Najnowszy album Bartosza „Bratka” Wójcika pt. BRATEK „The Book of Life” to wyjątkowe wydawnictwo na muzycznym rynku. I to z kilku co najmniej powodów. Ale o tym, przeczytacie już w wywiadzie.
Na Twoim solowym albumie, oprócz Ciebie, występuje cała plejada znakomitych artystów, m.in. Blaze Bayley (Iron Maiden), Doogie White (Rainbow), Grzegorz Skawiński, Mietek Jurecki, Jacek Krzaklewski oraz Krzysztof Misiak. Jak ich namówiłeś do współpracy? Jak wyglądały sesje nagraniowe?
Widzisz, najpierw było marzenie – cel, który chciałem osiągnąć, potem determinacja w dążeniu do niego, ponieważ samo myślenie o celu nic nie daje. Musisz swój wyznaczony cel poprzeć konkretnym działaniem, gdyż w przeciwnym wypadku nigdzie nie dojdziesz… i aby nie być gołosłownym, ja od 2016 roku wydałem cztery różne albumy, napisałem muzykę do filmu dokumentalnego, otworzyłem swoją wymarzoną Małopolską Szkołę Rocka. Chodzi o pewną konsekwentność w działaniu. Mianowicie, jak już coś zaczynasz, to doprowadź to do końca.
W przypadku powstawania albumu BRATEK „The Book of Life” Krzysztof Misiak – niekwestionowany wirtuoz gitary oraz jak się okazało genialny wręcz aranżer i wykonawca „sytuacji elektronicznych”, odegrał kluczową rolę w obieraniu kierunku całego przedsięwzięcia.
Krzysztof Misiak – niekwestionowany wirtuoz gitary oraz jak się okazało genialny wręcz aranżer i wykonawca „sytuacji elektronicznych”, odegrał kluczową rolę w obieraniu kierunku całego przedsięwzięcia.
Krzysiek jest również sprawcą paru utworów na powyższy album, za co z całego serca mu dziękuję… to nie lada zaszczyt. Pamiętając jego wyczyny, nie tylko gitarowe, ale również kompozytorskie na albumie Agnieszki Chylińskiej pt. „Winna”, można jedynie schować się za swój wzmacniacz i nie wychodzić zza niego. Jedną z ważniejszych dla mnie postaci wielkiego formatu jest Jacek Krzaklewski. Dlaczego? Dlatego, że właśnie między innymi solówką do utworu „Niepokonani” oraz „Ty wiesz i ja to wiem” grupy Perfect zaraził mnie miłością do melodii oraz chęcią dążenia do doskonałości, ponieważ solówki Jacka uważam za doskonałe pod każdym względem.
Jedną z ważniejszych dla mnie postaci wielkiego formatu jest Jacek Krzaklewski. Dlaczego? Dlatego, że właśnie między innymi solówką do utworu „Niepokonani” oraz „Ty wiesz i ja to wiem” grupy Perfect zaraził mnie miłością do melodii oraz chęcią dążenia do doskonałości, ponieważ solówki Jacka uważam za doskonałe pod każdym względem.
Udało mi się z nim skontaktować podczas prac nad albumem tribute to Zakk Wylde „…from the Book of Shadows”. Następnie rozpoczęliśmy pracę nad zespołem Medusa, która ku mojemu szczęściu trwa do dziś. Z Mietkiem Jureckim – pierwszym polskim basem, spotkałem się również po raz pierwszy podczas sesji do albumu „…from the Book of Shadows”, oczywiście kierując się zamiłowaniem do Budki Suflera, nie mogłem go nie zapytać o chęć udziału w przedsięwzięciu. Historia po raz kolejny przewinęła się na dalsze stronice księgi, ponieważ Mietek nie dość, że nagrał parę bassów do albumu zespołu Medusa, to jeszcze występuje z nami od czasu do czasu „na żywo”. Grzegorza Skawińskiego – bezapelacyjną legendę gitary miałem zaszczyt poznać dość niedawno, aczkolwiek jego muzyka z różnych okresów twórczości bezustannie we mnie gra. Zgodził się na moje szczęście zagrać na moim albumie… czy może być jeszcze lepiej??? Rozwijając swoją myśl… z Blazem „spotkałem się” na początku mojej drogi muzycznej, czyli jakieś dwadzieścia lat temu. Zakupiłem album Iron Maiden „In Profile”, będący w pewnym sensie biografią zespołu, natomiast wokalistą tegoż legendarnego bandu w owym czasie był nijaki Blaze Bayley. Usłyszałem wówczas dwa utwory „nowego” wokalisty żelaznej dziewicy – były to „The Unbeliever” oraz „Man on the Edge” z albumu „The X Factor”. Jako fan Iron Maiden pomyślałem… świetny wokal, bardzo charakterystyczny i mocny. Przede wszystkim doskonale zapamiętałem tembr głosu Blaze`a. Widocznie z tyłu głowy zakodowałem jego jakże znaczną obecność w szeregach dziewicy. Paręnaście lat później znajdując kontakt do owego jegomościa… Tak, w dzisiejszej dobie internetu jest to bardzo proste, okazało się, iż Blaze`owi spodobały się moje utwory i postanowił zaśpiewać… ot tak.
