Mogłoby się wydawać, że skoro Matthias Jabs jest członkiem takiej legendy jak Scorpions, to powinien mieć wielkie ego. Nic z tych rzeczy.
Do gitarzysty w ogóle zdaje się nie docierać świadomość, że jego zespół jest już na scenie od pół wieku. O karierze, ulubionych gitarach i najnowszym albumie Matthias Jabs opowiada w rozmowie z Jakubem Milszewskim.
Jakub Milszewski: Zacznijmy od liczb. Gracie hard rocka od pięćdziesięciu lat!
Matthias Jabs: Tak, to już prawie pięćdziesiąt. Pół wieku na scenie – to niesamowite.
Jak to jest być częścią takiego zespołu- legendy?
Matthias Jabs: Gram ze Scorpions zaledwie od trzydziestu siedmiu lat, ale na scenie jestem od ponad czterdziestu. Może to zabrzmi głupio, ale dla mnie to zawsze był dom. To moje życie. Robimy to przez wiele więcej niż połowa naszego życia. To jest spełnienie marzeń, bo to jest właśnie to, co zawsze chcieliśmy robić. To dla nas teraz zupełnie naturalne, bo po prostu uwielbiamy grać.
Kiedy wstajesz rano i patrzysz w lustro, to myślisz: „Okej, Mathias, to były naprawdę dobre lata, zostałem świetnym muzykiem, gwiazdą rocka”, czy może ciągle czujesz się małym chłopcem, który po prostu chce grać rock and rolla i być jego częścią?
Matthias Jabs: Nigdy się nad tym nie zastanawiam. Nigdy nie myślę o karierze, nigdy nie patrzę w przeszłość. W ogóle tego nie roztrząsam. Jedyne chwile, kiedy ktoś mi uświadamia, co zrobiliśmy w ciągu ostatnich dekad, następują przy takich okazjach jak premiera filmu o nas i o nasze historii, który właśnie się ukazał [film „Forever and a Day” – przyp. JM]. Wracam do wspomnień tylko wtedy, kiedy ktoś chce opowiedzieć tę historię i pyta mnie, co się stało na przykład w 1982 roku. Kiedy zobaczyłem ten film dokumentalny, uświadomiłem sobie, że osiągnęliśmy całkiem sporo. Ale uwierz mi – na co dzień nie myślę o tym ani trochę. Raczej zastanawiam się, co jest do zrobienia dzisiaj, chodzą mi po głowie plany na przyszłość. Moje myśli nie płyną zatem w przeszłość, dotyczą raczej tego, co jeszcze możemy zrobić, co poprawić, co usprawnić, jakie piosenki z nowego albumu wybrać, jakie ze starych, co zmienić, żeby koncerty nie były takie same jak na ostatniej trasie. A kiedy staję rano przed lustrem, to zasłaniam zasłony, żeby siebie nie widzieć (śmiech). Na pewno nigdy nie uznawałem i w dalszym ciągu nie uznaję się za gwiazdę rocka – to zawsze inni ludzie tak twierdzą. Jestem zwykłym gościem, który lubi grać na gitarze i tworzyć muzykę. Myślę, że to poprawne nastawienie. Nie mam zamiaru zaczepiać ludzi na ulicy i mówić: „Patrzcie, jestem gwiazdą!”. Jestem kiepskim aktorem, nie mógłbym tego tak zagrać. Mogę być tylko sobą.
Mówiąc o teraźniejszości – wasz nowy album „Return to Forever” to osiemnasta płyta Scorpions. Wcześniej mówiliście, że to wasz ostatni krążek, ale tak chyba się nie stanie?
