Podobno historycznie pierwsza basistka na polskiej scenie rockowej. Poza tym jest songwriterką, kompozytorką, producentką i zna się na sprzęcie, bo opiekuje się w Polsce marką Orange. Zawsze niezależna i niepokorna, choć w swoim podejściu do muzyki bardzo profesjonalna. Przyczynkiem do tej rozmowy jest jej najnowsza płyta, popełniona wraz Piotrem Pawłowskim i z pomocą Arkadiusza Marczyńskiego – “Janerka na Basy i Głosy”. Jak sam tytuł wskazuje, jest to projekt ambitny i skierowany raczej do wysublimowanej części “melomanów”. Poznajmy tę utalentowaną artystkę.
Znamy się na płaszczyźnie zawodowej, bo reprezentujesz markę Orange, ale ty jesteś przecież basistką! Opowiedz króciutko jak to granie się u ciebie zaczęło i jak kiedyś postrzegano w Polsce dziewczynę – basistkę? Miałaś z tego tytułu jakieś fory, czy wręcz przeciwnie?
Już tyle razy odpowiadałam na to pytanie, także na Waszych łamach, że pozwolę sobie skrócić odpowiedź. Grać na gitarze zaczęłam dość późno, bo w wieku 14 lat, na basie w okolicach 18-tki, tak więc dawno, dawno temu (śmiech). Od tego czasu wydałam sporo płyt i skomponowałam muzykę do wielu spektakli i filmów, ciągle pracuję. Dawniej, grających dziewczyn, było bardzo mało, teraz to się na szczęście zmienia, dziewczyny mają więcej odwagi. A forów nie miałam żadnych, raczej trzeba było ciągle udowadniać, że się coś potrafi.

Fot. Joanna Gontkiewicz
A jak trafiłaś do firmy Arcade Audio? Dobrze ci w niej?
Do Arcade Audio trafiłam zwyczajnie – wysłałam CV i zostałam zaproszona na rozmowy kwalifikacyjne, po których mnie przyjęto. Pracuję tu już osiem lat. Lubię tę pracę, jest ściśle związana z graniem, reprezentuję markę, którą bardzo cenię, podoba mi się jej filozofia, podejście do brzmienia i designu. Sama też gram na Orange. Korzystając z okazji – zapraszam muzyków i zespoły do współpracy endorserskiej, firma Arcade Audio jest bardzo otwarta na artystów. Chcielibyśmy powiększyć pomarańczową rodzinę!
Sama też gram na Orange. Korzystając z okazji – zapraszam muzyków i zespoły do współpracy endorserskiej, firma Arcade Audio jest bardzo otwarta na artystów. Chcielibyśmy powiększyć pomarańczową rodzinę!
Jakim cudem tak pozornie niszowa rzecz jak „Janerka na Basy i Głosy”, stała się tak głośna i „medialna”? Spodziewałaś się tego, planowałaś to? Nieoczekiwanie trochę namieszaliście w tym polskim grajdołku…
Tworząc tę płytę nie myślałam o medialności, skupiałam się na muzyce. Zależało nam na jakości, w każdym aspekcie – muzycznym, graficznym, a także wydawniczym, dlatego zaprosiliśmy do współpracy Arka Marczyńskiego z Anteny Krzyku. Arek uwierzył w to przedsięwzięcie jeszcze w trakcie powstawania wersji instrumentalnych (wtedy tylko Marcin Świetlicki miał nagrane swoje partie wokalne, a połowy utworów w ogóle nie było). Ta ładna, nienachalna promocja to efekt pracy Arka, który pięknie płytę wydał i swoimi kanałami powiedział o niej światu. Po drugie, piosenki zaśpiewali znakomici wokaliści/wokalistki, w bardzo ciekawym zestawieniu, co mocno przyczyniło się do zainteresowania płytą. Myślę też, że pomysł aranżacji na basy i głosy jest oryginalny, to pewnie także zadziałało. Mamy też fanpejdż na facebooku, który prowadzimy z humorem!
Jak zrodził się ten pomysł? Formuła projektu zawarta w tytule, nie jest oczywista, w sensie: nie wpada się na takie pomysły codziennie.
