Chris Hofler – ojciec założyciel, a zarazem wokalista i gitarzysta zespołu Deathyard oraz wokalista Popiór. W przerwie między koncertami Ilona Matuszewska porozmawiała z Chrisem o customowych V-kach, Helixach, gitarach akustycznych, a także o godzeniu funkcji wokalno-gitarowych z produkcją i nagrywaniem, tudzież o… spięciach zwojów mózgowych…
Zacznijmy od najcięższego brzmienia w Twoim wykonaniu, czyli od Deathyard. Promujecie obecnie wydawnictwo “No Longer In Pain”, którego premiera miała miejsce w grudniu zeszłego roku… Na czym się skupiacie?
Chris Hofler: Kolejny cel to trasa koncertowa zaplanowana od września do grudnia tego roku. Obecnie szlifujemy materiał, który stworzyliśmy, a w międzyczasie pracujemy już nad kolejnym.
Album jest bardzo dobrze przyjęty w Polsce, ale z tego co widzę i czytam, jeszcze pochlebniejsze opinie płyną zza granicy.
Już przy pierwszym albumie dało się zauważyć zainteresowanie spoza Polski, taki przy nowej płycie faktycznie da się to odczuć, nawet pierwsza recenzja albumu pojawiła się na łamach belgijskiego czasopisma “Rock Tribune”, z Polski pierwsza recenzja pojawiła się chyba dopiero już po pięciu innych recenzjach właśnie z zagranicy. Podobnie było przy pierwszym albumie Creation Of The Universe, więc w ogóle mnie to nie zdziwiło. Co do odbioru w Polsce wydaje się, że…
…nowa płyta jest również dobrze odbierana i zbiera zdecydowanie pochlebne opinie jak i wysokie oceny w recenzjach, za co jestem bardzo wdzięczny i cieszę się, że Deathyard zaczyna być dostrzegany również w polskich mediach
“No Longer In Pain” to niby thrashowy album ale nie do końca, bo mamy sporą dawkę ostrej ale przyjemnej melodyki…
Wydaję mi się, że ciężko jest przypisać Deathyard jakiś jeden konkretny gatunek, więc można przeczytać różne opisy czy komentarze pod nasza muzyką. Czasem, że gramy thrash metal z elementami death metalu, czasem power metal, w innych pojawia się heavy czy prog metal. Wszystkie te opisy w jakimś stopniu są właściwe, bo od początku tworząc ten zespół chciałem, żeby nie ograniczać się tylko do jednej stylistyki i móc wyrażać emocje bez zbędnych zahamowań z racji przypisania sobie jakiegoś jednego konkretnego gatunku.
Komponujesz, piszesz teksty, jesteś wokalistą i gitarzystą. Nie za wiele wziąłeś na swoje barki? Potrafisz bez większych problemów pogodzić te wszystkie role?
I jeszcze to nagrywam i produkuje! (śmiech) Jak na razie wszystko udaje się pogodzić, jestem mocno skupiony na muzyce i spełniam swoje marzenia.
Póki zdrowie dopisuje i energia, która temu towarzyszy, staram się iść do przodu i nie marudzić tylko z wdzięcznością dla losu dawać z siebie możliwie jak najwięcej
A kondycja wokalisto-gitarzysty na koncertach?
Jest to zdecydowanie trudne i bardzo wymagające zadanie, szczególnie grając czasem, dość skomplikowane rzeczy na gitarze, dokładając do tego wokal, który jest osobną melodią, potrafi się wydarzyć jakieś spięcie w mózgu (śmiech) myślę, że każdy kto kiedyś tego próbował, wie o czym mówię. Jest to czasochłonne, ale do wypracowania i z czasem pozwala na pewną swobodę.
Patrząc na Deathyard i odbiór tej kapeli śmiem stwierdzić, iż zespól ten będzie bardziej „towarem eksportowym”, który niestety albo i stety zostanie lepiej doceniony zagranicą niż na naszym rodzimym podwórku.
Być może tak będzie. Zespół jest młody i tak naprawdę dopiero raczkuje, to jak się rozwinie pokaże czas. Teksty są w języku angielskim, więc to otwiera szerzej drzwi na zagraniczny rynek. My robimy swoje i staramy się wynosić zespół na coraz wyższy poziom. Mam nadzieję, że będziemy godnie reprezentować Polskę, gdzieś poza naszymi granicami, ale i w naszym kraju z czasem zespół stanie się coraz bardziej doceniany.
W jaki obszar zatem celujecie? Zastanawiałeś się nad tym?
Wiadomo, że wybierając język angielski do tworzenia tekstów od początku jest celem samym w sobie, żeby grać naszą muzykę nie tylko w Polsce. Mam marzenie, żeby się to kiedyś udało i jestem przekonany, że zapracujemy na to z czasem. Różne propozycje grania za granicą się pojawiają, a my jesteśmy coraz bardziej gotowi, żeby to zrealizować.
