Gdański Mastabah po latach istnienia chce przypomnieć o sobie fanom ekstremalnej muzyki ogólnopolską trasą koncertową pod hasłem „Noc Muzyki Ekstremalnej”. O niecodziennym pomyśle na tę trasę, codziennym funkcjonowaniu zespołu i podejściu do muzyki wszelakiej, opowiada Vnuk, w dzień student gitary jazzowej na Akademii Muzycznej, nocą – gitarzysta Mastabah.
Jakub Milszewski: Jesteście stosunkowo małym zespołem, choć macie na koncie sporo koncertów i trzy płyty – dlaczego zdecydowaliście się na zorganizowanie trasy po całej Polsce? Czy to nie ryzykowne?
Bartłomiej Wnuk: Mastabah dzisiaj to praktycznie nowy zespół. Od kiedy poznałem się z Jackiem, perkusistą, minęło sześć lat. Dopiero teraz gramy pierwszą konkretną trasę, bo dotychczas cały czas szukaliśmy ludzi, którzy byliby gotowi z nami takie trasy grać. Wcześniej to był zespół hobbystyczny. Poprzedni muzycy sami twierdzą, że nie mieli zamiaru się angażować mocniej – pograć próby, nagrać płytkę, jakieś sporadyczne koncerty, owszem. Ale nic więcej.
Zimowa trasa ma być waszym powrotem do „show-biznesu”?
Niekoniecznie. Ja poświęcam całe życie na granie, Jacek też. Trasa to po prostu kolejna rzecz, którą chcieliśmy zrobić. Nie ukrywam, że Mastabah ma dla mnie najwyższy priorytet, ale ciężko tu jednak mówić o jakimś „show-biznesie”. Ta trasa to dla nas minimum – chciałbym grać dużo więcej, ale nie możemy sobie na to pozwolić ze względów organizacyjnych i czasowych, bo nasz basista jest z Warszawy, a wokalista z Norwegii. I tak mamy szczęście, że ich znaleźliśmy i że udało nam się zorganizować tę trasę po roku starań. Naszym ogólnym celem jako zespołu jest zdobywanie nowych słuchaczy. Jesteśmy nastawieni na to, żeby grać jak najwięcej.
Niezależnie od tego, ile osób będzie na publice?
Kiedy stoję na scenie, to nie ma dla mnie znaczenia, czy gram dla pięciu, pięćdziesięciu czy pięciuset osób. Jedyne, co się liczy, kiedy jadę na koncert, to czy będę musiał do tego dopłacać.
Jeśli jedziesz z Gdańska do Rzeszowa lub Katowic i na koncert przychodzą cztery osoby, to bankowo jesteś pod kreską.
Jasne, tak jest całe życie – musisz nakupować sprzętu, opłacić przejazdy, zanim to wszystko się zwróci, to trochę czasu minie. Ale nie patrzę na to w ten sposób. Zarabiam pieniądze tak naprawdę tylko po to, żeby grać. Podobnie reszta zespołu. Dzięki temu naszym celem na najbliższy czas jest sprawić, by zespół sam na siebie zarabiał, byśmy nie musieli do tego dopłacać. Żeby wyjść na zero na koncertach, wcale nie musi na nie przyjść wiele osób. Nasze koszty są znikome – dojazd i nocleg. Nie mamy akustyka, bo sami kręcimy dźwięk, nie wypożyczamy świateł, bo mamy swoje, podobnie jak nagłośnienie. Kiedy będziemy na poziomie, w którym koszta się będą zwracać, będziemy mogli grać ciągle.
Czy to jest możliwe w najbliższym czasie? Myślisz, że w Polsce jest dużo zespołów, które grają tak ekstremalną muzykę i wychodzą na zero?
