Koncertuje, komponuje, nagrywa i prowadzi szkółki gitarowe oraz warsztaty. Czy muzyczna Revolucja w życiu „Bratka” Wójcika jest tym, co jest dla niego najważniejsze? Oczywiście! To dzięki niej ten zapracowany muzyk czuje się spełnionym człowiekiem, a do tego nieustannie snuje plany na przyszłość. Jakie? Dowiedzcie się tego z nami!
Na okładce płyty „Medusa” widnieje graficzna podobizna kobiety… Czy to przypadkiem nie forma podziękowania dla twojej żony, której wiele zawdzięczasz?
Tak, zgadza się. Gdyby nie ta piękna czarnowłosa istota, to prawdopodobnie zajmowałbym się dzisiaj w życiu czymś zupełnie innym… Czymś, co nie byłoby moją pasją, tracąc przy tym drogocenny czas i energię. I jestem cholernie wdzięczny, że nasze drogi się skrzyżowały, bo od dziewięciu lat czuję się zakochany i wolny jak nigdy. Nie wstydzę się tego mówić. Najważniejszą rzeczą w życiu jest kochać swoją rodzinę i robić to, co się kocha, ponieważ tylko w taki sposób można doznać uczucia spełnienia, poczuć się szczęśliwym, zobaczyć sens. Bo niby po co miałbyś robić rzeczy, których nie lubisz robić? Nie przyniesie to absolutnie żadnych korzyści, jedynie rozczarowanie i smutek. Kultywujmy swoje zalety, a ignorujmy słabości. Pracujmy nad naszymi pozytywnymi mocami. Z drugiej strony, umieszczając po raz kolejny podobiznę mojej żony na okładce (pierwszy raz był na „…From the Book of Shadows”) uczyniłem z tego pewien rodzaj tradycji, logo, mojego znaku rozpoznawczego.
Można powiedzieć, że szersze muzyczne wody zaczęły się u ciebie od współpracy z Jackiem Dewódzkim. Czy traktujesz zespół Revolucja jako „twoje miejsce na ziemi”, wiesz, ten póki co najważniejszy zespół?
Zdecydowanie! Jest to moment, od którego można datować początek mojego jestestwa jako profesjonalnego gitarzysty. Jest to moje spełnione marzenie, ponieważ znałem ten zespół i jego legendarnego wokalistę Jacka Dewódzkiego już znacznie wcześniej. Nie zakładałem jednak, że kiedykolwiek będę jego częścią. Gdyby nie Jacek i jego Revolucja, prawdopodobnie nie rozmawiałbym dzisiaj z tobą ani z nikim innym. Revolucja dała i daje mi do dzisiaj ogromną lekcję pokory, szacunku, ale również dystansu oraz pewnej spontaniczności i luzu w podejściu do muzyki, którą jest mi ciężko wytłumaczyć. Właściwie to się nie da – trzeba w to wejść, aby przekonać się samemu. To rodzaj muzyki, która gra mi w sercu… Trudno chyba o lepsze porównanie. Kocham grać ciężko i melodyjnie zarazem, a tutaj wszystko to mam. Z Revolucją nagrałem do tej pory trzy albumy: album DVD/CD nagrany w 2013 roku podczas koncertu na XV Festiwalu im. Ryśka Riedla „Ku przestrodze”; „Revolucja Live” (2015) – jest to wznowienie live DVD/CD z 2013 roku oraz album studyjny „Bida z Nędzą” (2016). Jacek Dewódzki – szef i założyciel zespołu, to chyba najbardziej charyzmatyczny artysta, z jakim miałem przyjemność do tej pory występować. Przy tym surowy i czasami „ciężki” we współpracy… Ale bardzo równy chłop!
Solową działalność zacząłeś pod pseudonimem Bratek i płyty zrealizowanej w hołdzie Zakkowi Wylde’owi. Jak udało ci się zgromadzić skład na tę płytę? Przecież to plejada gwiazd!
