Urodzinowy koncert jak lawina przetoczył się przez klub, a niemal każdy utwór oklaskiwany był na stojąco (pomimo miejsc przy stolikach). W trakcie utworu, który jest niemal gitarową modlitwą, LITTLE WING, obaj pokazali swój mistrzowski warsztat. Naprzemienne solówki publiczność doprowadzały niemal do ekstazy. Nie pozostali w tyle także inni członkowie tego teamu skonstruowanego na ten krótki ale jakże wymagający projekt.
Tomek Grabowy udowodnił że bas nie tylko służy do wspomagania sekcji, ale jest instrumentem z którego można wydobyć zarówno brudne jak i niezwykle czyste dźwięki. Bartek Niebielecki swoją ośmiominutowa solówką też udowodnił, że gra ponad przeciętnie. Nie wiem jak wypadły koncerty we Wrocławiu i Poznaniu, ale jeżeli tak jak w Zielonej Górze to klękajcie narody.
Oczywiście nie obyło się bez bisów, a cóż za utwór w tym czasie powinien się pojawić? Oczywiście utwór sztandar czyli HEY JOE, do wykonania którego Leszek Cichoński użył półpudłowej gitary. Jako obserwatorowi wydawało mi się, że ta gitara po prostu czekała na swoją kolej by zabrzmieć tylko w tym niezwykłym utworze. Podsumowując. Cały zespół wraz z wokalistą Łukaszem Łyczkowskim zawładnął zielonogórską publicznością. Kto nie był może tylko żałować. Może kiedyś tak się zdarzy, że Leszek Cichoński zmontuje tę formację jeszcze przy jakiejś okazji.
Lech Bekulard