Wydaje mi się, że to kwestia wiary w to, co się robi. W moim życiu sprawdza się schemat: myślę, że chcę coś zrobić, i to się po chwili dzieje. Jest to jednocześnie bardzo proste i bardzo trudne. Łatwo jest pomyśleć, że chcę teraz grać muzę i na niej zarabiać. Trudno jest z kolei wytrwać w tym postanowieniu i mieć taką niezachwianą wiarę, że tak się stanie. Jeśli ma się tę wiarę, to się to dzieje. Wydaje mi się, że bardzo mało jest ludzi, którzy umieją coś robić i mają wiarę w to, co robią. Mam wrażenie, że to jest główna przyczyna, dla której zespoły nie zarabiają na graniu. Nie wierzą, że to się uda, więc nie grają. Grają po trzydzieści koncertów rocznie. To też wpływa na umiejętności, promocję… Wszystko się zazębia – nie mają umiejętności, bo nie ćwiczą, nie wierzą siebie, bo nie mają umiejętności. Moim zdaniem wyjście na zero jest możliwe. Uważam, że można nawet na tym zarabiać dobre pieniądze. Trzeba wszystko budować powoli. Nie można na to narzucać terminu. Ja mam po prostu założenie, że będę grał. Od kiedy je podjąłem, jestem szczęśliwym człowiekiem. Będę próbował tak długo, aż albo nie będę mógł, bo na przykład stracę władzę w rękach, albo po prostu umrę. Do tego czasu będę grał. Nie opłaca się robić nic innego, tylko próbować. Najwyżej się nie uda.
Płyta „I Hate You” ukazała się w 2014, teraz gracie trasę, która pewnie przybliży was paru nowym słuchaczom. Co dalej? Planujecie nowy materiał, żeby pójść za ciosem?
Tak, planujemy to od dawna. Sęk w tym, że „I Hate You” była nagrana na długo, zanim jeszcze przyszedłem do zespołu. Cały czas robiliśmy dużo z Mastabah, ale ta praca nie była widoczna, bo – jak wspomniałem – szukaliśmy odpowiednich ludzi. Jak nie było z kim grać, to nie było motywacji. Mało tego, musiałem się też nauczyć tego materiału, który był diabelnie trudny, a nie dostałem żadnych tabulatur – musiałem siedzieć z płytą i rozczytywać fragment po fragmencie. Potem jeszcze musieliśmy doszkolić nowych muzyków. Oni nie grali wcześniej takiej muzy, nie znali materiału. Musieli zrozumieć, jaki klimat chcemy wytworzyć tą muzyką. Teraz już to wiedzą. Mamy skład, który może koncertować, więc chcemy kontynuować funkcjonowanie zespołu.
Ale żadnych sprecyzowanych planów nie ma?
Najpierw gramy trasę, a w międzyczasie cały czas spotykamy się na próbach i robimy nowe rzeczy. Jak będzie nowy materiał, to będzie, jak nie będzie, to gramy ze starym. Chcielibyśmy jak najszybciej nowe rzeczy napisać, ale nie spieszymy się – mamy świadomość, że „I Hate You” nikt praktycznie jeszcze nie słyszał. A uważamy, że ta płyta jest bardzo dobra i szczególnie w naszym wykonaniu na żywo się dobrze broni. Brzmieniowo też jest na koncercie dużo lepiej. Uważamy, że dopiero teraz następuje koncertowa premiera tej płyty. Mieliśmy wcześniej traskę w czerwcu, to była taka pierwsza próba. Nie był to sukces. Mamy jednak z tej trasy wideo z koncertu w Protokulturze w Gdańsku, więc już ktoś może sobie zobaczyć, jak to wygląda. Ale też nie patrzymy na te koncerty przez pryzmat tej czy innej płyty – to po prostu występ na żywo zespołu, który gra coś ciekawego, i na który może przyjść ktoś, kto nie zna tego materiału, a i tak usłyszy o co chodzi. Dlatego nie ma znaczenia, czy gramy nowy, czy stary materiał, choć uważamy, że „I Hate You” jest naszą najlepszą płytą, dlatego gramy ją w całości.
Czy na waszych koncertach ty i basista zawsze stoicie nieruchomo w garniturach przez cały występ?