Dziękuję, to bardzo miłe słowa w pełni doceniające zasługi zacnych artystów, którzy zgodzili się ze mną wystąpić. Może zacznijmy od pseudonimu „Bratek”, a nadał mi go nie kto inny jak Jacek Dewódzki – ojciec chrzestny mojego muzycznego początku! Postanowiłem więc nadać pierwszemu swojemu wydawnictwu taką właśnie nazwę. Będę ten zabieg kontynuował w swoich dalszych solowych dokonaniach. Odnośnie samego albumu – jest to realizacja, która miała swój początek jeszcze przed moją „revolucyjną” działalnością. Dla mnie osobiście to w pewnym sensie maszyna czasu, gdyż niektóre z partii gitar akustycznych zostały zarejestrowane około dzięsięciu lat temu. Album „Book of Shadows” (1996, Zakk Wylde) od zawsze był dla mnie w pewnym sensie idealną receptą na „zrównoważenie” światów pomiędzy klimatami ciężkimi, a tymi bardziej balladowymi, melancholijnymi. Dla zachowania świeżości w swojej muzyce po ciężkim, siermiężnym klimacie świetnie jest złapać za gitarę akustyczną. Album ten, nagrany totalnie w hołdzie jednemu z najlepszych gitarzystów wszech czasów, jakim jest Zakk Wylde, nagrali ze mną czołowi muzycy polskiej sceny. Jak to zrobiłem, że zgodzili się wziąć udział w tym przedsięwzięciu?? … MAGIC!
Czy Medusę nazwałbyś raczej projektem, czy już zespołem? Są szanse na to, by ten skład utrzymał się przez więcej niż jeden sezon koncertowy?
Słowo „projekt” kojarzy mi się raczej z inną dziedziną działalności, ale na pewno nie z muzyką. Medusa to bez wątpienia zespół w fazie przygotowań lub – jak kto woli – „zgrań”. Wydaliśmy album, który chcemy, aby usłyszała szersza publiczność. Wszyscy są zgodni co do tego, więc nie zamierzamy osiąść na laurach. Zrealizowanie wspólnie koncertu, gdzie każdy z muzyków jest już totalnie zajęty, jest niebywale ciężkie, ale … czujemy świetną energię, a próby odbywają się w doskonałym klimacie. Każdy dogaduje się ze sobą świetnie, więc panuje dobra – twórcza atmosfera. Najważniejsze, że album podoba się nam – a to jest już wystarczający argument „za”, dzięki któremu cieszymy się próbami i oczekujemy z niecierpliwością zaprezentowania utworów na żywo. Na pierwszy ogień po premierze zobaczymy się we wrocławskim klubie Alive w lutym tego roku. Bądźcie czujni oraz zaglądajcie na FB Medusy!
Jak realizowałeś tę płytę? Wynajęte studio czy raczej home recording?
Tutaj należy doprecyzować, co masz na myśli, mówiąc „home recording”, ponieważ można to pojęcie zrozumieć nieco opacznie. Może skojarzyć się z podejściem do tematu na zasadzie materiału demo nagranego w amatorski sposób w warunkach domowych. Wszystkie partie instrumentów nagrane dla Medusy zostały zarejestrowane jak najbardziej w profesjonalnych warunkach. Nie było to jednak jedno studio ze względu na odległości dzielące wszystkich muzyków oraz ich własny czas. Trudno jest zebrać piątkę uznanych muzyków w jednym miejsce o tym samym czasie… Materiał był rejestrowany w Wieliczce, Krakowie, Lublinie oraz we Wrocławiu. Każdy z muzyków rejestrujących swoje partie na album Medusy posiada swoje własne profesjonalne studio, które jest jego miejscem pracy. Pod tym względem można przyjąć pojęcie home recordingu jako nagrywanie poszczególnych partii u siebie w warunkach studyjnych.
Jeśli chodzi o gitary to przesiadłeś się ze Strata na PRS (Paul Reed Smith). Chodziło o brzmienie czy może o wygodę?