Jako fan Iron Maiden pomyślałem… świetny wokal, bardzo charakterystyczny i mocny. Przede wszystkim doskonale zapamiętałem tembr głosu Blaze`a. Widocznie z tyłu głowy zakodowałem jego jakże znaczną obecność w szeregach dziewicy. Paręnaście lat później znajdując kontakt do owego jegomościa… Tak, w dzisiejszej dobie internetu jest to bardzo proste, okazało się, iż Blaze`owi spodobały się moje utwory i postanowił zaśpiewać… ot tak
Historia z genialnym wokalistą, jakim jest Doogie White jest identyczna. Po prostu do niego napisałem… Od zawsze byłem fanem Ritchiego Blackmore`a, więc i doskonale znałem całą jego dyskografię. Pamiętam szczególny dzień, w tamtych czasach uczęszczałem do NCK w Krakowie na kursy języka angielskiego. Po skończonych zajęciach szedłem na autobus przez Plac Centralny, gdzie niegdyś stał pomnik Lenina. Był tam sklep muzyczny, do którego zawsze zaglądałem. Pewnego razu… miałem wtedy około piętnaście lat, zobaczyłem za ladą album (kaseta magnetofonowa) nazwany: Ritchie Blackmore`s Rainbow „Stranger in Us All”, którą od razu kupiłem. Pomyślałem wówczas, iż jest to jakiś solowy/ instrumentalny projekt mojego mistrza. Pragnę przypomnieć, że wówczas bazowało się jedynie na kasetach magnetofonowych, kasetach VHS, o ile miało się je w posiadaniu (mój Tata na szczęście je miał). Nie mieliśmy internetu, więc skąd mogłem wiedzieć, że Ritchie nie gra instrumentalnie? (z małym wyjątkiem) Na wyżej wspomnianej płycie śpiewał wówczas młody szkot, niejaki Doogie White. Jak dla mnie era White`a w Rainbow jest jedną z lepszych odsłon wokalnych tego zespołu, na pewno jedną z tych, które głęboko zapadły mi w pamięć i do których ciągle wracam. Rewelacyjnie jest usłyszeć jego głos na swojej płycie… Wszyscy muzycy, znane postacie muzyczne nagrywały swoje partie „u siebie”. Każdy z nich posiada swoje studio, gdzie może bez problemu zarejestrować sesję. Tak również było w moim przypadku – swoje partie gitar zarejestrowałem w swoim przydomowym studiu. Wygląda na to, że to co dawno temu wywarło na mnie ogromny wpływ, dzisiaj się manifestuje. Album „The Book of Life” jest absolutnie sumą moich muzycznych marzeń oraz największym jak dotychczas przedsięwzięciem muzycznym.
Jakbyś miał scharakteryzować krótko swój album, to co byś o nim powiedział? Podsumowanie Twojej dotychczasowej drogi muzycznej? Czy raczej nowe otwarcie i zapowiedź dużych zmian?
Właściwie to wszystko, co ująłeś powyżej doskonale charakteryzuje „The Book of Life”. Jest to nowe rozdanie, zapowiedź dużych zmian i zarazem najlepsze, co do tej pory muzycznie i studyjnie stworzyłem. Moja muzyka idzie cały czas w coraz mroczniejsze rejony, co zresztą bardzo mi odpowiada. Na tym albumie spotkacie bardzo niskie oraz różne stroje gitarowe, ale zarazem w wykonaniu bardzo melodyjnym, a wszystko okraszone dozą elektroniki tu i ówdzie spod pióra mistrza Krzysztofa Misiaka.
