. Smutne, że na uroczystość wprowadzenia do „The Rock’n’roll Hall of Fame” nie zaproszono ani Garyʼego Cheroneʼa ani Sammyʼego Hagara.
Co dalej? „Show must go on”… Van Halen wiedzą, że muszą wyjść na ring niczym bokser, który w obronie tytułu – mimo że kondycyjnie nie czuje się najlepiej – nie może stchórzyć i musi wytrwać w ringu do końca.
Piotr Nowicki