Wracając do koncertów, widzę u Ciebie customowego Flying V. Powiedz coś więcej na ten temat, spod czyich rąk wyszedł. I pytanie zasadnicze dlaczego custom a nie np. jakiś King V ze stajni Jacksona?
Obecnie mam trzy Vki spod rąk lutnika Tomka Marczykiewicza. Jedna jest robiona na wzór Jacksona RR, druga Jacksona King V, a trzecia ma korpus w stronę Dean Razorback V . Tomek był ważną postacią na mojej ścieżce gitarowej. Kiedy byłem w liceum miałem moją pierwszą gitarę marki SkyWay kupioną z wielkim trudem i w żadnym wypadku nie bylo mnie stac na profesjonalną gitare z prawdziwego zdarzenia. Tomek widząc we mnie potencjał i darząc mnie jakąś sympatią zaproponował, że zrobi dla mnie gitarę. Nie dość, że po kosztach, to jeszcze z możliwością spłaty w ratach. Pamiętam, że dość mocno w tym czasie wagarowałem w szkole (śmiech) roznosząc ulotki, kopiąc rowy i robiąc jakieś wylewki, byleby jak najszybciej zbliżyć się do spłaty i odebrać moją wymarzoną i upragnioną gitarę, na której gram do dziś. Tomek potrafi zrobić naprawdę dobrą gitarę. Przez około 20 lat jak gram, mając różne gitary w rękach, to najprzyjemniej grało mi się właśnie na jego “wyrobach”. Lubię też bardzo markę Jackson i może zakupię coś kiedyś od nich…
Na koncertach pieca brak, zatem wpinasz się do….
Kilka lat temu przesiadłem się z klasycznych wzmacniaczy na Helixa LT i to była jedna chyba z lepszych decyzji w moim życiu (śmiech). Myślę, że świetnie sprawdza się zarówno na scenie jak i w studio – gitary na całą płytę “No Longer In Pain” nagrałem właśnie tylko przy użyciu Helixa. Ogromne możliwości tego urządzenia potrafią naprawdę dopasować brzmienie do własnych potrzeb, od kosmicznych cleanów po prawdziwe mięso na przesterach. Dodatkowo wygoda, gdyż odpada noszenie tych ciężkich paczek i headów, jak i niezawodność, ponieważ sporo napracował się już dla mnie ten sprzęcik i nigdy nie “marudził”.
Przy okazji Twojej solowej twórczości, przewijają się gitary akustyczne…
Zacząłem od razu grać na gitarze elektrycznej i gdzieś akustyczne czy klasyczne gitary na początku mnie za bardzo nie interesowały, bo ważny był tylko thrash metal (śmiech). Przyszedł w końcu czas, że zacząłem próbować swoich sił na gitarze akustycznej i klasycznej. Obecnie mam akustyka Lag – T100ACE oraz klasyka Alvarez AC65CE, z których jestem zadowolony. Oprócz solowych utworów można usłyszeć je obie na ostatniej płycie Deathyard – No Longer In Pain, w instrumentalnym utworze “Redemption”.
Odchodząc na koniec od tematów gitarowych – wokal. Jesteś wokalistą Popióra. Nie brakuje Ci tam grania na wiośle? Dałoby się w ogóle do tych dość trudnych partii wokalnych rzeźbić jeszcze, nie mniej skomplikowane, partie gitary?
Jak wspomniałem wcześniej, jest to bardzo wymagające i czasochłonne (przynajmniej dla mnie) zajęcie, a doba ma to do siebie, że bywa za krótka, więc na obecną chwilę ciężko mi to sobie wyobrazić, żeby w dwóch zespołach cisnąć na wokalu i na wiośle. W Popiórze zdecydowanie wolę skupić się na głosie, bo oczekiwania z wiadomych względów są bardzo wysokie, więc staram się temu sprostać najlepiej jak potrafię.
Co bardziej Cię kręci – ostry i siermiężny wokal jak w Deathyard czy spokojniejsze brzmienie jak np. ballada Popióra „Requiem”? Potrafisz wybrać?
Na tym polega magia i wolność muzyki metalowej. Każdy z nas nosi w sobie wiele emocji, a ta muzyka daje przestrzeń do wyrażania ich. Kocham ciężar i moc jaką niesie ten gatunek, ale też najbardziej głębokie ballady odnajduje właśnie w metalu. Co za tym idzie, nie mam tutaj jakiejś szczególnej preferencji, po prostu lubię śpiewać i przekuwać emocje w dźwięki.
Kończąc, z Popiórem zobaczymy Cię na wielu klubowych koncertach, Deathyard pracuje nad trasą zatem mogę życzyć realizacji wszelkich planów, a ostatnie zdanie do czytelników Top Guitar należy do Ciebie.
Dziękuje za wywiad! Pozdrawiam czytelników Top Guitar i serdecznie wszystkich zapraszam na koncerty Deathyard, jak i Popióra