Jesus Chrysler Suicide to rzeszowski zespół istniejący od 1991r. Muzycy skupiają się właśnie na promocji ósmego w dorobku bandu albumu „Rexpublica Lunatica”, który swoją premierę miał w maju bieżącego roku. Z gitarzystami Jerzym „Diabłem” Tomczykiem i Robertem „Pingwinem” Grubmanem o must have w pedalboardach, ewentualnej zdradzie Gibsona i o „odlocie w kosmos pod pierścienie Saturna” rozmawiała Ilona Matuszewska.
Ilona Matuszewska: Jesteście po premierze najnowszego albumu Jesus Chrysler Suicide „Rexpublica Lunatica”. Kazaliście swoim fanom dość długo poczekać na następcę „Wybaczam Wam Wszystko”. Czy jakieś wyjątkowe okoliczności sprawiły, że wydaliście „Rexpublice Lunatice” po 6 latach?
Diabeł: Złożyło się na to kilka spraw. Proza życia przede wszystkim, sprawy prywatne, zmiany personalne w zespole oraz to, że płyta nie była robiona na siłę. Jedne pomysły wchodziły „na dzień dobry” inne wymagały czasu, by mogły dojrzeć i dobrze zabrzmieć.
Przeglądając recenzje tej płyty, w większości pojawia się stwierdzenie, że album ten jest „cięższy”. Czyżby to za sprawą solidnie położonych solówek?
Diabeł: Jeżeli o ciężkości tego albumu możemy mówić to raczej za sprawą innego, niż dotychczas stroju gitar oraz riffów nagranych przez Piotrka Miłosza i Marcina Jasiewicza. Solówki raczej dopełniły całości i dodały do tego materiału czegoś innego, np. przestrzeni. Generalnie nie wydaje mi się żeby miały jakikolwiek wpływ na ciężkość płyty.
Pojawiają się też porównania do brzmienia Mastodon czy Killing Joke? Który z Was osłuchany jest bardziej w tych klimatach?
Diabeł: Jeśli o mnie chodzi to zdecydowanie jestem bardziej w klimatach Mastodona niż Killig Joke. Na ten temat mógłby chyba więcej powiedzieć Tomasz Rzeszutek, który jest autorem większości numerów na tej płycie. Z pewnością też inne podejście do zagadnienia stroju gitar i riffów również przyczynia się do skojarzeń z w/w kapelami.
Album jest „jesusowy”, tego nie da się ukryć, ale wydaje mi się bardziej industrialny…
Diabeł: Nie wiem czy jest bardziej industrialny. Na pewno to najrówniejsza płyta w całej dyskografii. Niski strój gitar oraz ogólnie eksperymenty z różnym strojeniem – a było ich chyba aż siedem – tym samym odejście od strojenia tradycyjnego sprawiły, że album brzmi tak a nie inaczej i może budzić różne skojarzenia.

Diabeł fot. I. Matuszewska
Rozgardiasz koncertowy, lubicie czy jesteście bardziej poukładani, wszystko, o ile się oczywiście uda, zaplanowane…
Diabeł: Różnie z tym jest. Praca w studio i granie koncertów rządzą się swoimi prawami. Jedne rzeczy muszą być zaplanowane i wymagają poukładania, inne dzieją się spontanicznie. Nie robimy niczego na siłę, stawiamy na naturalność, co wpływa na nasze dobre samopoczucie.
Nie robimy niczego na siłę, stawiamy na naturalność, co wpływa na nasze dobre samopoczucie
Pingwin: Na koncertach nic nie jest poukładane, czasami może setlista, haha. Tutaj rządzi-tak jak wspomniał Jerzy dobre samopoczucie, spontaniczność i kontakt z fanami. Nic nie jest udawane, sztucznie planowane czy teatralnie odgrywane. Zawsze jesteśmy sobą przed, w trakcie i po koncercie.