Jesteś kompozytorem prawie wszystkich utworów na płycie (oprócz dwóch), jesteś również autorem tekstów. Co przychodziło Ci łatwiej? Napisanie muzyki czy słów?
Zawsze łatwiej jest mi pisać muzykę, mam na to pewien patent. Mianowicie zawsze mam przy sobie telefon, który posiada opcję dyktafonu. Często jest tak, że riffy, lub też inne części utworu po prostu wpadają na mnie w najmniej oczekiwanych momentach. Mam wówczas możliwość zarejestrowania ich. Nieraz było tak, że podczas warsztatów, które prowadziłem nagle przyszła inspiracja… Co wtedy zrobić? Po prostu przeprosić zgromadzonych i zarejestrować to, co w duszy zagrało! Lubię potem dzielić poszczególne części na riffy, zwrotki, refreny i bridge. Wszystko mam poukładane w odpowiednich folderach, które czekają na wykorzystanie. Nie lubię marnować muzyki, ani pisać do szuflady, staram się więc sukcesywnie wprowadzać je w życie. Z pisaniem tekstów spotkałem się po raz pierwszy, zawsze uważałem, że jest to broszka tekściarzy, coś co jest poza moim zasięgiem, jako gitarzysty. Jednak po zleceniu napisania tekstu, zmieniłem zdanie. Dostałem tekst, owszem świetny, ale po dwóch godzinach od wysłania zlecenia. To wówczas obudziło pewne zapytanie z tyłu mojej głowy… a może by tak napisać coś samemu??? No i tak napisałem siedem tekstów, w tym po dwa dla Blaze`a Bayley`a i Doogie White`a oraz trzy dla Michała Myszy. Żaden z Panów nie zgłosił sprzeciwu. Pomimo, iż są to moje „dziewicze frazesy”, każdy z nich przedstawia konkretną historię. Geneza powstawania moich tekstów również może wydawać się trochę dziwna, ponieważ część powstała w domu, jak na przykład „Ghost”, lub „Chosen” – a który jest dedykowany mojemu synkowi Maksiowi. Kilka tekstów powstało podczas wypraw „w Polskę”: „The Machine” – Toruń; „Ulysses” – Gdańsk. Są również zagraniczne eskapady: „Believer” – Turcja; „Dark Skies” i „All I`ve Known” – Hiszpania & Tajlandia. Podsumowując, łapałem natchnienie skąd się dało, a najchętniej przy piwku pod palmą.
Kiedy po raz pierwszy zaświtał Ci pomysł na ten album? Jak rodziła się jego idea?
Generalnie zawsze miałem z tyłu głowy zamysł na zrobienie swojej płyty, pod swoim pseudonimem. Pierwszą taka próbę dokonałem w 2016 roku wydając album zatytułowany BRATEK „… from the Book of Shadows” (HRPP RECORDS), będący jednocześnie albumem tribute to Zakk Wylde. Utwory znajdujące się na krążku oczywiście nie były moje, natomiast wykonane były przeze mnie oraz przez moich zacnych kolegów. Po premierze tegoż albumu pomyślałem o kolejnym, ale już o typowo „moim” albumie. Tytuł częściowo nawiązuje do pierwszego wydawnictwa sygnowanego moim pseudonimem, lecz jest uogólniony do sentencji „The Book of Life”, czyli mówiąc wprost jest to moja muzyczna księga życia. Wyrażam w niej siebie, swój pomysł na muzykę, również otwieram się w niej po raz pierwszy lirycznie. Niektóre teksty, są bardzo osobiste oraz wyrażają moje poglądy na życie… są też teksty mniej poważne, opowiadające pewną historię. Tak czy owak, nieźle się przy tym ubawiłem… Album nie powstałby gdyby nie grupa osób mocno mnie wspierających, mam na myśli moich najbliższych – moją rodzinę, żonę i synka oraz sponsorów albumu w osobach: Jacek Kwiatkowski z genialnej Orkiestry Koźmice (www.orkiestrakozmice.pl); Paweł Buchaniec, człowiek ogarnięty nieustającą pasją z Moje Hobby (www.mojehobby.pl) oraz Wirginia Wilk & Miłosz Kowalski z wyśmienitej i jedynej w swoim rodzaju restauracji Kazoku Sushi & Family w Wieliczce (www.kazokusushi108.pl). Album zostanie wydany przez HRPP Records pod batutą niezmordowanego Darka Kowalskiego. Ogromne dzięki dla Was! Krążek ukaże się z końcem marca 2020 roku, szukajcie go w dobrych sklepach muzycznych.
