Ponad 45 lat na scenie, w tym 40 lat z TURBO. Jeden z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych polskich gitarzystów wszech czasów. Lider legendarnej formacji metalowej TURBO, ale także autor instrumentalnej muzyki gitarowej wydawanej pod własnym nazwiskiem. Do tego twarz Ibaneza w Polsce i … lider zupełnie nowego, ostro metalowego projektu, który zapowiada po raz pierwszy właśnie u nas, właśnie w tym wywiadzie!
Jako jedyny muzyk, tworzysz Turbo od pierwszych zalążków tego bandu, czyli od 40 lat. Nie miałeś nigdy chwil zwątpienia? Nie chciałeś rzucić tej kapeli, by grać coś zupełnie innego? 40 lat – kupa czasu, ogrom poświęceń…
Myślę, że takie chwile są przypisane każdemu człowiekowi bez względu na to co robi. Ja na szczęście kocham tą robotę więc takowe zwątpienia szybko mijały. Jestem bardzo niespokojnym muzykiem i jak prześledzisz moją działalność na przestrzeni tych czterdziestu lat, nagrywałem różne stylistycznie płyty. I nie tylko z Turbo, bo przecież zapraszało mnie wielu znanych polskich artystów, Krzysztof Krawczyk, Irena Jarocka, Czerwone Gitary, Jacek Lech, Aleksander Maliszewski i wielu innych. Od zespołu rzeczywiście chciałem odejść, chyba tak około 1984 roku. Po nagraniu „Dorosłych Dzieci” rozgłośnie nie chciały grać naszego repertuaru, oprócz oczywiście utworu tytułowego. Inne zespoły miały jakoś inaczej i nie bardzo wiem dlaczego nas pomijano w radio. Sytuacja niestety nie zmieniła się zbytnio na przestrzeni tych lat. Owszem istniejemy w radio, ale tylko z „Dorosłymi Dziećmi”, a nagraliśmy chyba 16 płyt. I dlatego w tamtym czasie miałem wątpliwości czy to ma sens. Dzisiaj wiem, że miało i to bez względu na to czy nas grają czy nie.
Jak o 40-leciu mowa, rozumiem, że Turbo hucznie będzie świętować jubileusz?
Tego jeszcze nie wiem, czy to będą huczne obchody. Wszystko się cały czas klaruje. Dochodzą koncerty i myślę, że to czterdziestolecie przeciągnie się jeszcze na rok następny. Bo przecież dopiero wchodzimy w lata czterdzieste. Myślimy o specjalnej oprawie dużych koncertów, bo mniejsze w klubach nie dają się zwizualizować i jakoś udekorować, a kluby przecież są motorem, głównym motorem metalu w Polsce. Do tego również potrzebne są pieniądze, a jak jest z pomocą ze strony państwa dla kultury, a zwłaszcza muzyki rockowej, wszyscy widzimy.
Niewielu zespołom udało się przetrwać tak długi okres czasu, nie zmieniając klimatu granej muzy. Od samego początku istnienia, Turbo jest kultowym heavy metalowym składem…
No niby tak, ale były „błędy i wypaczenia” hahaha. Właśnie we wspomnianym roku 1984, kiedy miałem dość i chciałem odejść. Obcięliśmy wtedy włosy, ubraliśmy się w kolorowe szmatki i wyglądaliśmy jak pajace, zamiast naparzać ostry metal i potrząsać „piórami”. Wtedy już na rynku prym wiodło TSA i ostro parł do przodu KAT, a my zabawialiśmy się w przeboje. Aż nie mogę w to uwierzyć. I nie to jest złe bo przecież pisać przeboje to trudna sprawa, ale zespół jednak powinien być bardzo konsekwentny, a to daje zaufanie fana. Na szczęście ten okres naszej głupoty trwał bardzo krótko, ale na tyle długo, żeby przypisać nam łatkę zespołu bez twarzy i zespołu koniunkturalnego , co jest bardzo dla nas niesprawiedliwe. Jednak na szczęście w historii mamy miejsce zespołu metalowego i to dosyć ważnego dla polskiej muzyki tamtych lat, a może i trochę obecnych. Staramy się nie schodzić z poziomu wykonawczego i grać naszą muzykę, na najwyższym poziomie.
