Artysta wybitny, człowiek nieobliczalny, gitarzysta fantastyczny. W rankingu prestiżowego magazynu „Guitar World” muzyk został sklasyfikowany na 22. miejscu listy stu najlepszych gitarzystów heavymetalowych wszech czasów. On sam unika jakichkolwiek porównań, nie chce nikogo naśladować i wciąż eksperymentuje. W 2018 r. powrócił na sceny z nowym projektem Michael Schenker Fest, by po dobrze przyjętym albumie „Ressurection”, kontynuować sukces albumem „Revelation”. Wcześniej nagrywał solo, występował z UFO, MSG oraz Scorpions. Na tych ostatnich – szczególnie starszego brata – zagiął parol. Nie bez powodu wytatuował sobie na plecach: „urodzony, by zwyciężać” oraz „urodzony, by być wolnym”.
Na okładce nowej płyty „Revelation” jesteś „ukrzyżowany” na gitarze…
To nie do końca tak. Nie jestem ukrzyżowany, raczej tam wiszę na strunach. Jestem torturowany. Chcę się z tego wyzwolić… Wiesz, zawsze opierałem swoją koncepcję sztuki, grania, życia na tym, że człowiek składa się z ciała, świadomości i duszy. Wielu ludzi zapomina, że jest w nich duch. Wracając jednak do okładki. Pierwszy studyjny album Michael Schenker Fest „Resurrection” miał mieć okładkę przedstawiającą nas w studiu nagrań. Kiedy wystąpiliśmy pod tym szyldem po raz pierwszy, wiele osób sfilmowało nas komórkami i okazało się, że taki skład ma ogromny potencjał. Nasze pierwsze koncerty bardzo się spodobały i wydaliśmy płytę koncertową. Zdecydowaliśmy się więc na nagranie albumu i wtedy pomyślałem, że na okładce chcę, by to było świętowanie w studiu. My wszyscy, biuściaste kobiety, mnóstwo jedzenia, piwo, wino… Po prostu impreza! W tle cały sprzęt potrzebny do nagrań. Miałem więc wysłać zdjęcie naszych dłoni, pięści na stole, by grafik mógł dalej nad tym pracować. Następną rzeczą, jaką otrzymałem była „Ostatnia wieczerza”. Pomyślałem: „Co?! O co tu chodzi?!”. Może dział kreatywny Nuclear Blast miał już jakąś koncepcję… Bo przecież Doogie White napisał słowa do utworu „Take Me to the Church”, a Michael Voss napisał tekst „The Last Supper”. Pomysł na okładkę zaczął więc ewoluować. „Resurrection” oznacza również „powrót”, a dla mnie to tyle, co instrumentalne zbawienie. Mieliśmy więc trzy pomysły na okładkę, które trzeba było jakoś połączyć. Kiedy zobaczyłem projekt okładki, byłem po lekturze tekstów do boxu Scorpions. Przeczytałem te wszystkie kłamstwa, jakie napisał o mnie Rudolf. Wspierałem go najlepiej jak potrafiłem, a on mi tak odpłaca. Zrozumiałem co on mi zrobił przez te wszystkie lata, kiedy się z nim nie widywałem. Unikał mnie, nie pamiętał o mnie. A teraz jakby puszka z robactwem została otwarta. Przecież miałem członków Scorpions w swoim składzie, więc chcąc nie chcąc sporo wiedziałem, co się u nich dzieje.
Co ma okładka Michael Schenker Fest wspólnego ze Scorpions?
Okładka nawiązuje również do sytuacji, o której wspomniałem. Rudolf ograbia mnie ze wszystkiego, z wizerunku, z kompozycji, z praw. Celowo działa tak, by ludzie nie wiedzieli, że istnieje Michael Schenker! Wielu ludzi tak właśnie myśli. A to nieprawda! On jest tak szalony i chory, a ja czuję się z tym źle. Jestem poniżany przez jego postępowanie. Oczywiście, powodem są pieniądze. Scorpions myśli tylko o kasie. I wiedzą, że ze mną mogą ją zarobić, ale ja nie jestem zainteresowany takim graniem. Ja chcę się zajmować prawdziwą twórczą pracą, a nie tworzeniem dla forsy. Czasem jest ktoś na mnie o to zły, ale częściej zazdrosny. To wszystko się ze mnie uwolniło, kiedy pracowaliśmy nad okładką do nowej płyty. To irytujące obserwować jak Rudolf kopiuje mój image i próbuje mącić ludziom w głowach, by nie wiedzieli kto jest kim. On celowo zniekształca historię, przeinacza fakty.