Matthias Jabs: „Return to Forever” to długa historia. Tak naprawdę to nie planowaliśmy tej płyty. W 2010 roku ogłosiliśmy pożegnalną trasę i wydaliśmy „Sting in the Tail”. To na serio miało być pożegnanie, ostatni krążek studyjny, a potem trasa – może dwa i pół roku i koniec. A potem może skupilibyśmy się na jakichś projektach… Ale w momencie, kiedy ogłosiliśmy pożegnalne koncerty, Sony Music zaproponowało nam kontrakt na dwie kolejne płyty. Pierwszą był album zatytułowany „Comeblack”, który jest kompilacją coverów i starych kawałków. Po tym pojawiło się MTV Unplugged, więc w 2013 roku wydaliśmy płytę z tego występu, ale był to projekt dodatkowy. Drugim albumem w ramach kontraktu z Sony Music jest „Return to Forever”. Pomysł na ten krążek był taki, że chcieliśmy dokończyć piosenki, które tworzyliśmy na okoliczność płyt „Blackout”, „Love at First Sting” czy innych, a których nigdy nie zrobiliśmy do końca. Dokończyliśmy je, nagraliśmy i wydaliśmy bardziej w charakterze takiego bonusu dla fanów, bo wiele osób nas pytało o ten świetny, kreatywny okres pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. W tym samym czasie pisaliśmy także nowe rzeczy, więc „Return to Forever” stał się po prostu nowym albumem. Mogę ci powiedzieć, że jak tylko wydaliśmy tę płytę, stwierdziliśmy, że to już wszystko – koniec, ostatnia płyta i pożegnalna trasa… I znowu przyszło Sony, i znowu zaoferowało kontrakt na kolejne dwie płyty! Tym razem nie powiedzieliśmy „tak”, wciąż się zastanawiamy. Ale to niesamowite – mówimy, że to ostatnia trasa, a ludzie nie wierzą: „nie, nie, nic z tego, drodzy Scorpions!”. I wtedy promotorzy chcą jeszcze organizować koncerty, wytwórnia chce wydawać płyty, a fani chcą nas słuchać i oglądać. Nikt nie pozwala nam zakończyć kariery. Musimy dalej pracować.
Macie zbyt wielu fanów na całym świecie, żeby tak po prostu powiedzieć: do widzenia.
Matthias Jabs: Tak. Zdaliśmy sobie sprawę, że mamy zbyt wielu fanów, żeby zamknąć Scorpions. Nawet kiedy byliśmy zdecydowani, że kończymy karierę, stwierdzaliśmy podczas pożegnalnej trasy, że jest ich zbyt wielu, żeby zrobić to tak po prostu. Nie możemy się zatrzymać.
Jak na zespół z pięćdziesięcioletnim stażem macie też wielu młodych fanów.
Matthias Jabs: To nie do uwierzenia, ale masz rację. Kiedyś mogliśmy poznać wiek naszych fanów, patrząc na nich ze sceny, a widzimy tylko kilka pierwszych rzędów. Od ośmiu czy dziesięciu lat znienacka zaczęliśmy widzieć młode twarze. Powiedziałbym nawet, że dzisiaj nasza publiczność jest młodsza niż przed dwudziestoma laty. Dzięki Facebookowi możemy się już dziś dowiedzieć o naszych fanach więcej. W ankiecie okazało się, że 80% z sześciu milionów naszych fanów na Facebooku jest między osiemnastym a dwudziestym ósmym rokiem życia. To bardzo młodzi fani, biorąc pod uwagę, że zespół w tym roku świętuje pięćdziesięciolecie.
Piosenki na „Return to Forever” powstawały po części w latach osiemdziesiątych i w 2014 roku. Czy te nowe fragmenty piosenek i całe piosenki brzmią inaczej niż stare?
Matthias Jabs: Wydaje mi się, że świetnie do siebie pasują. Niektóre z nowych piosenek zostały napisane przez nasz szwedzki zespół producentów. Piszą naprawdę dobre kawałki, znajdziesz w nich trochę innego posmaku, powiedziałbym, że może nawet lekko popowego. Ale ja je lubię. Myślę, że w formie, w jakiej je nagraliśmy, pasują bardzo dobrze do tych utworów z lat osiemdziesiątych. A kilka piosenek jest też z lat dziewięćdziesiątych, kilka z okolic 2000 roku. Tak naprawdę wzięliśmy wszystko, co znaleźliśmy z ostatnich trzydziestu lat. Pozmienialiśmy to, poprawiliśmy i nagraliśmy.
Piosenka „We Built This House” to nowy hymn Scorpions?
Matthias Jabs: Możliwe. Też lubię tę piosenkę. Ma w sobie wszystkie potrzebne składniki – melodyjne gitary, dynamiczne zwrotki i świetny refren. Bez wątpienia została napisana w duchu tradycji Scorpions z lat osiemdziesiątych. Trochę kojarzy mi się z „Rock You Like a Hurricane”. Typowy numer Scorpions.
Na dodatek jest to piosenka o życiu w rock and rollu.