To istna rewolucja, jeżeli chodzi o moje zamiłowanie do określonego typu gitar. Od zawsze byłem bowiem zakochany w stratocasterach – nadal zresztą jestem. Pokochałem gitary marki Fender jeszcze przed tym, jak zacząłem grać na gitarze! Oczywiście głównie w pierwszym momencie za kształt – piękny, majestatyczny korpus, przypominający zgrabną kobietę. Stratocaster przypadł mi również do gustu przy pierwszym kontakcie z instrumentem – idealnie wpasowując się w moje dłonie. Od tamtego momentu ciągle zmieniałem jednak i „upgrade’owałem” swoje wiosła. Wymieniałem i przerabiałem właściwie wszystko – od drewna po bebechy. Około cztery lata temu wpadła mi w ręce gitara marki PRS (Paul Reed Smith) – był to pięknie wykonany, czarny Single Cut prosto z USA. Nawet nie zdążyłem odpalić tej gitary na piecu… Wystarczyło mi na początek zagranie paru akordów. Pomyślałem: „Ta gitara brzmi jak fortepian”, po czym zacząłem grać jakąś improwizację … I to był definitywny cios. Ta gitara podczas grania solowego (nawet bez pieca!) ma jakiś ukryty chorus, jakąś magię, dzięki której dźwięki na niej stawiane brzmią zacnie. Po prostu wszystko mi w tym instrumencie spasowało. Dodam, że nie lubię les paulów – są dla mnie i dla mojej dłoni zbyt grube. Ta gitara – PRS Single Cut, będąca jednocześnie w swojej formie les paulem, zmieniła mój światopogląd. Single cut w odróżnieniu od les paula jest zdecydowanie bardziej dopasowanym do dłoni kawałkiem drewna – znacznie smuklejszym i zgrabniejszym od swojego poprzednika. Odkupiłem tą gitarę od jej ówczesnego właściciela, sprzedając jednocześnie mojego G&L Stratocastera (USA). Minęły prawie cztery lata, a ja nie wymieniłem w moim PRS-ie nawet jednego potencjometru. Muszę dodać, iż na początku 2018 roku dostałem propozycję nawiązania współpracy z PRS Guitars Polska, na którą ogromnie się cieszę.
Jak rozpoczęła się twoja współpraca z Pawłem Grzelewskim z Plexsound? Co sprawiło, że związałeś się z tą marką?
Był to totalny przypadek. Sprzedawałem właśnie swojego G&L-a. Nabywcą okazał się Paweł Grzelewski – człowiek, który chciał zbudować własną markę customowych wzmacniaczy. Zaprosił mnie do firmy Plexsound, której jest założycielem, w celu sprawdzenia już wykonanych prototypów pieców oraz nagrania paru próbek demo. Zaiskrzyło od razu – vintage’owe brzmienie pieca, zbudowanego z najlepszych dostępnych komponentów, w pełni lampowego, zamkniętego w pięknej drewnianej obudowie zwaliło mnie z nóg. Testowaliśmy cały dzień, po nagraniu próbek Paweł zaproponował mi stworzenie mojej sygnowanej serii wzmacniaczy – zgodziłem się od razu. Od tamtego momentu powstały modele sygnowane moim nazwiskiem w wersji combo: Psychonote, Labraks, Goldwing oraz head Goldwing. Wieść o tych piecach rozeszła się nieco dalej oraz zdobyła serca wielu znakomitych polskich oraz zagranicznych muzyków, co widać oraz słychać na stronach WWW między innymi Marka Radulego (Budka Suflera, IIR2, Wyszkoni), Krzysztofa Misiaka (Chylińska), Eddiego Angela (Oasis), Carvina Jonesa czy Nico Zdankiewicza (Donald Kinsey).
Czy możesz opisać combo sygnowane twoim nazwiskiem? Jest praktyczne? Jakie ma brzmienie? Nadaje się i do studia i na scenę?
Zapraszam na strony pieców marki Plexsound: plexsound.pl i plexsound.com. Aktualnie mamy trzy combo sygnowane moim nazwiskiem: Psychonote, Goldwing oraz Labraks. Ten ostatni został jednak wycofany z produkcji. Wszystkie combo są w pełni lampowe. Skupmy się na najnowszym produkcie, czyli na combo Plexsound Goldwing, które doczekało się również wersji head. Najnowsze „maleństwo” jest, podobnie jak jego zacni poprzednicy, zamknięte w litą drewnianą obudowę. Średnica głośnika ma 12 cali (Celestion Gold). Lampy mocy zastosowane w nim to 6L6. Przetestowaliśmy masę różnych lamp, głośników, komponentów oraz rozwiązań. Wybraliśmy te, które według mnie najbardziej odpowiadały temu, co można by nazwać „moim” postrzeganiem brzmienia. W tym combo zastosowaliśmy nowe rozwiązanie, którego nie braliśmy pod uwagę wcześniej, a mianowicie dzięki genialnej myśli technicznej Pawła Grzelewskiego wbudowaliśmy w pełni lampową pętlę efektów wraz z regulacją send/return. Jest również opcja wyboru pomiędzy pętlą szeregową a równoległą, możemy także w ogóle pominąć pętlę.