Nagrywając nową płytę zmarli twoi dwaj przyjaciele, ale zyskałeś nowego wokalistę. Myślę o Ronnie Romero.
O tak, „We Are the Voice”… Miałem zaplanowane, że na płycie będą cztery utwory z poprzednimi wokalistami i z mnóstwem rozmaitych gości. Niestety, w połowie realizacji nagrań zmarł mój przyjaciel Ted McKenna (perkusista). Byliśmy zszokowani i duchowo wyniszczeni, nie byliśmy w stanie pracować. Ale po pewnym czasie powiedziałem: „Ted na pewno by chciał, żebyśmy ukończyli ten album. Czuję, że on wciąż jest tu, między nami. Zróbmy to!”. Więc zadzwoniłem do Simona Philipsa, a on zgodził się z nami nagrywać. Nie miał jednak na tyle wolnego czasu, by ruszyć z nami w trasę. Na szczęście pomógł nam Bodo Schopf i dzięki niemu mogliśmy ukończyć trasę po USA. Podczas naszych koncertów gramy trzydzieści dwa utwory, trochę dużo jak dla jednego perkusisty. Jakoś udało się to wszystko pogodzić. I w takim składzie kończyliśmy płytę. No i na okładce jest też Ted McKenna. Patrzy na nas z nieba. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zakończyliśmy nagrywanie, odesłaliśmy materiał do wytwórni. Tam zorganizowano odsłuch dla prasy, zaraz potem polecieliśmy do Los Angeles, by kręcić clipy i równie szybko byliśmy na scenie, by grać koncerty. To były dwu i półgodzinne występy z Bodo za perkusją. Niestety, musiałem zrezygnować z planów wobec gości. To zajęłoby zbyt wiele czasu. Ale kiedy pracowaliśmy w studiu uznaliśmy, że dobrze będzie właśnie do tego utworu („We Are the Voice”) zaprosić Ronnie. Słyszałem go już jak śpiewał występując z Ritchie Blackmore’m, pomyślałem, że to fantastyczny pomysł. On podszedł do tego z ogromnym entuzjazmem. Zrobił kapitalną robotę, nadał płycie nowy wymiar. Jest takim naszym gościem niespodzianką. Na „Revelation” śpiewa więc nie czterech, a pięciu wokalistów. I zawsze jakoś tak jest, że współpracują z wokalistami Rainbow, nie mam pojęcia czemu tak się dzieje! Zawsze do mnie przychodzą! (śmiech)
Mam nadzieję, że nowa płyta osiągnie taki sukces, na jaki zasługuje. Ale, czy planujecie również koncerty w Europie? W ubiegłym roku zagraliście w Polsce, w moim rodzinnym mieście – Łodzi.
Tak, oczywiście, chcemy zagrać jak najwięcej koncertów. Wszystko zależy, jaki będzie na to przeznaczony budżet. Niestety, nasze koncerty nie należą do najtańszych pod kątem organizacyjnym. Na pewno mamy zarezerwowane koncerty w Japonii. Gramy po dwie noce w Tokio i Osace. W obu miastach w halach powyżej 10 tysięcy osób. Mamy więc opracowane dwa programy. Jednej nocy gramy jeden zestaw utworów, a drugiej – inny. Wiem od menadżerów, że mamy wiele pytań o koncerty, ale są one jeszcze nie potwierdzone. Fani chcą byśmy wystąpili w Anglii, Szkocji, Bangkoku, Los Angeles i wielu, wielu innych miejscach. Wszystko jest w trakcie ustaleń i jak będzie potwierdzone, natychmiast to ujawniamy. Potrzebujemy trochę czasu, by biznesowa część tego przemysłu poczuła się pewnie, zrozumiała o co chodzi na naszych koncertach, że fani na pewno przyjdą, a płyta osiągnie dobre wyniki sprzedaży. Nie chodzi tylko o pieniądze, po to wydaliśmy DVD i dwa albumy, by każdy zrozumiał, że jesteśmy stabilni i przekonani do tego, co robimy. Jednocześnie prowadzimy rozmowy, by wystąpić jako główne gwiazdy na letnich festiwalach. Wyobraź sobie puste przestrzenie, jest ich kilka, a my właśnie chcemy je ze sobą połączyć. To wymaga trochę czasu.