Wspominając stare czasy, trudno było wtedy przebić się, pokazać, zaprezentować szerokiej publiczności, a przy tym zwrócić na siebie uwagę potencjalnego wydawcy, zainteresować media, zbudować publiczność? Jak porównałbyś start kapeli w latach 80. i gdybyś miał teraz, w 2020r. startować w nowym składem?
Start nowej kapeli w dzisiejszych czasach może być problemem. Jest tyle różnej muzyki, a w Polsce muzyka rockowa jest traktowana marginalnie i nie bardzo wiem dlaczego, a może wiem, ale to nie jest temat na ten wywiad. A w tajemnicy powiem, że mam zamiar stworzyć zupełnie nowy band, bardzo ostro grający, bo na stare lata chce mi się przywalić z grubej rury. Chodzi to za mną jeszcze od lat dziewięćdziesiątych. W Turbo nie będę tak grał, bo Turbo to klasyka, a ja jeszcze chcę resztkami włosów potrząsnąć. Próby się już zaczęły. Jeszcze nie chcę o tym mówić, ale przyjdzie wkrótce na to czas. A jeśli chodzi o tamte lata, to było niewspółmiernie łatwiej niż dzisiaj. Wtedy rozgłośnie same się pchały do puszczania polskiej muzyki i czekały na każdą nowość. W eterze było słychać prawie cały czas polskie piosenki, polskich zespołów. Jeszcze nie było korporacji w mediach, przynajmniej nie w Polsce. Wszystko się zmieniło gdy do Polski zaczęły wchodzić wielkie firmy płytowe z zachodu i do dzisiaj rozdają karty. Dbają oczywiście o swoich, a polski wykonawca został przesunięty do nocnych audycji, a w dzień rządzą zachodni wykonawcy. Ludzie w tamtych czasach chodzili na koncerty tysiącami bo był głód rocka, bo rock dawał poczucie wolności i wspólnoty. Teraz jest lenistwo koncertowe, bo jest internet, YouTube i inne udogodnienia. Teraz mamy Hip Hop i Disco Polo. Co do pierwszego to nie mam zastrzeżeń, ale do drugiego nurtu mam. Jeśli z takiej muzyki robi się coś najważniejszego w kulturze to drżyjcie narody będziemy mieć za chwilkę tylko taką muzykę i wszystkie inne wartościowe nurty kultury szlag trafi bo wychowamy głupie społeczeństwo, któremu nie będą potrzebne inne wartości. A w tamtych czasach publiczność pragnęła kontaktu z artystami i to jeszcze polskimi. Z zachodu mało kto przyjeżdżał. Teraz w miesiącu mamy po kilku gigantów ze światowej pierwszej ligi i ludzie w większości chodzą na zagraniczne bandy, które mogą zaprezentować na dużych scenach duże widowiska. Płytę można już samemu wydać, tylko co z tego jak płyty się nie sprzedają, bo ludzie, albo kradną muzykę z Internetu, albo słuchają ją w serwisach streamingowych. Dzisiaj prawie nikt się nie zastanawia dlaczego autor dobrał taką, a nie inną kolejność utworów na płycie. Przeważnie odsłuchuje się utwór pierwszy, a resztę wybiórczo. Dzisiaj muzyka, płyta nie stanowi już całości tylko jest jakimś przecinkiem np przy jedzeniu. Smutne to wszystko.
Dość częste zmiany składów Turbo nie podcinały Ci skrzydeł? Najbardziej drastyczne są zawsze zmiany wokalistów…
Zmiany były konieczne. Z ludźmi bywa tak, że nie każdy rozumie istotę bycia muzykiem. Natomiast nowi muzycy zawsze dodają skrzydeł. Zawsze wnoszą jakąś nową energię do zespołu i tak było u nas. Jednak nie wszystkim chciało się pracować, niektórzy byli konfliktowi, ale generalnie te wszystkie zmiany były podyktowane troszkę moim apodyktycznym charakterem i chęcią dorównania poziomem zachodnim kapelom. I to nam się udało. Efektem tego były przecież podpisane przez nas aż trzy kontrakty z zachodnimi wytwórniami z Noise Records na pięć płyt, a wyszła tylko jedna „Last Warrior”, z Metalmaster na jedną i z Music For Nations na trzy płyty. Gdybyśmy byli słabym bandem to takie rzeczy nigdy by się nam nie przytrafiły. Co innego, że oprócz wydanych na zachodzie płyt nic za tym nie poszło, ale to też nie z naszej winy. Kontrakt z Noise został zerwany przez wytwórnie i do dzisiaj nie wiemy z jakiego powodu. Z Metalmaster wydaliśmy tylko jedną płytę „Epidemic”, a z MFN miały wyjść trzy, wyszła tylko jedna „Dead End”, bo na skutek nieporozumień z MMP rozwiązałem zespół. Jeśli chodzi o wokalistów, rzeczywiście jest to zawsze ogromny problem. Każda zmiana frontmana niesie wielkie niebezpieczeństwo upadku kapeli. Znamy wiele przykładów z historii muzyki, że po wymianie wokalu zespoły nie osiągały już sukcesów. W naszej drużynie było ich aż czterech Wojtek Sowula, Piotr Krystek, Grzegorz Kupczyk i możemy tylko dziękować, że nam się udało bo obecny wokalista Tomek Struszczyk jest z nami już trzynaście lat i został zaakceptowany przez naszych fanów. To wielkie szczęście.