Nagrywam swoje albumy oraz gościnne sesyjne rejestracje tylko na piecach Plexsound. Jest to moja wizytówka brzmieniowa, z której jestem niezmiernie zadowolony. Goldwing to dwukanałowe urządzenie (vintage/lead) o mocy około 25 W. Niech nikogo jednak nie zwiedzie mała kubatura urządzenia. Uwierz mi, jest to moc spokojnie wystarczająca na zagranie próby oraz koncertu na mniejszej lub większej scenie. Marek Raduli umieścił na swojej stronie porównanie naszego combo do zestawu (head plus koluma) marki Bogner z podsumowaniem: „Miłośnikom miniaturyzacji…”, Myślę, że te słowa mówią same za siebie. Aktualnie na naszych combo również grają i dumnie je prezentują: Nicolas Zdankiewicz eksplorujący piece Plexsound pośród europejskiej publiczności oraz Krzysztof Misiak, który posiada dwa egzemplarze i wykorzystuje je w systemie stereo. Ostatnio Krzysztof Misiak zagrał na jednym combo (!) koncert na dużej scenie wraz z orkiestrą symfoniczną oraz z zespołem Piotr Nalepa Breakout Tour… I podobno był zbyt głośno!
Jakie masz plany na 2018 rok? Znając twoją aktywność i kreatywność, można się chyba spodziewać ciekawych rzeczy.
Plany i cele oczywiście są. Jest ich dużo, a czasu jak zawsze brakuje. Przyzwyczaiłem się do trzymania pewnego tempa i gdy zaczynam trochę zwalniać, to po prostu bardzo źle się z tym czułem. Taki już jestem. Poprzedni rok był dla mnie bardzo pracowity i owocny, pomiędzy koncertami oraz prowadzonymi warsztatami wydałem album pod szyldem „Medusa” (HRPP Records) w towarzystwie znakomitych muzyków w osobach: Jacek Krzaklewski (Perfect), Mietek Jurecki (Budka Suflera, Giganci Gitary), Liam MacMhurri (L.A.P.D., Stirwater), Grzegorz Ornette Stępień (Oddział Zamknięty, Ornette), Krzysztof Żurek (Revolucja). Udało mi się również zawrzeć umowę endorserską z genialną firmą Hesu (hesu-amps.com), która to wykonała dla mnie kolumnę gitarową według moich specyfikacji. Najważniejszą jednak rzeczą spośród wszystkich zeszłorocznych wydarzeń było narodzenie mojego synka Maksia.
Wśród nowych sytuacji, które mnie czekają w nowym roku, jest propozycja współpracy z PRS Guitars Polska, która została mi zapowiedziana. W tym roku zaczniemy również promować podczas koncertów najnowszy album zespołu „Medusa”. Nie zabraknie na pewno koncertów z zespołem Jacka Dewódzkiego Revolucja oraz wspólnych występów z jedynym w swoim rodzaju Gabrielem Fleszarem. Oprócz koncertów planowane są wydawnictwa spod skrzydeł wytwórni HRPP RECORDS niezastąpionego Darka Kowalskiego. Po pierwsze – premierowy koncert zespołu Medusa w toruńskim Hard Rock Pub Pamela ma ujrzeć światło dzienne. Po drugie – rejestrujemy nowy album z zespołem Revolucja, ma to być również album koncertowy. Po trzecie – jesteśmy w trakcie komponowania utworów z Gabrielem Fleszarem na album pod wspólnym szyldem „Bratek & Gabriel Fleszar”. Oprócz koncertowania i komponowania nagrywam również gościnnie gitary dla młodszych kolegów oraz prowadzę swoje szkółki gitarowe i warsztaty na terenie Małopolski.
Zawsze działam w ten sposób, że stawiam sobie cele, do których dążę, ponieważ dla mnie to najlepszy sposób na ćwiczenie silnej woli oraz wyrabiania w sobie dobrych nawyków, które przeradzają się później w rodzaj uzależnienia. To mój narkotyk, bardzo silny narkotyk. Jedyną rzeczą, która może nas spowolnić lub zniechęcić do działania, jest sposób, w jaki myślimy. Jesteś tym, o czym myślisz. Wyjdźmy więc z pudełka i róbmy w życiu to, co kochamy!
Dzięki za rozmowę!
Dzięki również! Pozdrawiam całą załogę „TopGuitar”! Zapraszam na moją stronę bartoszwojcik.com.pl oraz na mój profil FB.