Marty Friedman powiedział, że jego muzyczne inspiracje nie pochodzą od gitary ani innego sprzętu gitarowego. W niedawnym wywiadzie dla Chaoszine przyznał się także, że nie jest zbyt wybredny w kwestii używanych efektów.
Trudno uwierzyć w te słowa, bo większość z nas ma Marty’ego za gitarowego maniaka – Cacophony, cała era w Megadeth, solowe wyczyny w Japonii uczyniły z Friedmana kluczową postać współczesnej społeczności gitarzystów elektrycznych. Jego najnowszy album „Drama” ukaże się 17 maja nakładem Frontiers Music Srl i z tej właśnie okazji odbyła się rozmowa w Chaoszine.
Zapytany, skąd bierze się jego inspiracja, Marty odpowiedział, że czerpie ją z melodii, a nie z instrumentów (spisane przez Ultimate Guitar): „To nigdy tak naprawdę nie przychodzi od instrumentu. Dlatego miałem szczęście, że był przy mnie Franco (Franco Piona, techiczny Marty’ego – przyp. red), który mógł dostosować gitary do odpowiednich partii.”
Bardzo inspirują mnie melodie i zawsze staram się zbudować piosenkę do jakiegoś rodzaju emocjonalnego topu, na przykład szczytu smutku lub szczytu podnoszących na duchu uczuć
Marty kontynuował: „Zawsze staram się stworzyć z utworu jakąś historię i czerpię inspirację z małych modulacji, melodii i umieszczania nut w określonych miejscach. To mnie ekscytuje. Porady Franco są bardzo cenne, ponieważ po prostu skupiam się wtedy na tym, co gram, i nie myślę o sprzęcie, wzmocnieniu, treblach i basie. Nie mam do tego talentu ani umiejętności. Po prostu w danej chwili myślę o tym, co robię na instrumencie. Jeśli chodzi o dźwięk, zwykle nie jest to duży problem. Po prostu mam dobry sound i zasuwam. Moja muzyka jest zawsze bardzo zróżnicowana, ale pod względem brzmieniowym nie różni się aż tak bardzo”
Nigdy nie byłem aż tak wybredny w kwestii efektów, wzmacniaczy i tym podobnych rzeczy. Po prostu otrzymuję brzmienie, które mi się podoba, i wyrażam swoją ekspresję na podstawie muzyki i melodii podczas mojej gry. Nie przepadam za efektami, zazwyczaj korzystam po prostu z wielu różnych wzmacniaczy