A ta przerwa po 1991r.? Owszem, pojawiały się wydawnictwa niepublikowanych utworów czy kompilacja „Dorosłe dzieci i inne ballady”, ale nie graliście… Nie obawiałeś się, że taka przerwa potocznie temat ujmując, rozwali zespół?
No i rozwaliła na parę lat. Przyczyną tego były nieporozumienia na linii Turbo – Metal Mind. W 1991 roku nastąpiło moje totalne zwątpienie, ale dotyczące współpracy z MMP i z brakiem jakichkolwiek efektów wydanych na zachodzie płyt. Jedynie trasa z Kreatorem po wydaniu „The Last Warriora” wyszła nam na dobre. Potem mieliśmy jeszcze grać czterdzieści pięć koncertów w całej Europie, ale ze względów ustrojowych, politycznych nic z tego nie wyszło. Sytuacja w zespole była tragiczna. Mieliśmy wszyscy dość i zespołu i pracy i siebie samych. Dlatego doszło do rozłamu z Grzegorzem i Andrzejem Łysowem. Zostałem z Tomkiem Goehsem i Litzą sam i dobraliśmy sobie jeszcze Tomka Olszewskiego na bas i nagraliśmy, moim zdaniem znakomitą płytę „Dead End”. Ta płyta mogła nas wynieść na światowe rynki. Recenzje były entuzjastyczne. Niestety brak porozumienia z MMP doprowadziło do zerwania kontraktu i w rezultacie do rozpadu zespołu. Jeszcze ratowałem się innym składem i nagrałem płytę „One Way”, ale to już była agonia.
A w tajemnicy powiem, że mam zamiar stworzyć zupełnie nowy band, bardzo ostro grający, bo na stare lata chce mi się przywalić z grubej rury. Chodzi to za mną jeszcze od lat dziewięćdziesiątych. W Turbo nie będę tak grał, bo Turbo to klasyka, a ja jeszcze chcę resztkami włosów potrząsnąć. Próby się już zaczęły.
Turbo, Non Iron, Heam, Czerwone Gitary przeplatane karierą solową, nie oszczędzałeś i nie oszczędzasz się…
No może wtedy tak było. Teraz się troszkę rozleniwiłem. Ale mam jeszcze w sobie tyle siły i ochoty na granie, że pokonuje to lenistwo. Non Iron powrócił po trzydziestu latach milczenia. Zagraliśmy w zeszłym roku wspaniałą trasę po Polsce i wszędzie byliśmy przyjmowani z radością. Ludzie przychodzili i dziękowali, a niektórzy nawet płakali. Teraz pracujemy nad nową płyta. Heam to moje początki pracy zawodowej. Do zespołu dołączyłem w czerwcu 1977. W styczniu, a dokładnie drugiego 1980 roku Marek Biliński rozwiązał zespół i właśnie wtedy Heniu Tomczak postanowił założyć swój następny band, który okazał się być zespołem TURBO. Nie chciałem wcale w nim grać, ale po dwóch miesiącach się zgodziłem i tak już zostało. Nagrywam jeszcze swoje solowe płyty, chociaż częstotliwość ich wydawania pozostawia wiele do życzenia. „Drzewa” wyszły w 2003 roku, a „Behind The Windows” w 2015 r. Myślę, że może jeszcze w tym roku wyjdzie kolejna solowa, do której już przygotowuje numery. I mam nadzieję, że w tym roku wydamy też kolejną płytę Turbo, bo ostatnia wyszła w 2013 roku więc już najwyższy czas. Materiał jest gotowy w moim kompie od dwóch lat. Mogę tylko powiedzieć, że będzie to nasza najlepsza jak dotąd płyta.