Jesteś twórcą i wykładowcą Małopolskiej Szkoły Rocka. Czy dawno temu wpadłeś na pomysł, aby taką szkołę stworzyć? Od kiedy działa? Odpowiedz jaka idea przyświecała Tobie, aby otworzyć tę szkołę?
Uwielbiam dzielić się swoją wiedzą oraz zarażać pasją do muzyki. Pomysł powstał dawno temu, ponieważ około 10 lat wstecz już nosiłem się z zamiarem otworzenia takowej placówki. Wtedy się nie udało, ale ja należę do ludzi, którzy nigdy się nie poddają. Założyłem sobie cel, że prędzej czy później otworzę swoją szkołę rocka. W tym wypadku było to zdecydowanie później, ponieważ zrealizowałem swój cel dopiero we wrześniu 2018 roku, gdzie otworzyłem pierwszy główny oddział Małopolskiej Szkoły Rocka w Wieliczce. Od tamtego momentu stworzyłem jeszcze dodatkowo trzy placówki w Wieliczce, Krakowie oraz w Skawinie, w tym dzięki fundacji Inkluzja – również dla dzieci autystycznych oraz z zespołem Downa, co jest chyba pierwszą taką sytuacją w Europie.
Opowiedz jak wyglądają zajęcia w szkole? Jakiego repertuaru uczycie? Czy występujecie na koncertach? Nagrywacie? Na jakich instrumentach można uczyć się w szkole?
Zajęcia w Małopolskiej Szkole Rocka są zróżnicowane pod względem wieku, poziomu oraz wyboru instrumentu głównego. Obecnie posiadamy uczniów w grupie wiekowej 7 – 50… Wiek nie jest więc przeszkodą. Posiadamy do wyboru klasy wokalne, lub klasy instrumentalne: gitara elektryczna, gitara klasyczna, bass, instrumenty klawiszowe, skrzypce, perkusja. Ponadto oferujemy klasę zespołową, gdzie wszyscy wokaliści i instrumentaliści mogą się spotkać pod okiem wykładowcy oraz uczyć „zgrywać” się ze sobą. To nie wszystko… Organizujemy wykłady z cyklu „Historia Rocka”, które dla naszych uczniów prowadzi legenda, wybitna postać publicystyki muzycznej oraz redaktor Radia Kraków – Jerzy Skarżyński. Dodatkowo cyklicznie organizowane są „Warsztaty Muzyczne z Gwiazdą”, na które zapraszamy znakomitości polskiej sceny muzycznej, aby podzieliły się swoją wiedzą z naszymi adeptami. Występy organizowane są w sezonie letnim oraz na koniec roku szkolnego, wtedy jest szansa na zaprezentowanie swoich umiejętności przed szerszą publicznością. Jakiego repertuaru uczymy? … Wszystko w klimacie około-rockowym, nie bierzemy jeńców…
Opowiedz o swoich początkach. Kiedy i w jakich okolicznościach rozpocząłeś naukę gry na gitarze. Od razu była to Twoja pasja? Czy stawała się z czasem? Jak ewoluowały Twoje zainteresowania stylistyczne?