Pingwin fot. I. Matuszewska
Diable, nie od dziś wiadomo, że u Ciebie rządzi Gibson SG. Jesteś aż tak bardzo przywiązany do tego modelu?
Diabeł: Zdecydowanie tak. Ta gitara jest dla mnie idealna pod każdym względem zarówno brzmieniowym jak i manualnym. To wiosło z „duszą” i rasowym gibsonowskim brzmieniem, które od zawsze podobało mi się i najbardziej do mnie przemawiało. To gitara z 1997 roku, ułożona i dobrze rozegrana. Była ze mną wszędzie, gdzie graliśmy. Mój „batman” to kawał historii i mojego rock and rollowego życia. Oprócz SG jest jeszcze LTD EC-401, japoński Jackson – obydwie na aktywnych przystawkach – oraz amerykański klasyk z lat ‘80 Peavey Vandenberg. Wszystkie je lubię, sprawdzają się w różnych sytuacjach, jednak SG to „oczko w głowie”.
A jeśli nie SG to…. „zdradziłbyś” Gibsona?
Diabeł: Mojego SG na pewno bym nie zdradził, bo się nie da tego zrobić. Ta gitara jest dla mnie idealna i musi zawsze ze mną być. Generalnie zawsze ciągnęło mnie w stronę Gibsona lub gitar gibsonopodobnych, o właśnie takim brzmieniu. Na takich gitarach mogę zagrać z przyjemnością wszystko, co mi w duszy śpiewa.

Gitary „Diabła”, fot. archiwum prywatne
Pingwin, u Ciebie z kolei pierwsze skrzypce gra Yamaha. Jaki to model?
Pingwin: Obecnie na koncertach JCS używam Yamahy AES-1500 Hollowbody. To gitara z 1980 – miałem wtedy 6 lat! Nabyłem ją w Nowym Jorku po likwidacji jakiegoś tamtejszego studia nagrań. Jest to gitara z charakterem, bogatym wachlarzem brzmieniowym, pasującym w zasadzie do każdego rodzaju muzyki. Muszę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to jeden z najlepszych instrumentów w mojej kolekcji. Ja naprawdę czuję, że ona ma duszę… Przez te ponad 40 lat na pewno nie jedno widziała, nie jedno słyszała, a jeszcze wszystko przed nią. Oprócz wspomnianej Yamahy, gram jeszcze na najcenniejszej dla mnie gitarze LPG wykonanej przez Lukasa Gunię – na co dzień lutnika w Sadowsky Guitars w Nowym Jorku. Bardzo rzadko używam jej na żywo, bo… jest po prostu bezcenna, a na koncertach i po ich zakończeniu, jak wiadomo bywa różnie. Wykorzystuję ją w studio i w domu. To niepowtarzalna kompilacja najszlachetniejszych gatunków drewna i perfekcyjnego, artystycznego wykonania. Brzmienie jest oczywiście jedyne w swoim rodzaju. Na koncertach gram jeszcze na ESP Eclipse Custom z aktywnymi przystawkami EMG oraz Epiphonie Flying V Prophecy, ale zamierzam zmienić go w przyszłości na Gibsona Flying V Custom (tak naprawdę nie lubię Gibsonów dlatego sprzedałem Jerzemu SG ;) z uwagi na jego „fotogeniczność”.
Obecnie na koncertach JCS używam Yamahy AES-1500 Hollowbody. Jest to gitara z charakterem, bogatym wachlarzem brzmieniowym, pasującym w zasadzie do każdego rodzaju muzyki. Muszę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że to jeden z najlepszych instrumentów w mojej kolekcji. Ja naprawdę czuję, że ona ma duszę…