Pomysł powstał „tu i teraz”, bez kalkulacji. Pewnego letniego wieczoru, dwa lata temu, basista Piotr Pawłowski, przyjechał z Gdańska do Krakowa i zaproponował mi spotkanie. Znaliśmy się trochę ze scen, trochę z rozmów na facebooku. Usiedliśmy w klubie Baza, mieliśmy sobie wiele do powiedzenia o świecie i muzyce, naturalnie pojawił się temat Lecha Janerki. Okazało się, że oboje jesteśmy szalikowcami Lecha, możemy cytować z pamięci teksty i melodie. A skoro tak, to czemu nie zaaranżować płyty na same basy? Potrzebowaliśmy jeszcze tylko głosów. Kilka nazwisk pojawiło się tego samego wieczoru, dwa dni potem napisałam maile. Powstała wyraźna wizja. I muszę powiedzieć, że od razu usłyszałam w głowie muzykę, w zarysach, w brzmieniach, jeszcze zamgloną, ale usłyszałam. Przeszliśmy do realizacji. Także tak, warto rozmawiać (śmiech).

Fot. Joanna Gontkiewicz
Zachowaliście trochę oryginalnych harmonii i melodii, ale dodaliście też dużo od siebie. Nie było szans i sensu trzymać się kurczowo oryginałów, prawda?
Ta płyta to hołd, ale nie było sensu robić coverów „jeden do jednego”. Można było powtórzyć aranże, przełożyć na basy partie różnych instrumentów z oryginalnych wersji, ale po co? Przede wszystkim chcieliśmy wejść w dialog z Janerką, na bazie jego utworów opowiedzieć też własne historie, pokazać swoją wrażliwość, dlatego wpletliśmy sporo riffów, melodii, harmonii, których u Lecha nie ma. I to właśnie mu się bardzo spodobało. Duże znaczenie miało też to, dla kogo pisany jest dany aranż. Trzeba było, biorąc pod uwagę konkretny głos, najpierw wyobrazić sobie styl, tempo utworu, dopiero potem przejść do realizacji.
Właśnie, jak zareagował na to Lech Janerka? Nagrywaliście to w porozumieniu z nim, czy usłyszał dopiero efekt końcowy?
Do Lecha zadzwoniłam niedługo po tym, jak powstał pomysł. Był wyraźnie wzruszony, dał nam zielone światło. Przez dwa lata pracy nad płytą byliśmy w ścisłym kontakcie. Janerka jako pierwszy dostawał instrumentalne szkice utworów, potem już zaśpiewane piosenki, a na końcu produkcji, wiadomo, dostał master. W międzyczasie rozmawialiśmy przez telefon, odwiedzaliśmy się wzajemnie, byłam u Janerków w domu, kiedy oni byli w Krakowie, spotkaliśmy się u Świetlickiego, a w listopadzie zeszłego roku pojechaliśmy do Wrocławia całą bandą, z Arkiem, Piotrem i Jarkiem Szubrychtem. Zostaliśmy pięknie ugoszczeni, rozmawialiśmy o płytach, o tej naszej, i o tej nad którą Lech cały czas pracuje, słuchaliśmy jego nowych utworów. Gramy w tej samej drużynie.
Na płycie występuje wiele „głosów”, bardzo zresztą zacnych i z różnych estetycznych/poetyckich bajek. Według jakiego klucza dobieraliście gości?
Zaprosiliśmy ludzi, których twórczość i postawa są nam bliskie, których lubimy i szanujemy. Wiedzieliśmy, że kochają pana Lecha. Nikt nie odmówił, nawet dochodziły nas słuchy, że chętnych jest więcej. Wyszło tak, że wśród nas i głównych wokalistów/wokalistek nie ma nikogo urodzonego po 1978 roku, wypowiedziało się więc starsze pokolenie.

Fot. Joanna Gontkiewicz
Jakie emocje towarzyszyły ci podczas nagrywania? Był kalejdoskop typu radość – refleksja? Tak to momentami brzmi…
Ta płyta wymagała przede wszystkim myślenia i koncentracji, zagłębienia się dźwięki po przysłowiowe pachy. To pamiętam najbardziej. Oczywiście, są też emocje i mam nadzieję, że je słychać. Zależało mi na tym, by opowieść szła równolegle – poprzez tekst i muzykę, i by była piękna. Dźwiękami opowiada się historie, a skoro piosenki z naszej płyty są głównie mroczne, szukałam w sobie emocji z tej kategorii, oczywiście szeroko pojętej. Radość pojawiała się przede wszystkim wtedy, gdy było już jasne, że instrumentalna wersja danej piosenki jest skończona i kiedy wszyscy zaśpiewali swoje partie. Tak, wtedy była duża radość!
A jak technicznie rozwiązałaś temat realizacji nagrań? Każdy nagrywał u siebie, a ślady spływały do ciebie? Pozostawiłaś nagrywającym pełną „swobodę artystycznej wypowiedzi”?