Muszę zapytać jeszcze o The Klenczon Experience. Cóż to za projekt?
To cudowny i bardzo sentymentalny powrót do dzieciństwa, bo jak powstały Czerwone Gitary ja miałem dziesięć lat i teraz idealnie pasują słowa Perfektu …„miałem dziesięć lat gdy usłyszał o nich świat”… To najcudowniejszy zespół w moim życiu i największa muzyczna miłość. Kochałem Klenczona i jego gitarę do tego stopnia, że zrobiłem kopię jej na moją maturę. Plany mam do dzisiaj. Nawet Marek Gaszyński w swojej książce o Czerwonych Gitarach zamieścił rysunek techniczny tej gitary na pierwszej stronie. Potem, jak dołączyłem do nich jako gitarzysta pytałem chłopaków gdzie może być ta gitara, bo Gibson LP Gold Top Deluxe, na której grał Krzysiek w Trzech Koronach jest w posiadaniu żony Krzyśka, Alicji. Niestety tamta gitara została ukradziona Krzyśkowi, a ja całkiem przypadkiem za podpowiedzią Piotra Madziara, słynnego realizatora dźwięku, który nagrywał większość najważniejszych płyt lat osiemdziesiątych, kupiłem sobie na eBayu amerykańskim aż cztery takie gitary i przerobiłem jedną z nich na dziewięcio-strunową, taką jaką miał Krzysiek. Gitara nazywa się o zgrozo Zenon, hahaha i pochodzi z japońskiej fabryki z roku 1961 i gra dokładnie tak jak w CG. Tak więc ten projekt to mój hołd dla Krzyśka, dla tej gitary i dla jego piosenek. Wykonujemy je z przytupem, dokładnie tak jak CG w latach sześćdziesiątych, śpiewając na cztery głosy. Jest wspaniale!
Dlaczego najpierw do ręki wziąłeś saksofon?! Czyżby rock’n’roll nie grał od początku w duszy młodego Wojtka?
Nigdy nie grałem na saksofonie. Ja tylko chciałem na nim grać. Byłem zauroczony tym złotym świecącym kolorem i dźwiękiem wypływającym z jego rury. Miałem wtedy siedem lat. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że ten przester to jest przyszły dźwięk przesterowanych rockowych gitar. Widocznie gdzieś w podświadomości już słyszałem takie charczące gitary. Pamiętam jak Zbyszek Bizon z Czerwono Czarnych i Włodek Wander z Niebiesko Czarnych ostro dmuchali w swoje rury wydobywając te nieziemskie przestery. Wszystko dokładnie pamiętam, a potem zobaczyłem Czerwone Gitary z Klenczonem i zakochałem się w tych gitarach i melodiach. W zasadzie to tym Panom zawdzięczam wszystko i strasznie im za to dziękuję.
A teraz pytanie z tych mniej tendencyjnych – Twój znak rozpoznawczy – bujny fryz. Dbasz jakoś specjalnie o włosy? Trasy raczej w tym nie pomagają
Nic nie robię ze swoimi włosami. Normalnie je myję tak jak każdy. Nie używam żadnych odżywek i sam się sobie dziwię, że w moim wieku jeszcze je mam. A przed koncertem zawsze je myję i mocno wycieram, a potem suszę suszarką odpowiednio je układając i dlatego wydaje się, że mam ich tak dużo, a to niestety jest złudzenie. Kiedyś miałem bardzo gęste i dużo ciemniejsze, a teraz mam, jak to Zbyszek Hołdys doskonale nazwał, cmentarny blond, hahaha
Nowi muzycy zawsze dodają skrzydeł. Zawsze wnoszą jakąś nową energię do zespołu i tak było u nas. Jednak nie wszystkim chciało się pracować, niektórzy byli konfliktowi, ale generalnie te wszystkie zmiany były podyktowane troszkę moim apodyktycznym charakterem i chęcią dorównania poziomem zachodnim kapelom. I to nam się udało.
