Jakoś tak się złożyło, że 3 największe hard rockowe kapele, czyli Led Zeppelin, Deep Purple i Black Sabbath posiadały w składzie tylko jednego gitarzystę. Ten idiom stał się sprawdzonym wzorcem rockowego lineupu na dekady. Tony Iommi opowiedział kilka lat temu, dlaczego posiadanie drugiego gitarzysty w Sabbathach ie sprawdziłoby się.
Trzeba przyznać, że bez względu na epokę i skład, pomimo posiadania tylko jednej gitary w zespole, Black Sabbath zawsze miał pełne, kompletnie brzmienie. Tony Iommi i Geezer Butler, czy ktokolwiek był w danym momencie basistą, wypełniali niemal całą przestrzeń dźwiękową.
Zgodnie z tym, co Iommi powiedział w wywiadzie sprzed kilku lat, drugi gitarzysta spowodowałby pewne zamieszanie zarówno dla niego, jak i dla reszty zespołu. Wyjaśnił: „Pracowałem z gitarzystą rytmicznym w jednym z moich wczesnych zespołów, który miałem z Billem Wardem. Brzmiało dobrze, ale czułem też, że wszystko było pomieszane. Żaden gitarzysta nie gra w ten sam sposób i te różnice mogą kolidować. Kiedy pracowałem w tamtych czasach z innymi gitarzystami, zawsze czułem, że pewne rzeczy brzmią dziwnie lub nie pasują do siebie, więc zdecydowałem, że Sabbath będzie czteroosobowy”.
Żaden gitarzysta nie gra w ten sam sposób i te różnice mogą kolidować
Iommi mówił dalej: „Jednak przez te wszystkie lata grywałem z innymi gitarzystami i miałem wspaniałe doświadczenia. Na przykład, gdy gram z Brianem Mayem, to działa. Nadajemy na tych samych falach i w pewnym sensie rozumiemy się i szanujemy”.
Gdy gram z Brianem Mayem, to działa. Nadajemy na tych samych falach