W takim razie zagrajcie ponownie w Polsce, grając dwa wieczory i każdego dnia inny koncert. Tak jak w Japonii.
Chętnie, ale to niemożliwe. Menedżerowie ustalili, że takie wydarzenia będą tylko w Japonii. Tam gramy z oboma perkusistami i Simonem, i Bodo. Ale jeśli cię stać, możemy przyjechać gdzie zechcesz! (śmiech) Jeśli nie, po prostu przyjedź do Japonii! Wiem, że kiedy fani słyszą o tym, że gramy z dwoma perkusistami, że gramy utwory, których nie graliśmy wcześniej wybierają się do Japonii z całego świata. W 2020 w Tokio odbywają się Igrzyska Olimpijskie, jest też Disney Land. Więc jeśli zarezerwujesz wycieczkę do Japonii, za jednym razem zobaczysz letnią Olimpiadę, odwiedzisz park rozrywki Disneya i będziesz na dwóch różnych koncertach Michael Schenker Fest! To dopiero będzie wyprawa! (śmiech)
Czy to prawda, że w ogóle nie słuchasz innych gitarzystów?
Tak, tak jest. Umysł jest jak gąbka. Więc czym nasiąknie, to potem automatycznie to kopiujesz. Musiałem się przed tym zabezpieczyć. Kiedy miałem siedemnaście lat, postanowiłem, że nie będę słuchać muzyki, nie będę słuchać innych gitarzystów. Nie chcę być konsumentem, chcę być twórcą. To ja chciałem tworzyć trend i udało mi się to osiągnąć jako nastolatek i również później w latach 80. Zrozumiałem, że każdy z nas na swój sposób jest wyjątkowy, unikalny. Mamy do wyboru dwie opcje: albo kopiować aktualną modę, by dostać kawałek tortu, czyli komercyjnego rynku. Stać się maszyną do kopiowania. Albo mogę być artystą, który wyraża siebie. Ja skupiam się na wyrażaniu siebie. Więc w pewnym momencie zrozumiałem, że ludzie nie wiedzą, co we mnie tkwi, ale jeśli się otworzę i pokażę im to raz za razem, potem jeszcze raz i jeszcze raz publiczność zacznie mnie rozumieć, a ja stworzę własny styl. Ludzie, na których miałem wpływ: Slash, Metallica, Iron Maiden i inni zawsze mi mówią, że nigdy wcześniej nie słyszeli takiej muzyki jak ja gram. To jest dla mnie budujące i jednocześnie zastanawiające. Bo przecież powinni wiedzieć, że to nie pochodzi od aktualnie panującej mody, tylko wprost, szczerze ode mnie. A ja nie chcę nikogo kopiować ani naśladować.
Tak, ale jednak nagrałaś dwie płyty z coverami. Mam na myśli „Endless Jam”.
Znasz te płyty? Fantastycznie! To było nagrywane, kiedy już nie byłem nastolatkiem. Ale powiem ci, że materiału jest więcej niż wydano na tych dwóch płytach. Może kiedyś zostanie wydane wszystko, może to już będzie po mojej śmierci. Prawda jest taka, że nagrałem łącznie ponad sześćdziesiąt albumów. Jest tyle niewykorzystanego materiału… Serio, jest bardzo dużo nagrań, o których ludzie nie wiedzą i nie wiedzą jak się do nich dostać. A te dwie płyty wspominam bardzo dobrze. Świetny czas. To był okres, kiedy starałem się jak najwięcej eksperymentować z muzyką. Któregoś dnia wpadłem na pomysł, że pójdę do studia i nagram komuś jakieś solówki. Zadzwoniłem do producenta Mike Varney’a i spytałem go, czy nie ma jakiegoś projektu, dla którego mógłbym dograć partie solowe? Był bardzo zaskoczony, bo wiedział, że nie robię takich rzeczy. Zorganizował więc sesję, w której uczestniczyli: Gunter Niezhoda (bas) i Aynsley Dunbar (perkusja), a śpiewał Davey Pattison. To było niesamowite! Mike kilka razy popłakał się ze wzruszenia, takie emocje towarzyszyły tym nagraniom. Wcześniej powiedział mi, że wyśle mi utwory, które chciałby by były nagrane. Odpowiedziałem: „nie, nie ma mowy!”. Chciałem wejść do studia, posłuchać fragmentu i zacząć grać. Bez żadnych przygotowań. Wszystko, co jest na tych płytach było nagrane bez żadnych prób. Wszedłem, zagrałem, zarejestrowaliśmy i przeszliśmy do następnego utworu. Widziałem jak bardzo wszyscy byli poruszeni, kiedy graliśmy ten utwór… Cienie, biel, no wiesz… Sam widzisz, nie znam muzyki, ale może poznasz… (Michael zaczyna nucić.)