Zaczynałem od perkusji… Dziadek załatwił mi „zestaw”, który kiedyś przejął mój wujek po dawnym domu kultury. O ile dobrze pamiętam, był to Polmuz… I byłem zakochany w tej perkusji. Problem polegał na tym, że mieszkaliśmy w bloku i nie zawsze można było dać z siebie wszystko, a może po prostu to nie był ten instrument…? W każdym razie moja historia zaczęła się od starego magnetofonu szpulowego, który należał do mojego Taty, który to nomen omen stał w domu mojego Dziadka. Miałem 7 lat i pamiętam jak dziś wertowanie taśm, puszczanie ich w kółko, co było całkiem niezłą zabawą. Wreszcie natrafiłem na TĘ taśmę – „Made in Japan” Deep Purple. Od tamtego albumu zaczęła się moja przygoda z muzyką. Byłem na tyle pod wrażeniem tego zjawiska („Made in Japan”), że przewijałem tą taśmę w tył i w przód próbując spisać słowa z pierwszego utworu „Highway Star”… oczywiście nie rozumiejąc wtedy języka angielskiego. Mówiąc nawiasem, dokładnie TEN magnetofon szpulowy i TA taśma znajdują się teraz w moim studiu, są dla mnie bezcenne. Jednak najpierw były bębny… Pamiętam jak jeszcze nie miałem „zestawu od Dziadka”, zwykłem montować sobie perkusję z krzeseł i poduszek… Tutaj szczególnie zapadła mi w pamięć kaseta magnetofonowa „Made in Europe” (Deep Purple), którą praktycznie przerobiłem w całości obijając przy tym domowe meble. Dość niedawno zacząłem sobie zdawać sprawę z pewnej rzeczy… Sięgając pamięcią jeszcze bardziej wstecz, mając prawdopodobnie około pięć lat, dość często leciał w TV teledysk „I would love to” (Steve Vai) – teledysk gdzie Steve gra na gitarze w tv i jest oglądany przez trzy dziewczyny, po czym na końcu zostaje wyszarpany z telewizora, a dziewczyny wskakują na jego miejsce świetnie się przy tym bawiąc… Obawiam się, że to zabawne widowisko w wielkim stopniu podświadomie zdominowało moje muzyczne preferencje. Perkusja poszła w kąt… A potem na balkon. Zacząłem bardzo wnikliwie obserwować jegomościa w czerni z zespołu zwanego Głęboką Purpurą. Na moje szczęście, w domu zawsze Tata puszczał muzykę, miałem jej aż czasami po dziurki w nosie (za co mu dziękuję). Oprócz tego miałem dostęp do starych niemieckich czasopism Bravo (chyba z lat 70-tych), co dodatkowo mnie podkręciło. Wówczas w tych czasopismach pisało się sporo o wielkiej trójcy: Deep Purple, Led Zeppelin, Black Sabbath. Dodatkowo mój Tata miał całkiem pokaźny zbiór kaset VHS i właśnie w tym zbiorze trafiły się kolejne perełki, m.in. Deep Purple live in Copenhagen, Denmark oraz sławetny California Jam. Od tamtego czasu oszalałem na punkcie Purpury i Ritchiego Blackmore`a. Stało się również oczywiste, że gitarą którą później wybrałem, a kupił mi ją Dziadek, był Stratocaster marki Fenix.
Mój Tata miał całkiem pokaźny zbiór kaset VHS i właśnie w tym zbiorze trafiły się kolejne perełki, m.in. Deep Purple live in Copenhagen, Denmark oraz sławetny California Jam. Od tamtego czasu oszalałem na punkcie Purpury i Ritchiego Blackmore`a. Stało się również oczywiste, że gitarą którą później wybrałem, a kupił mi ją Dziadek, był Stratocaster