Tak. Czasami zastanawiam się, czy gdyby wyciszyć nasze wideo z koncertu i wyciąć z niego wokalistę, to ludzie byliby w stanie stwierdzić, jaka to muzyka. Gitara siedmiostrunowa trochę zdradza, ale ktoś niewtajemniczony mógłby nie wiedzieć. Jeśli chodzi o image – odkąd tylko wyobrażałem sobie siebie na scenie, to w taki właśnie sposób. Vai czy Petrucci twierdzą, że działa coś takiego, jak wizualizacja – jeśli czegoś nie umiesz, to wyobrażaj sobie, jak to robisz bez żadnego wysiłku. Ja chyba nieświadomie coś takiego robiłem. Nawet kiedy nie umiałem złapać akordu C Dur, to wyobrażałem sobie siebie grającego jakieś szalone solówki. I zawsze moja wizja wyglądała tak, że stoję nieruchomo w garniturze i gram w klubie Ucho w Gdyni, bo mając piętnaście lat chodziłem tam na koncerty.
Czyli to ty stoisz za tym image’em?
Nie do końca, bo podobnie miał nasz perkusista. Moje przesłuchanie do zespołu wyglądało tak: usiedliśmy na kanapie, Jacek puścił mi muzę, powiedziałem, że mi się podoba. Potem zapytał, jak widzę swój image na scenie. Odpowiedziałem, że widzę siebie w garniturze, statycznie. Powiedział: „Ja też”. Dopiero potem zaproponował, żebym coś zagrał. I to koniec. Nie rozmawialiśmy o tym image’u za bardzo, po prostu zgodziliśmy się i kiedy przyszli do zespołu nowi ludzie, to oznajmiliśmy im, że tak to będzie wyglądać. Zgodzili się, pojechaliśmy do sklepu, kupiliśmy garnitury. W zespole ważne jest nie tylko to, że ktoś umie grać, ale też to, czy wszyscy myślą podobnie. Muszę tęsknić do spotkania z nimi. I teraz tak jest – jutro zaczynamy próby i nie mogę się doczekać. Dla mnie to czas odstresowania. Odkładamy telefony na bok, cały dzień gramy, słuchamy i rozmawiamy.
Dołączyłeś do zespołu po płycie „I Hate You”. Czy fakt, że studiujesz gitarę jazzową, pomógł ci w nauczeniu się materiału i w graniu death metalu w ogóle?
Pomaga w ogóle w byciu muzykiem. Nie można o muzyce wiedzieć za dużo. To tak, jakbyś powiedział, że masz zbyt dobrą technikę. Możesz mieć lepszą niż potrzebujesz, ale zawsze jesteś w stanie znaleźć coś do poprawki. Tak samo jest z teorią. Jeśli ktoś twierdzi, że teoria mu przeszkadza, to znaczy, że jej nie opanował. Jeśli słyszę riff, którego muszę się nauczyć ze słuchu, to biorę jeden takt i próbuję się domyślić, co tam jest. Kiedy go gram, widzę, jakie są tam dźwięki, wiem, co one oznaczają. Mogę to wykorzystać na taki sposób, na jaki chcę. Teoria mi nie przeszkadza. Wyobraź sobie teraz, że do zespołu przychodzi basista, który nie czyta muzyki, a na płycie basu praktycznie nie słychać, więc nie da się zrobić tego ze słuchu. Ja mam riff, wiem, jakie emocje chcę nim wywołać. Dzięki teorii wiem, jakich interwałów mogę użyć przy tworzeniu partii basowej, żeby uzyskać zamierzony efekt. Mogę wtedy basiście wymienić dźwięk po dźwięku, co ma grać, i zadziała to tak, jak chcę. Nie muszę siedzieć godzinę i kombinować. Podobnie jest z rytmem, harmonią, ogólnym poglądem na formy muzyczne.
Na jakim instrumencie grasz? Jaki masz zestaw?
