Jak wyglądało komponowanie materiału na płytę „Genesis”? Do jakiego stopnia miałeś wolną rękę, jeśli chodzi o riffy i solówki, które na niej słychać?
Ritchie Palczewski: Większość materiału była już skomponowana przez Anię. Wszystkie mniej lub bardziej określone utwory aranżowaliśmy wspólnie. Był to rodzaj szlifu oddającego zamysł twórczy Ani, ale w ramach wniesienia również własnej tożsamości i wrażliwości artystycznej. Nie zawsze było to łatwe, bo tworząc w ten sposób, trzeba czasem rezygnować z siebie. To dla mnie zupełnie nowa formuła tworzenia, ale dobra lekcja i cenne doświadczenie. Na płycie znajdują się również utwory, których jestem współautorem, i jeden, który skomponowałem w całości. W nich zaproponowałem coś zupełnie swojego. Solówki to bardziej osobista cześć mojego grania i tutaj miałem dużą wolność. Byłem otwarty na sugestie dotyczące klimatu, w jakim można było coś zagrać, ale nikt nie mówił, jak mam grać poszczególne dźwięki. Tworzenie płyty przebiegało w bardzo inspirującej atmosferze.
Czy w studiu powstały jakieś elementy utworów, czy dokładnie tak jak skomponowaliście je na próbach tak je zrealizowaliście? Było miejsce na improwizacje w studiu?
Ritchie Palczewski: Materiał nagrywany był na tzw. setkę, zatem musiał być dobrze przygotowany na próbach. Niemałą rolę w ostatecznej formie płyty odegrał producent Emade. Nie ingerował bardzo w aranże, choć proponował czasem rozwiązania, na które sami byśmy nie wpadli. W przygotowanym materiale znalazło się jednak miejsce na improwizacje. W końcowej części „Rzeki pamięci” popłynęliśmy zupełnie swobodnie, totalna jazda.
Muszę pogratulować wam tego materiału – podczas gdy pierwsza płyta była jasno zdefiniowana i podążała wąskim korytem, to „Genesis” rozlała się już szeroko po kilku gatunkach i słychać na niej większą swobodę i rozmach. Samo tak wyszło, czy to zamierzony zabieg?
Ritchie Palczewski: Myślę, że „Genesis” ma charakter bardziej zespołowy. Każdy z nas wniósł od siebie pewną brzmieniową i aranżacyjną jakość, co, jak sądzę, rozszerzyło perspektywę tworzenia i przełożyło się na efekt końcowy.
[quote_box_right]W starym analogowym brzmieniu odnajduję rodzaj prawdy, w której mieści się wszystko to, co dla mnie w muzyce gitarowej najcenniejsze.[/quote_box_right]
Opowiedz trochę o swoich gratach. Na czym grasz i czy używasz jakichkolwiek cyfrowych urządzeń? Ta słabość do soundu vintage to kwestia brzmienia czy bardziej idei?
Ritchie Palczewski: Jestem totalnym fanem vintage’owych gratów. W starym analogowym brzmieniu odnajduję rodzaj prawdy, w której mieści się wszystko to, co dla mnie w muzyce gitarowej najcenniejsze. Obecnie mój główny arsenał to stara Aria ES335, zmodyfikowany Vox AC30 dopalany w zależności od utworu efektami Tone Bender lub Rangemaster, Tremulator Demeter, KR Mega Vibe, Carbon Copy i kaczką Fulltone.
Czy obecnie grasz jeszcze gdzieś oprócz zespołu Ani?
Ritchie Palczewski: Zespół Ani to jedyna rzecz, której się poświęcam. Pracuję również sam nad własnym materiałem.
Co zamierzacie w 2014 roku? Jakie macie plany wydawnicze i koncertowe? Faktycznie bierzecie się za rockoperę „Naga”?
Ritchie Palczewski: W pierwszej kolejności dużo koncertów promujących płytę. W najbliższym czasie chcemy wydać Genesis na winylu. Być może nagramy materiał na żywo. Bardzo chcielibyśmy się zmierzyć z „Nagą”. Trudne zadanie, ale poważnie o tym myślimy.
Życzę sukcesów! Dzięki za rozmowę!
Ritchie Palczewski: Bardzo dziękuję. Pozdrawiam!
Wywiad ukazał się w TopGuitar nr 2/2014