Rodzice zakupili mi wówczas combo marki Gran, przester firmy Koda oraz zapisali na lekcje gry gitary do wybitnego krakowskiego gitarzysty Tomka Kobieli, od którego wiele się nauczyłem. Podtrzymał on, a dodatkowo rozwinął moją pasję. Po roku czasu postanowiłem jednak kontynuować naukę na własną rękę. Sprzedałem swojego Fenixa oraz po raz kolejny pojechałem z Dziadkiem do dawnego komisu muzycznego na ulicy Floriańskiej w Krakowie po beżowego Ibaneza Cimara. Byłem wtedy również wielkim wielbicielem Iron Maiden oraz szczególnie gitarzysty Dave`a Murray`a. Przegrałem na tej gitarze chyba wszystkie utwory Maidenów, Priestów i Ozzy`ego Osbourne`a. Do dzisiaj uwielbiam ich muzykę. W międzyczasie (pomiędzy) ciągłymi wymianami gitar, które sponsorowali mi już rodzice – pamiętam, że miałem gitarę marki Zack (!), Hohner Stratocaster, Epiphone Bullseye. Wtedy również odkryłem polską muzykę w wykonaniu grupy Perfect, Budka Suflera, a w nich mistrzów Jacka Krzaklewskiego, Marka Raduli oraz Mietka Jureckiego. Dostałem wtedy od rodziców nowy piec – poważne combo Peavey`a oraz multiefekt Yamahy z całą paletą brzmień i przestrzeni, co mnie wkręciło jeszcze bardziej. Bawiłem się wtedy w próby ustawienia brzmienia moich polskich bohaterów, co z dzisiejszego punktu widzenia oczywiście było żałosne. Później przyszły czasy na zarabianie własnych pieniędzy. Kupiłem więc Fendera made in Mexico, następnie wreszcie wymarzonego Fendera made in USA oraz rewelacyjnego G&L Stratocaster. Generalnie zawsze mocnym korzeniem była i jest dla mnie muzyka Deep Purple oraz jej pochodne (Rainbow, Whitesnake). Gdzieś w czasach licealnych „odkryłem” Zakka Wylde`a. Pamiętam też doskonale okoliczność – jadąc w autobusie do szkoły, słuchając muzyki, zainteresowała mnie nagle solówka do utworu „No More Tears” Ozzy`ego. Tak zakochałem się w charakterze i drapieżności gry Zakka. Oczywiście prześledziłem i nadal śledzę wszystkie jego aktywności muzyczne. W muzyce piękne jest to, że słuchając utworu nagle przenosisz się w czasie do pewnych sytuacji w życiu. W czasach, kiedy studiowałem miałem wielki zwrot w kierunku muzyki bardziej spokojnej oraz funky, zresztą to był czas kiedy zakładałem pierwsze zespoły, grałem pierwsze „koncerty”. Byłem zafascynowany wykonawcami typu Jamiroquai, czy Eagle Eye Cherry, których do dzisiaj zresztą z podziwem słucham. Górę wziął jednak bardziej mroczny kawałek muzyki. Zacząłem słuchać bardziej amerykańskiej odmiany rocka. W tym klimacie przykuł moją uwagę szczególnie zespół Creed, następnie Alter Bridge, a więc gitarzysta Mark Tremonti. Uwielbiam jego melodyjność i „przyjebanie” zarazem. Kolejno z naszych rodzimych mistrzów: Grzegorz Skawiński z okresu O.N.A. oraz solowego albumu „Me & My Guitar”, Krzysztof Misiak z okresu płyty „Winna” Agnieszki Chylińskiej oraz z solowych twórczości. W muzyce zawsze staram się szukać czegoś dla siebie, tak naprawdę nigdy nie zabrzmisz jak inny gitarzysta, możesz jedynie szukać furtki do dalszych kombinacji i rozwiązań. Fajnie jak znajdziesz. Ja w pewnym momencie zgubiłem wszystko, zostawiłem niemalże muzykę i zająłem się „życiem”. Z błędu wyprowadziła mnie moja Żona Ania i to dzięki niej otworzyły mi się drzwi, których zawsze szukałem. Na naszym ślubie bowiem zagrał, za namową mojej Żony Jacek Dewódzki (Dżem 1994 – 2000) wraz ze swoim bandem Revolucja. Mieliśmy zagrać wspólnie utwór „Chcę Ci coś opowiedzieć”, co miało być niespodzianką dla Ani. Spotkaliśmy się więc parę razy przed ślubem na wspólnych próbach… I tak Jacek zaproponował mi współpracę. Tak naprawdę to szczególnie ważne jest, aby mieć oczy szeroko otwarte. Ludzie, których poznajemy, sytuacje w których się znajdujemy nieustannie prowadzą nas w pewnym kierunku. Jak to powiedział jeden z moich mistrzów wiosła: „Poziom osiągnięć, które posiadamy w danym momencie jest odbiciem tego, jak bardzo potrafiliśmy się na danych rzeczach w przeszłości skupić. Jedyną rzeczą, która może Cię spowolnić jest sposób w jaki myślisz”. Czuję się spełnionym gitarzystą, kompozytorem, mężem oraz ojcem.
Czuję się spełnionym gitarzystą, kompozytorem, mężem oraz ojcem.