ESP Eclipse Custom fot. archiwum prywatne
Za plecami Marshall i VOX… jakie modele?
Diabeł: Generalnie zawsze Marshall, który oferuje mi wszystko, czego oczekuje od brzmienia wzmacniacza gitarowego. Jest to połączenie dobrej dynamiki z pełnią brzmienia, wrażliwego na niuanse artykulacyjne. Kiedyś miałem hi-gainową głowę JCM 900 SL-X i kolumnę głośnikową 4×12. Teraz gram na JCM 900 Hi Gain Dual Reverb z tym, że jest to combo na dwóch głośnikach. W tym momencie w zupełności mi taki zestaw wystarcza.
Generalnie zawsze Marshall, który oferuje mi wszystko, czego oczekuje od brzmienia wzmacniacza gitarowego
Pingwin: Po 17 latach grania na Marshall’u JCM2000 Head i kolumnie głośnikowej JCM1960 dokonałem radykalnej zmiany na VOX’a AC-30 C2 CR. To specyficzny, głośny, zaborczy i mało uniwersalny wzmacniacz, ale za to oferujący niepowtarzalne potężne, wyjątkowe brzmienie. Dla mnie idealnie w punkt. W połączeniu ze wzmacniaczem Jerzego i Barana tworzy się brzmieniowe tsunami. I niestety muszę przyznać się, że z powodu jego głośności popadam na koncertach w permanentny konflikt w akustykami. Próbę dla świętego spokoju gram z masterem na godzinie 9:00 i osiągamy jakiś chwilowy konsensus. Po wyjściu na scenę i tak odkręcam na godz. 10:00 – zło! Wtedy już na późno wszelkiego rodzaju interwencje… Oczywiste jest, że każda „lampa” musi być rozgrzana na cacy i wtedy wyciągamy ze wzmacniacza to co najlepsze.
Po 17 latach grania na Marshall’u JCM2000 Head i kolumnie głośnikowej JCM1960 dokonałem radykalnej zmiany na VOX’a AC-30 C2 CR
A może podrzucilibyście jeszcze parę informacji o pedalboardach – co jest w nich dla Was totalnym „must have”?
Diabeł: Mój pedalboard to prosta konstrukcja. Jest w nim delay Strymona (ElCapistan), który brzmi bardzo analogowo, co bardzo mi pasuje. Oprócz tego jest chorus Bossa, fazer Electro-Harmonixa. Tremolo T.C. Electronic, oraz do podbitek na solówki Spark (również T.C. Electronic), wszystko wpięte w pętle efektów wzmacniacza. Oprócz tego jest kompresor SuperComp (MXR), którego najczęściej używam, by uwydatnić np. „przemiatanie” fazera. BB preamp (od Xotic) oraz tuner Boss Tu-2 i bramka szumów również Bossa i ten blok efektów jest wpięty prosto w wejście wzmacniacza. Wszystko zasila DC Brick (MXR). Teraz kwestia kabli… tutaj stawiam na polski sprzęt. Są to przewody od Red’s Music i Laboga. Nie ustępują absolutnie niczym zachodnim produktom.

Pedalboard „Diabła” fot. I. Matuszewska
Pingwin: Obecny kształt mojego pedalboardu to lata ciągłych poszukiwań, testowania i wymiany kostek. Myślę, że skoro nie zmieniłem w nim nic od 2 lat to znaczy, że jest to wersja dla mnie optymalna, przynajmniej na jakiś czas. Całość zasilana jest Palmer’em PTW 12 i opięta kablami George L’s. Gitarę wpinam w tuner Korga Pitchblack Mini, następnie wah-wah T-Rex Shafter z ciekawą opcją talk-box, którą wykorzystuję np. w „Tańcu Zjadańcu”. Wzmacniacz w większości utworów „dopalam” genialnym overdrive’m Nobels ODR-1, stanowiącym niejako immanentną część VOX’a, dalej Whammy Ricochet, Octave Fuzz Dunlop MXR SF01. Następnie w kolejności nieokiełznany EarthQuaker Devices Data Corruption, Line 6 HX STOMP, chorus Neunaber Inspire Tri-Chorus Plus, a na końcu odlot w kosmos pod pierścienie Saturna czyli Walrus Audio Slö Multi Texture Reverb. Kable gitarowe to „telefoniczny” Vox i Fendery . Co do „totalnego must have”…wystarczy stroik!

Pingwin pedalboard fot. archiwum prywatne
Jak dzielicie partie gitarowe i na jakiej zasadzie różnicujecie brzmienia?
Diabeł: Tutaj sprawa jest prosta i zależy od tego, co kto ma od siebie do zagrania. Generalnie ja jestem ten od riffów i solówek, a Pingwin od przestrzennych rzeczy. Tak naprawdę nie ma reguły, kto i co zagra. Wszystko zależy od pomysłu, jaki komu strzeli do głowy.
Pingwin: Pamiętam nasze pierwsze spotkanie z Jerzym na sali prób JCS. Po pierwszych dźwiękach wiedziałem, że nigdy z nikim nie będę miał takiej muzycznej i brzmieniowej chemii jak z nim. Patrzymy sobie w oczy (nie na gryf gitary) i wiemy co grać, jak ustawić wzmacniacze, aby uzyskać „jesusowy” sound, jak dobrać gitary do danych numerów w studio i jakich użyć efektów, aby fajnie zobrazować dany utwór. Wszystko przychodzi naturalnie. Nigdy nie było specjalnie ustalonych partii „moje-twoje”. Czasami przypomina mi to trochę muzyczne harce Richardsa z Woodem.
Dziękuję za intrygującą rozmowę i mam nadzieję, do usłyszenia i zobaczenia na koncertach!