Jak zaczął się u Ciebie romans z Ibanezem? To już ponad 25 lat!
Kiedyś moją największą miłością była wspomniana już gitara Zenon, a później Gibson LP Gold Top. Pamiętam zobaczyłem tego Gibsona u Tadka Nalepy na płycie „Karate” i oszalałem na jej punkcie. Potem widziałem u Jacka Krzaklewskiego czarnego Gibsona LP i też reakcja podobna. Bracia Jakibiszynowie zrobili mi pięknego GoldTopa LP, którego sprzedałem w ZSSR w 1978 roku i za te pieniądze kupiłem pierwszego oryginalnego Gibsona SG, na którym nagrałem większość moich płyt. Ten Gibson obecnie jest w posiadaniu mojego syna. No i przyszła era MTV i tam zobaczyłem pierwszego Ibaneza JEM i również oszalałem. I wychodzi na to, że jestem szaleńcem, hahaha. Po latach w bardzo nieziemskich okolicznościach stałem się posiadaczem Ibaneza JEM 777Y i mam go do dzisiaj. teraz jestem endorserem tych gitar. Przez wiele lat współpracowałem z firmą Interton, która była polskim dystrybutorem tej marki i od Mirka Kaczorowskiego miałem wiele modeli tych gitar. Teraz też mam dziewięć różnych modeli Ibanez i są to znakomite gitary. Mam nawet trzy modele z lat siedemdziesiątych. Dwa Stratocastery Ibaneza z 1976 i jeden LP GoldTop z 1977.
Ile lat liczy Twój najstarszy Ibanez, który cały czas użytkujesz? A który jest Twoim ulubionym? Cały czas chiński Destroyer niszczy system?
To Ibanez JEM 777Y z roku 1991 jeśli chodzi o współczesną erę, a jak już wcześniej wspomniałem najstarsze to Ibanezy Stratocastery z roku 1976. Mam zawsze problem z tym, która jest moją ulubiona. Chyba bardzo równo kocham wszystkie moje gitary i w zależności od projektu gram na różnych typach tych wioseł. Destroyer jest rzeczywiście znakomitym wiosłem. Teraz gra na nim mój gitarzysta z Turbo Przemek Niezgódzki bo gramy na niej utwory z „Awatara” i trzeba było gitarę przestroić do C po wymianie na grubsze strun. Ja z kolei obecnie najczęściej gram na RG FR czarnym matowym znakomitym wiośle. mam wybranych już parę nowości na ten rok, ale czekam na dostawę.
A wzmacniacze? Już masz, czy zamierzasz mieć Kempera…?
Wzmacniacz to od wielu lat Marshall JVM 410. Chyba najlepszy jaki dotychczas miałem. Mam jeszcze EVH Fendera , ale jeszcze go nie używałem na koncertach. Gram na nim na próbach. Kemper to bardzo dobry wybór. To wygoda bo są w nim wszystkie piecyki i efekty, w niewielkich rozmiarach i lekkim pudełku w stosunku do lampowych pieców. Nie mam jeszcze tego ustrojstwa, ale wiem, że będzie to za chwilkę konieczność. No cóż świat idzie do przodu. I nie da się jeździć do końca tylko SYRENKĄ. Trzeba zmieniać, szukać. Ale jak powiedziałem to jeszcze przyszłość
Czy możemy spodziewać się od Ciebie jeszcze muzyki pod własnym szyldem? Pamiętam, że „Drzewa” to był kawał rzetelnego gitarowego grania!
Tak jak wspomniałem wcześniej można się spodziewać. Tylko, że ze mną jest taki problem, że ja piszę tak różną muzykę, że nigdy nie mogę się zdecydować co wybrać. Z Turbo sprawa wygląda prościej, ale solowo to już problem. Mam bardzo dużo materiału i mam nadzieję, że w najbliższych dwóch miesiącach zdecyduję się wreszcie na coś. „Drzewa” to moje bardzo ważne dziecko. Za trzy lata będzie już dwadzieścia lat od wydania i nie chce mi się w to wierzyć, że czas tak szybko ucieka. Więc muszę się spieszyć, żeby jeszcze coś po sobie zostawić oprócz tych wydawnictw. Obiecuję!
Rozmawiała: Ilona Matuszewska
Zdjęcia: Ilona Matuszewska, Maciej Mańkowski