Obecnie mam Schectera, sygnaturę Jeffa Loomisa. To była pierwsza gitara siedmiostrunowa, jaką kupiłem, i bardzo ją lubię, wygodnie się na niej gra. Mam też jeszcze ośmiostrunowego ibaneza, ale jeszcze nie wiem, czy będę na nim grał na trasie. Kupiłem go, bo podjęliśmy w pewnym momencie decyzję, że obniżymy strój. Zainspirowaliśmy się zespołami, które mają więcej doświadczenia i wiedzą, o co chodzi. Ja z kolei zauważyłem, że w nagraniach bas nie bardzo siedzi, jest po prostu za nisko, to nie są już dobre częstotliwości dla basu. Żeby bas brzmiał, miał takie fajne dudnienie, musi być nastrojony wyżej, żeby struna była bardziej napięta. Stwierdziliśmy więc, że nastroimy bas standardowo, gitarę zestroimy w rejestry basu, jak robi to choćby Meshuggah. Przetestowaliśmy to i działa. Teraz bas słychać, wcześniej był bulgot. Gram więc w niższym stroju, na próbę kupiłem ósemkę i jestem jeszcze niezdecydowany. Poza tym znam dobrze gryf gitary sześciostrunowej, wiem, gdzie szukać jakich dźwięków. Kiedy mam przestrojoną gitarę, mylę się, nie potrafię się odnaleźć. W ośmiostrunowej gitarze mam najwyższe struny nastrojone jak w standardzie, a tylko najniższą trochę zestrojoną. Na pewno nowy materiał będę pisał w ten sposób.
Do czego podłączasz tę gitarę?
Mam multiefekt Line 6 Pod Hd 500x, na którym mam ustawione swoje brzmienia. Do tego mam Fractala Axe-Fx Ultra. Sygnał z niego idzie w nasz mikser, na którym jest zrobiona odpowiednia korekcja. Ten mikser to dla mnie czarna magia, nie znam się kompletnie na takich rzeczach – wszystko ogarnia perkusista.
Czy na tej trasie jest jakiś koncert, na który szczególnie czekacie?
Wydaje mi się, że wszyscy najbardziej czekają na koncert w Gdańsku. Mamy tu wielu znajomych, którzy też na nas czekają, poza tym to będzie ostatni koncert na trasie, jej podsumowanie, pokazanie, że zebraliśmy wiele nowych doświadczeń. Mamy taką ideę, że te koncerty to po prostu bardziej imprezy.
Właśnie, na rozpisce koncertów jest też DJ Bushido odpowiedzialny za after party.
Nie wiedzieliśmy, jak przekazać ludziom, o co nam chodzi. Wpadliśmy na to dosyć niedawno. Zaczęło się od tego, że męczą mnie supporty na koncertach. Dla mnie idealną sytuacją jest, że przychodzę na koncert, jestem godzinę, wychodzę. Ludzie lubią supporty, dla mnie to konieczność, bo utarła się taka formuła koncertów metalowych, poza tym my nie jesteśmy taką gwiazdą, żeby samemu ściągać publiczność. DJ Bushido jest próbą zmiany tej formuły w coś bardziej dla nas przystępnego. Będzie po prostu impreza – ludzie przychodzą, leci muza, są odpalone światła, można się bawić. Koncerty są tak naprawdę przerywnikiem w całym wieczorze, który ludzie spędzają w klubie. Chcemy, żeby to wszystko było łatwiejsze w odbiorze dla ludzi, żeby oni się po prostu relaksowali na imprezie. Wiadomo, że będą bardzo dobre koncerty, wszystko się będzie zgadzać. Ale chcemy skończyć je na tyle wcześnie, żeby oni mogli sobie jeszcze posiedzieć, pogadać. Przecież często jest tak, że przychodzisz ze znajomymi do klubu na koncert, ale nie możesz pogadać, bo jest hałas, a po występie klub jest zamykany albo nic się w nim nie dzieje. My chcemy zrobić imprezę, chcemy, żeby ludzie mogli odetchnąć po tej metalowej muzie.
Kim jest DJ Bushido?
Nie wiem, czy mogę to zdradzić. Grunt, żeby ludzie wiedzieli, że po koncercie będzie impreza, która nie będzie polegać na tym, że ktoś za barem puści coś z Winampa. Będzie człowiek, który będzie puszczał muzę, będą światła. Nie chcieliśmy tego nazywać „rockotecką”, zresztą niekoniecznie będzie leciała muzyka metalowa. Nie chcemy męczyć ludzi hałasem.