Jak już wspomniałam, płyta powstawała dwa lata. Wszystkie partie basowe zostały nagrane u mnie w domowym studio. Piotr przyjeżdżał w niektóre weekendy, wtedy rejestrowałam też jego linie. Nad aranżacjami pracowałam przez cały czas, z przerwami na życie… To była najbardziej wymagająca płyta jaką kiedykolwiek nagrałam, najtrudniejsza pod każdym względem – intelektualnym, emocjonalnym, czasowym. Głosy zostały nagrane w różnych studiach nagrań: Nika, Marcin, Jarek i Chór Piór zaśpiewali u Nastiego w Krakowie, Pablopavo i Lena u DJ Zero w Warszawie, Wojciech Waglewski w Studio As One, też w Warszawie, a Kasię nagrał Paweł Krawczyk w swoim Studio im. Kazimierza Deyny. Uczestniczyłam w nagraniach wszystkich wokali, z wyjątkiem Kasi Nosowskiej, która zarejestrowała swoje linie w Święta Wielkanocne. Wszyscy mieli pełną swobodę interpretacji, jedyne, czego się trzymali to aranżacje, które są dość ścisłe. Na koniec, jak już wszystko zostało nagrane, wysłałam sesje do przyjaciół ze Studio As One, z którymi współpracuję od wielu lat. To Mariusz Dziurawiec i Jarek Smak – wspaniali realizatorzy, ze świetnym analogowym studiem. Zrozumieliśmy się doskonale, miks i master brzmią tak, jak sobie wymarzyłam. Wszyscy jesteśmy zadowoleni.
Ta płyta wymagała przede wszystkim myślenia i koncentracji, zagłębienia się dźwięki po przysłowiowe pachy. To pamiętam najbardziej. Oczywiście, są też emocje i mam nadzieję, że je słychać. Zależało mi na tym, by opowieść szła równolegle – poprzez tekst i muzykę, i by była piękna. Dźwiękami opowiada się historie, a skoro piosenki z naszej płyty są głównie mroczne, szukałam w sobie emocji z tej kategorii, oczywiście szeroko pojętej
Powiedz proszę jeszcze o użytych basach i wzmacniaczach, dzięki którym powstała ta fenomenalna płyta
Nie użyliśmy żadnych wzmacniaczy! Bas – pedalboard – preamp Universal Audio 710 Twin Finity – interfejs RME 400 – Cubase 9 na kompie Iron. Tyle. Ja zagrałam na American Fender Jazz Bass Reissue 62′, który ma na imię Fryderyk i na ośmiostrunowym Dean Rhapsody 8, a Piotr na Hagstrom Viking.
A to niespodzianka. Słychać natomiast sporo efektów modulacyjnych nałożonych na partie twoje i Piotra. To kostki czy wtyczki VST?
Żadnych wtyczek! Przy nagrywaniu używaliśmy tylko i wyłącznie kostek. Jest Eventide H9, Darkglass B3K, Memory Man i Mel 9 od EHX, fuzz kopia Woolly Mammotha, Cry Baby Bass, MXR Bass Octave Delux, Bass Whammy, japoński Boss Chorus Ensemble CE 1… tak tak… Chorus CE-3 Boss, Marshall Echo i TCS Vintage Bass Distortion.
Cudnie! No i na koniec okładka. Jest piękna! Wiem, że wykonała ją Alicja Biała – powiedz coś o tej artystce i może pokusisz się o interpretację alegorii i symboli tam zawartych.
Alicja Biała jest młodą, bardzo utalentowaną artystką. Pochodzi z Poznania, studiowała w Europie, m.inn. w The Royal College of Art w Londynie. Alicję poznałam przez Marcina Świetlickiego, któremu niezwykłymi kolażami zilustrowała antologię wierszy pt.„Polska (wiązanka pieśni patriotycznych)”. Po wydaniu książki, kolaże, już jako odrębne dzieło „Wycinanki polskie”, były i jeszcze pewnie są wystawiane w muzeach i w galeriach. Okładka Alicji jest nawiązaniem do okładki płyty The Beatles „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”. Janerka kocha The Beatles, więc wszystko się zgadza! Nie chciałabym nikomu narzucać interpretacji, cały urok jest w tym, że obraz można rozmaicie czytać. Na okładce są wszyscy wykonawcy, wprawne oko dostrzeże postaci ukryte także za liśćmi, jest bóg, lukratywny wieprz, a Dawid Michała Anioła patrzy na papieża. I tak sobie spędzamy czas na głowie Lecha Janerki, bo to jest ojciec nas wszystkich. A Bożena Janerka, z księżyca, patrzy ze spokojem na to całe tałatajstwo. Tu i ówdzie przepływają prehistoryczne stworzenia, a nad nami, na niebie, jest groźnie. Lech poprosił o duży plik do druku i obraz zawiśnie u Janerów w domu, więc wychodzi na to, że zostaniemy z nimi na zawsze!