„A Whiter Shade of Pale”!
O tak, to ten utwór. Wspaniała piosenka. Pamiętam, że czuliśmy się tak, jakbyśmy mieli nigdy nie kończyć jej grać. Potem, kiedy Mike znów mnie zaprosił, na basie zagrał z nami Tim Bogart. I znów mieliśmy wspaniałą atmosferę w studiu, to był fantastyczny czas. Czułem, że moje eksperymenty z muzyką to dobra droga. Moje życie jest właśnie takie. A moja droga, to przejście od realizacji jednej płyty do następnej. Nigdy się nie zatrzymałem. Czasem jest tak, że nagrywam pięć płyt w ciągu roku. Wielu fanów nie wie, że wydałem takie instrumentalne płyty jak: „Dreams and Expression” (2000 r.) lub „Adventures of Imagination” (2000 r.). To jest wyłącznie muzyka instrumentalna i zawsze tak staram się tworzyć, by jedna płyta wynikała z poprzedniej. Różni ludzie często do mnie przychodzą po radę, jak zrobić by ich muzyka wciąż była pełna innowacji, odkrywcza. Oni nie rozumieją, że nie powinni śledzić trendów. Jeśli tak robią, ich kreatywność umiera. Kiedyś ktoś mi powiedział, że nie da się nic nowego wydobyć z muzyki rockowej. Zaprzeczyłem, wystarczy by umysł był świeży, nie nasiąknięty pomysłami innych! Zawsze trzeba szukać nowych pomysłów na muzykę! Słyszałem też, że gdyby nie ja nie byłoby nowych gatunków metalu jak thrash czy death metal. Dla przykładu szef wytwórni Nuclear Blast – Markus Staiger – jest thrash metalowym muzykiem, on jest moim fanem. Pisze do mnie osobiste mejle, cieszy się z nowych płyty, nowych pomysłów i muzyki. Zawsze mówi: „Michael jesteś po prostu niesamowity! Nie ma drugiego takiego muzyka jak ty.”.
Powróćmy do Scorpions i twoich relacji z bratem…
Jak wspomniałem osiągnąłem sukces wcześniej niż Rudolf. Potem nadeszły czasy videoclipów i dużych produkcji. Lata 80. takie właśnie były. To dało nowe możliwości, by stać się sławnym. To wtedy wszyscy chcieli mieć prywatne samoloty. Też tak zrobiłem wobec Ozzy’ego, ale tylko po to, by dał mi spokój. Odrzutowiec był jednym z moich absurdalnych warunków, które wymyśliłem celowo, bo nie widziałem sensu z nim grać. To był moment, w który Rudolf postanowił ponownie mnie odsunąć. Przy okazji wznowienia „Lovedrive” Dieter Dierks, producent tej płyty, poprosił mnie już przed ostatecznym miksem, bym na całej płycie dograł nowe partie gitar, ozdobniki i inne moje pomysły. Chciał, by ta muzyka stała się znów świeża i pełna życia. Ja to oczywiście zrobiłem. A potem? Rudolf prezentuje ten album jakby był tylko jego. To niesamowite!
Moim zdaniem, Scorpions jest zatrute i zagubione. Oni dosłownie sprzedali duszę diabłu.
Jak wspomniałem, cztery lata temu miałem propozycję, by współpracować przy boxie Scorpions, który miał być wydany z okazji 50. rocznicy ich istnienia. Kiedy przeczytałem historię, jaką napisano o powstaniu albumu „Lovedrive”, okazało się, że jest ona całkowicie nieprawdziwa. Powiedziałem sobie: „to jest tak złe, że nie chcę w tym uczestniczyć”. To było przerażające, tam wszystko zostało przekłamane!
Jak było naprawdę?