Matthias Jabs: To jest piosenka o życiu w rock and rollu, ale także o naszej karierze. Wybudowaliśmy ten dom, jest bardzo trwały, stoi twardo już przez pięćdziesiąt lat. Budowaliśmy go cegła po cegle, czyli krok po kroku. I były to małe kroki. Nie byliśmy zespołem z castingu, który zdobywa popularność jednej nocy. Zajęło nam mnóstwo czasu, żeby wznieść się na poziom, który można określić mianem sukcesu. Tak, ta piosenka jest o historii Scorpions.
Na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, że macie w Polsce mnóstwo fanów i że wszyscy nie możemy się doczekać waszego koncertu w Łodzi. Czego możemy się spodziewać po tym występie?
Matthias Jabs: W tej chwili pracujemy nad setlistą. Na pewno usłyszycie nowe kawałki, m.in. „We Built This House”. Będą też inne nowe piosenki. Opracowaliśmy też medleye – nie chcemy grać wielu starych piosenek, bo publiczność dziś już ich nie zna, ale chcemy zagrać medley, który podsumuje naszą muzykę z lat siedemdziesiątych. Mamy też medley akustyczny. To kompletnie nowe show. Oczywiście jest to trasa na pięćdziesięciolecie zespołu, ale będzie sporo nowych rzeczy. Lista piosenek, poza klasykami w stylu „Rock You Like a Hurricane”, „Big City Lights” czy „Winds of Change”, jest zupełnie inna niż na poprzedniej trasie. Naprawdę dwoiliśmy się i troiliśmy, żeby przygotować zupełnie nowe koncerty, nie tylko zmienić dwie czy trzy piosenki. Mieliśmy próby przez prawie cały kwiecień, potem graliśmy w Chinach. Po powrocie mamy koncert w Czechach, a potem w Łodzi, w tym nowym budynku. Grał tam Eric Clapton, więc to musi być dobre miejsce.
Osiemnaście albumów to mnóstwo piosenek do wyboru na koncert.
Matthias Jabs: Owszem, ale skorzystaliśmy z Internetu i zapytaliśmy fanów, jakie piosenki chcą usłyszeć, które są ich ulubionymi. Nie chcemy grać jakiejś piosenki tylko dlatego, że my ją lubimy, ale poza tym nikt. Mamy taką naszą „Top 50” piosenek Scorpions i z nich selekcjonujemy te, które wchodzą na koncert. Muszą pasować do siebie muzycznie. To nie może być tylko lista życzeń. Koncert trzeba zaprojektować, dlatego dobór utworów jest ważny – jeśli grasz wolniejszą piosenkę, to za chwilę powinieneś przyspieszyć. Tak naprawdę jest mnóstwo rzeczy, które trzeba przy tym wziąć pod uwagę, ale kierujemy się zazwyczaj głosem fanów.
Ciągle ćwiczysz na gitarze czy już nie musisz?
Matthias Jabs: W tej chwili ćwiczę, ale jeśli mam być szczery, to kiedy kończę światową trasę – a zazwyczaj trwa ona jakieś dwa i pół roku – odkładam gitarę na przynajmniej cztery tygodnie. Gram na niej przez ponad dwa lata codziennie, cały czas te same piosenki, przez co wytwarza się pewna rutyna, nawyki. Ta przerwa jest więc potrzebna do tego, żeby mieć świeże pomysły, kiedy znów zacznę grać. To główny powód. A tak poza tym na co dzień też nie ćwiczę intensywnie. Jedynie przed trasą, bo muszę przećwiczyć nowe piosenki, medleye, które przygotowujemy na koncerty, pewne nowe pomysły. Wtedy trzeba ćwiczyć i jest to fajne, naprawdę to lubię. Zazwyczaj w drogę biorę ze sobą małą gitarę do ćwiczeń i mam ją zawsze w pokoju hotelowym. Bez niej czuję się niedobrze.
Jaki jest twój ulubiony sposób ćwiczeń gry na gitarze?
Matthias Jabs: Przede wszystkim zawsze trzeba się trochę rozgrzać – ja na rozgrzewkę gram cokolwiek. A poza tym nie lubię grać konkretnych ćwiczeń, jak powtarzanie skali. To mnie nudzi. Wolę po prostu dać się ponieść muzyce, improwizować. Szybko się nudzę, więc gdybym miał grać w domu własne piosenki, to pewnie bym tego nie robił, chyba że przed trasą. Zawsze gram po prostu cokolwiek – kombinuję, jammuję, żeby wpaść na jakieś nowe pomysły. Oczywiście jeśli to konieczne, to gram te skale, ale jestem z gitarą za pan brat już tak długo, że potrafię zagrać większość z nich bez problemu.
