Blindead przepoczwarzyło się po raz kolejny i wszyscy jesteśmy pewni, że to jeszcze nie koniec zmian. Oblicze zespołu pokazane na „Niewiośnie” wzbudziło kontrowersje, ale chyba niepotrzebnie.
Wszyscy zastanawiali się, w którym miejscu stylistycznej osi przetną się drogi Blindead i Nihila (Furia). A przecięły się dokładnie w połowie drogi, czyli w miejscu, którego wszyscy powinniśmy się spodziewać. Ja – podobnie jak wielu słuchaczy – obawiałem się końcowego efektu i przyznaję szczerze, że potrzebowałem czasu, żeby się z nim oswoić. Ale kiedy to nastąpiło, nie potrafiłem już wyrzucić „Niewiosny” z głowy. Mamy na albumie charakterystyczną poezję Nihila, czasami na skraju grafomanii, ale nigdy pustą, wiecznie tworzącą nowe symbole zamiast utylizować stare. Mamy też Blindead w obliczu najbardziej doomowym w ich historii. „Niewiosna” to płyta dosadna w warstwie lirycznej, a jednocześnie przytłaczająca, ciemna i zimna muzycznie, choć też nie pozbawiona jakiejś dziwnej nadziei. Bardzo duże znaczenie zyskały repetycje, grupa sunie wolno miażdżąc słuchacza mrokiem i przestrzenią. „Niewiosna” dała sporo pola do popisu Bartoszowi Hervy’emu odpowiedzialnemu za elektronikę, podczas kiedy gitary w dużej mierze są oskubane z ozdobników. W rezultacie dostaliśmy album tak duszny, że chyba można mówić o pewnej nowej jakości. Poszczególne momenty na tym krążku są tak frapujące, że nie da się ich pominąć – czy to ascetyczne, niepokojące „Niepowodzenie”, czy to przemroczny i przeciężki „Potwór się rodzi”, czy w końcu industrialny „Ani lekkomyślnie, ani bezboleśnie”. Każdy z pięciu utworów na albumie jest odrębnym bytem, ale jednocześnie wszystkie razem łączą się w najbardziej wyrazisty i trudny album w dotychczasowej historii Blindead. Tu nie ma chodzenia na skróty, jest za to trudne i bolesne rozliczanie się z własnymi demonami. Jeśli chcecie być świadkami prawdziwego katharsis, wsłuchajcie się w „Niewiosnę”.
Wydanie własne