Dzisiaj mogę pochwalić się współpracą oraz możliwością obcowania na scenie m.in. z wyżej wymienionymi postaciami wielkiego formatu w osobach: Jacek Dewódzki, Jacek Krzaklewski, Marek Raduli, Krzysztof Misiak, Grzegorz Skawiński, Mietek Jurecki, Grzegorz „Ornette” Stępień (Oddział Zamknięty), Gienek Loska, Gabriel Fleszar, Marcin Dyjak, Liam MacMhurri, Blaze Bayley, Doogie White. Wystąpiłem również, dzięki zaproszeniu mistrza Leszka Cichońskiego podczas bicia gitarowego rekordu Guinessa w 2019 roku na jednej scenie obok m.in. Jennifer Batten (Michael Jackson), Dave`a Hill`a (Slade), Amen`a (Lordi), Jerzego Styczyńskiego (Dżem), Sebastiana Riedla oraz całej plejady wyśmienitych artystów. Miałem przyjemność współtworzyć prelekcje/warsztaty gitarowe m.in. z wyżej wymienionym Mietkiem Jureckim oraz Apostolisem Anthimosem (SBB). Zostałem również poproszony o skomponowanie muzyki do filmu dokumentalnego o Adamie Macedońskim, co zresztą z ogromną przyjemnością zrobiłem. Czekam z niecierpliwością na przyszłe wydarzenia…
Od wielu lat jesteś autorem cenionych warsztatów gitarowych w naszym magazynie. Skąd się wzięło u Ciebie zamiłowanie do pisania i do przekazywania wiedzy?
Jak wspomniałem powyżej, to siedzi we mnie i chce wyjść… Więc dlaczego tego nie wypuścić? Jestem ogromnie wdzięczny za tę sposobność, ponieważ to również było jednym z moich celów. Staram się robić to najlepiej jak potrafię. To jest druga strona medalu, moja druga twarz. Po pierwsze chcę dzielić się tym co uważam za ważne oraz po drugie… Po prostu lubię pisać.
Opowiedz o swoim obecnym instrumentarium. Ciągle jesteś wierny PRSom?
Moje obecne „instrumentarium” sprowadza się do rzeczy tylko mi potrzebnych. Nie mam ewidentnie żyłki do kolekcjonowania sprzętu, nie mam również potrzeby ciągłego poszukiwania nowych systemów i rozwiązań. Ale zacznijmy od początku. Od zawsze właściwie ciągnęło mnie w kierunku Stratocastera, od zawsze też pamiętam ciągłe moje przeróbki w tychże gitarach… Takie jak zmiana koloru korpusu, maskownicy, puszek na przystawkach, samych przystawek, mostków, kluczy itd… Wszystko to do pewnego momentu. Około 6 lat temu zdecydowałem się na radykalny krok. Wystawiłem swojego „ostatniego” strata marki „G&L” na sprzedaż, a przy tym jednocześnie kupiłem gitarę marki PRS Singlecut. Trochę obojętnie podchodząc do tematu porównania obydwu gitar nie mogłem uwierzyć w to co słyszę. Mój G&L to naprawdę była gitara najwyższej klasy, ale w porównaniu ze świeżo zakupionym PRSem… wypadła raczej blado. PRS bez podłączenia do wzmacniacza zagrał jak fortepian, a grając solo słyszałem alikwoty, których w stracie po prostu nie było. Nie chcę żeby ktoś sugerował się tutaj moim porównaniem, ale to jest moje subiektywne odczucie. Od tamtego czasu nie dość, że nie zmieniłem gitary, to wszystkie elementy, które w niej były w dniu zakupu… są tam nadal (oprócz strun). Pomimo upływu lat, temat PRS jest dla mnie wciąż świeży… Zabawne właściwie wydało mi się pytanie, czy ciągle jestem wierny PRSom. Mniej zdziwiłbym się natomiast, jakbyś zapytał, czy ciągle jestem wierny Stratom. Mogę jednak śmiało przyznać, że tak, jestem zdecydowanie fanem PRSów. Natomiast drugą moją gitarą do zadań specjalnych jest wyżej nadmieniony Ibanez Cimar. Gitara ta posiada swoją wyjątkową historię, m.in. dlatego, iż przeszła wiele przeróbek. Razem z Dziadkiem zerwaliśmy z niej cały lakier, przepiłowaliśmy główkę oraz szlifowaliśmy gołe drewno, aby finalnie oddać ją do lakierowania (spodobał mi się wówczas kolor żółty). Zabawne jest to, iż dawno temu sprzedałem tą gitarę, udało mi się ją jednak ponownie odkupić, odrestaurować i do dzisiaj jest w moim arsenale, jako Hathor Stratocaster (jeden Strat musi być). Firma Hathor około dwadzieścia lat temu zajęła się położeniem żółtego lakieru na tą gitarę i rok temu odrestaurowała ją dla mnie ponownie na cześć mojego zmarłego dwa lata temu Dziadka… Gitara jest starsza ode mnie, ma 36 lat, jest dla mnie absolutnie bezcenna. Używam jej głównie na próbach oraz podczas komponowania nowego materiału. Kolejnym moim wiosłem jest gitara unikatowa – Epiphone Graveyard Disciple, którą to mam zamiar użyć podczas promowania albumu „The Book of Life”. Album jest bardzo nisko strojony, tak więc wyżej wymieniony GD został przygotowany na tą sposobność.