Nie grałem wtedy z nimi. Zostałem poproszony, by pomóc Scorpions w nagrywaniu „Lovedrive” (1979 r.). Zażądałem, bym był szóstym członkiem zespołu. Taki miałem mieć kontrakt. Nie miałem żadnego zdjęcia w opisie wznowienia, nie zostałem wymieniony jako kompozytor utworów z tej płyty. Mimo takiej, a nie innej umowy sprzed lat. Nie wspomniano o mnie nawet przy okazji intra „Holiday”, które skomponowałem. To wtedy Rudolf poprosił mnie o zgodę, by mógł również grać na czarno-białym Flying V. Zrozum proszę, że kiedy przyjechałem do USA miałem siedemnaście lat. Jestem o siedem lat młodszy od Rudolfa i Klausa. Kiedy zacząłem moją przygodę w Stanach, oni mieli już po dwadzieścia cztery lata. Kiedy nagrałem mój pierwszy wielki hit w Ameryce „Lights Out” (1977 r.), miałem dwadzieścia jeden lat. Scorpions nagrało „Lovedrive” dwa lata później i to jest kopia tego, co ja już zrobiłem. Mój brat Rudolf zawsze uważnie śledził to, co robię, bo wiedział, że to prowadzi do sukcesu. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Byłem i jestem tylko dzieckiem w piaskownicy. Niczego nie oczekuję. Chcę się bawić. Nie porównuję się do innych. Nie szukam sławy, sukcesu, niczego. I wtedy, kiedy nagrałem płytę „Stranger in the Night” (1979 r.), byłem taki młody… A tu nagle usłyszałem jak ludzie o mnie mówią: „Michael Schenker jest bogiem!”. „Co?! O co tu chodzi?!” pomyślałem. Potem zadzwonił do mnie Rudolf i powiedział: „Michael! Wszyscy gitarzyści próbują naśladować twój styl grania!”, więc ja ponownie niedowierzałem: „co?!”. Nie miałem pojęcia co robić, nie rozumiałem co się stało. Oczywiście, czułem ogromną wdzięczność, ale zupełnie nie byłem przygotowany na takie życiowe doświadczenia. To przyszło zbyt wcześnie. Musiałem podjąć decyzję, czy pozostaję na „ścieżce sławy”, czy też zaczynam nowy rozdział mojego życia i nowe eksperymenty z muzyką. To wszystko przypominało mi sytuację z 1977 r., kiedy album „Lights Out” osiągnął sukces, dziecko jakim byłem odczuło zbyt dużą presję, więc uciekłem od tego wszystkiego. Dla mnie zabawa zawsze była tym, co widziałem przez okno. Tam były rzeczy, które mnie interesowały.
Padały propozycje od wielkich sław…
Pojawił się Ozzy ze swoją propozycją, uznałem, że on nie zarobi ze mną nawet centa, ponieważ nie byłem tym zainteresowany. Nigdy nie pociągało mnie granie dla pieniędzy, zawsze chciałem robić coś nowego, coś ekscytującego. Więc moje następne lata postanowiłem przeznaczyć na to, by dowiedzieć się więcej o sobie, o życiu, o muzyce. Bardzo intensywnie pracowałem. Nagrywałem płytę za płytą, starając się by różniły się od siebie. Działałem w ten sposób, ale jednocześnie byłem częścią szkoły życia, chłonąłem jak najwięcej. „In Search of Piece of Mind” było pierwszą piosenką, jaką samodzielnie napisałem. To było w kuchni u naszej mamy. Scorpions podpisuje się pod tą kompozycją jako zespół. To nieuczciwe, ale tak się stało. Jedna część mnie mówi mi, bym odchodził i wciąż się zmieniał, druga podpowiada, bym pozostał wolnym. Jeśli to połączysz, zrozumiesz dlaczego wtedy żyłem tak jak żyłem. Bardzo dużo energii poświęcałem na rozwój, na poszukiwanie jakichś możliwości przełomu. Myślę, że zawsze chciałem zbyt dużo lodów na cieście…
Czy rzeczywiście Rolling Stones złożyło ci propozycję, byś do nich dołączył?