Twoją ulubioną gitarą pozostaje model Gibson Explorer?
Matthias Jabs: Tak, bo przede wszystkim uwielbiam jej kształt. Na dodatek brzmi jak les paul, ale wygląda lepiej. Pasują mi też jej gryfy. Ale w studiu często używam też les pauli. Podczas sesji do „Return to Forever” używałem moich LP z 1958 i 1959 – mam dwa oryginały. Mam też dużo starych stratocasterów. Możesz je usłyszeć w czystych partiach w piosenkach – zawsze gdzieś tam jest jakiś strat. Czasami nawet gram na telecasterach. Na przykład w „Wind of Change” intro nagrałem na telecasterze, resztę na stratocasterze. Jak widać, nie zawsze jest to explorer.
Co takiego specjalnego jest w kształcie expolorera? Chodzi tylko o wygląd czy z jakiegoś powodu są one wygodniejsze na scenie?
Matthias Jabs: Explorer to całkiem spora gitara i trzeba do niej przywyknąć. Przede wszystkim chodzi o prawy łokieć, nie może być taki luźny jak wtedy, kiedy grasz na czymś mniejszym, jak les paul czy stratocaster. Jednak prawdziwy powód, dla którego wybrałem ten model jest inny. Oczywiście bardzo lubię ten kształt, ale kiedy dołączyłem do Scorpions w 1978 Rudolf [Schenker – gitarzysta i współzałożyciel zespołu – przyp. J.M.] grał na Flying V. Pomyślałem, że muszę mieć taką gitarę, która będzie miała jakiś ekspresyjny kształt, żeby pasowała do flyinga Rudolfa. Gibson wymyślił oba te modele pod koniec lat pięćdziesiątych niemal w tym samym czasie, więc wydawała się dobrym wyborem. Flying V i explorer wspólnie na scenie dawały odpowiednie wrażenie. A wrażenie to ważna sprawa.
Ile gitar posiadasz?
Matthias Jabs: Dobre pytanie. Nie mam stuprocentowej pewności. Powiedziałbym, że jakieś sto pięćdziesiąt. Ale weź pod uwagę, że jestem właścicielem sklepu z gitarami – MJ Guitars w Monachium. Jeśli jakiś nowy model dociera do sklepu, to też go mam – nie liczę ich, bo nie wchodzą w skład mojej kolekcji. Dzisiaj je mam, ale jeśli pojawi się chętny klient, to zostaną sprzedane. Tak czy inaczej, też je posiadam. Nie liczyłem wszystkich swoich gitar od dłuższego czasu, ktoś w firmie ubezpieczeniowej ma listę. Muszę ich kiedyś o to zapytać, powinni wiedzieć.
Kto jest największym rockowym gitarzystą w dziejach?
Matthias Jabs: Jimi Hendrix. To z jego powodu zacząłem grać na gitarze. Kiedy słuchałem „All Along the Watchtower”, to chciało mi się płakać. Miałem jakieś dwanaście lat i chyba nawet nie wiedziałem, na czym on gra. Poszedłem do rodziców i powiedziałem, że na następne urodziny chcę dostać gitarę. Hendrix wpłynął na całe legiony gitarzystów na całym świecie. Nawet Clapton się nim inspirował! I na dodatek Jimi był niesamowicie innowacyjny. Dzisiaj już oczywiście słyszeliśmy już to wszystko, ale jeśli pomyślisz, że w tamtych czasach grało się pop i troszkę bluesa i nagle znikąd pojawił się ktoś, kto odwrócił gitarę, podpalił ją i zaczął grać na niej jak szaleniec, z tym całym sprzężeniem, zniekształceniem – nikt wcześniej tak nie grał! „All Along the Watchtower” z albumu „Electric Ladyland” pochodzi z 1967 roku. To prawie pięćdziesiąt lat temu, a ta piosenka wciąż brzmi świetnie. Gra Jimiego jest niewyobrażalna. Kiedy wszyscy grali funky, bluesa, ten koleś był totalnym wyjątkiem.
Wywiad z gitarzystą Scorpions ukazał się w czerwcowym wydaniu magazynu TopGuitar (TG 6/2015).