Pora przejść do łagodniejszej strony mojego arsenału. Na pierwszy ogień elektro-klasyk Godin Multiac Black Pearl. Grając solowo „akustycznie” zawsze stawiam na gitary klasyczne z nylonowymi strunami, a Godin daje mi dosłownie wszystko co potrzebuję. Do sytuacji rytmicznych (i tylko rytmicznych) używam swojej słowackiej 12 strunowej gitary marki Dowina. Mam jeszcze parę małych gitar klasycznych o rozmiarze 1/2 oraz mandolinę marki Harley Benton (na wszelki wypadek). Zakup czarnego PRSa jak się okazało było transakcją wiązaną, bowiem mojego „G&L`a” nabył chwilę później przedsiębiorca z Warszawy. Człowiek ten zaproponował mi przetestowanie nowego wzmacniacza, który właśnie zrobił. Pomyślałem sobie wówczas, że jest to idiotyczny pomysł, ale za namową Żony pojechałem. Na miejscu okazało się, iż ów przedsiębiorca – Paweł Grzelewski stworzył w pełni lampowe combo, zbudowane z najlepszych dostępnych komponentów. Finał opowieści był taki, iż Paweł, właściciel firmy Plexsound Amplifications zaproponował mi stworzenie serii wzmacniaczy sygnowanych moim nazwiskiem. Rzecz niespotykana się właśnie wydarzyła, ponieważ grając na najlepszym wzmacniaczu, na jakim kiedykolwiek było dane mi zagrać, właściciel marki proponuje mi umowę endorserską… Tak więc od ponad czterech lat nie zmieniłem również i pieca. Piece marki Plexsound są rewelacyjnie odbierane, również pozytywnie skomentowali je Marek Raduli, Eddie Angel (Oasis), Carvin Jones oraz mają je w posiadaniu m.in. Krzysztof Misiak, Grzegorz Skawiński i Nico Zdankiewicz. Kolumny, której obecnie używam to wykonana na moje zamówienie paczka Hesu z drobną kombinacją głośników w środku. Jestem fanem Celestion Vintage 30, postanowiłem przełamać jednak tą rutynę i jako drugi głośnik poleciłem zamontować Hesu Demon. Nie pomyliłem się, piekielnie dobrze taki układ się sprawdza. Z efektów używam jedynie wysłużonej kaczki marki Dunlop JH-1 oraz przestrzeni dodaje mi delay Ibanez DE7.
Twoja aktywność wzbudza szacunek. Co dalej po wydaniu solowej płyty? Jakie plany masz na przyszłość?
Jest parę planów muzycznych i pozamuzycznych, ale powiem o nich nieco więcej dopiero wtedy, kiedy będą się materializować. Po wydaniu solowej płyty na pewno będę mocno stawiał na jej promocję. Myślę, że jest ona kierunkiem, w który chcę iść.
Muzyka to Twoja pasja. Ale nie samą muzyką człowiek żyje. Zdradzisz trochę sekretów ze swojego prywatnego życia? Jak udaje Ci się zachować równowagę pomiędzy pracą, pasją a życiem osobistym?
Powinniśmy tak zarządzać swoim czasem, aby znalazło się w nim miejsce zarówno na rodzinę, pracę oraz pasję, czy też na rzeczy na których nam zależy najbardziej. Ja mam to szczęście, że moja praca jest moją pasją, którą staram się dzielić po równo z czasem dla rodziny. Muzyka jednak nie jest moim życiem, jest jedną z rzeczy, które robię w życiu, ale życie to zdecydowanie coś więcej…