Tak, tak było. Nie tylko oni i nie tylko Ozzy. Zabiegali o mnie również: Deep Purple, Ian Hunter, Lemmy, Whitesnake, Phil Lynnot i jeszcze wielu innych. Nie chciałem tego i rezygnowałem z tych propozycji. Moim celem był rozwój i nauka życia. Przede wszystkim chciałem się dojrzewać jako człowiek i artysta. Dopiero w 2009 r. coś wewnątrz mnie powiedziało: „chcę być na scenie! Chcę być znów na scenie!”. Dla mnie też to było zdumiewające. Zmieniłem więc swoje postępowanie o 180 stopni.
Dlaczego nie przyłączyłeś się do reaktywowanego UFO?
W 2002 r. Phil Mogg (wokalista UFO – przypis DB) potrzebował zarobić pieniądze i spytał mnie, czy może korzystać z nazwy UFO? Miałem do tego połowę praw. Odpowiedziałem, że nie ma problemu, oddaję mu swoją cześć za darmo. Sądzisz, że chociaż mi podziękował? Nic z tego! Nie rozumiem tego, wszystko co ma jakąś wartość, może przynieść jakąś korzyść, ludzie chcą natychmiast zawłaszczać, podpisać się pod tym i udawać, że są jedynym ojcami i właścicielami sukcesu. To niepojęta dla mnie obsesja – kontrola i władza. Według mnie to jakieś szaleństwo. Pomagam temu czy innemu osiągnąć, co zamierzał, a oni nie pomyślą choćby o tym, by o ludzi informować o tym fakcie. Osiągnięcia przypisują tylko sobie.
Jak sądzisz, czy historia Scorpions mogłaby potoczyć inaczej?
To dobre pytanie. Co by się stało ze Scorpions, gdybym nie dołączył do nich jako nastolatek? Gdzie dziś by byli, gdyby zabrakło mnie, cudownego dziecka, które wepchnęło ich na międzynarodową scenę? To dzięki mnie grają tak, a nie inaczej, a głos Klausa brzmi tak, jak go dziś wszyscy znają! Są rozpoznawalni dosłownie wszędzie! Co by było, gdybym nie znalazł dla Scorpions Uli John Rotha? A gdybyśmy nie rozdzielili się jak Metallica i Megadeth? Jak dziś by wyglądał Scorpions, gdybym nie rozstał się z UFO, by pomóc im przy albumie „Lovedrive”?” To był przecież dla nich most do Ameryki. Nie było mi łatwo odejść od nich, ale Rudolf był gotów zrobić wszystko, by mnie zatrzymać. On wiedział, że jestem ich gwarancją sukcesu. Zwróć uwagę jak on postępuje. Stara się wyglądać jak ja, próbuje naśladować mój styl grania, usuwa mnie z podpisów pod kompozycjami, nie publikuje zdjęć. To jest celowe, Amerykanie myślą, że jest jeden Schenker, bo widzą tylko jego. Mają przed oczami gitarzystę z czarno-białym instrumentem, a jako autor kompozycji jest wymieniany tylko on. Nawet nowe wydania płyt Scorpions w Chinach i Rosji są tak edytowane. To sprawia, że nowi fani nie wiedzą kim jestem. Nigdy tego nie zrozumiem i nigdy się na to nie zgodzę. Dlaczego to robią? Czemu tak kłamią? Na czym polega problem, by mi podziękować? Nimi kieruje wyłącznie chciwość. Są gotowi zrobić wszystko, by posiadać jak najwięcej. Sukces komercyjny przysłania im wszystko inne. Czemu są tacy nieuczciwi? Dlaczego opowiadają nieprawdziwe historie? Czemu są aż tak chciwi? Po co im to wszystko? Na czym polega ich problem? Historia Cezara pokazuje to bardzo wyraźnie, obsesje i zepsucie to trucizna. To prowadzi absolutnie donikąd. Jeśli chcesz podbić świat, to zmierz się ze sobą. Ludzie, którzy są opętani przez sławę i sukces, tak jak Rudolf, są dla mnie nie do zaakceptowania. Miałem to wszystko, czego on nie mógł osiągnąć, jeszcze jako nastolatek. On musiał o to walczyć, ale nie pojmuję czemu oszukiwał i oszukuje mnie – swojego młodszego brata. Nie zdobył się nawet na to, by podziękować mi podczas mojego wesela, byli wszyscy nasi bliscy! Czytał jakąś przygotowaną przemowę i wspomniał w niej, że to ja jestem samolubny!
Wyniosłem Scorpions na szczyt, ale oni udają, że wcale tak nie było.
Zdjęcia: mat. pras. Nuclear Blast