(wyd. własne)
Przed nami pierwszy solowy album Jacka Kiellera, założyciela i jednego z wykładowców szkoły Rock Discipline oraz członka zespołu Afterload. Choć gitarzystę tego mogliśmy już poznać bliżej w trzyosobowym projekcie Tension Knob, to „Creeping Crocodile” jest jego najlepszą wizytówką jako instrumentalisty i kompozytora.
Kieller kroczy ścieżką mniej uczęszczaną niż liczni naśladowcy „mainstreamowych” (o ile w wypadku gatunku tak niszowego jak muzyka stricte gitarowa można w ogóle mówić o mainstreamie) wirtuozów sześciu strun pokroju Satrianiego czy Vaia; unika klisz i sztampowości, gra różnorodnie i dynamicznie – nie cały czas pełną parą i przeważnie nie za ostro, choć mocniej przesterowane momenty również się zdarzają. Jeśli już miałbym przywołać skojarzenia ze znanymi gitarzystami, to nasuwają mi się takie nazwiska jak Dave Fiuczynski i jego Screaming Headless Torsos, czasami Frank Gambale, czasami Mattias Eklundh, a oprócz niektórych riffów i solówek w nucie Johna Petrucciego także charakterystyczne brzmienie klawiszy przywołuje na myśl Liquid Tension Experiment.
Spomiędzy wszystkich tych impresji, obejmujących między innymi elementy funku, fusion i rocka progresywnego, przebija autorski sznyt Jacka, który mistrzowsko i z nieustanną uwagą operuje barwami i dynamiką gry, płynnie przechodząc od szybkich i połamanych przebiegów do partii zupełnie lirycznych i delikatnych, a także łącząc oba te ekstrema w niezliczonych kombinacjach pośrednich. Być może to swoim klasycznym korzeniom zawdzięcza on tę niezwykłą wrażliwość, bo choć płyta ta jest na wskroś elektryczna i nowoczesna, to jednak nie przytłacza muzyczną i brzmieniową jednostajnością, a przeciwnie – intryguje częstymi zmianami nastrojów, podtrzymuje uwagę przeplotem umiejętnie budowanych i rozwiązywanych napięć.
„Creeping Crocodile” to jedna z najbardziej znaczących pozycji na polskiej scenie gitarowej ostatnich kilku lat, a jego autor jawi się obecnie jako jedna z jej najciekawszych postaci. To dopiero pierwszy album, a już ukazuje w pełni ukształtowanego artystycznie twórcę i wykonawcę. Jacek Kieller dosłownie odnalazł i obudził w sobie bestię, która na tej płycie wynurza nie tylko łeb – a jednak mam przeczucie, że w zanadrzu ma znacznie więcej. Pozostaje nam pogratulować doskonałego debiutu i czujnie obserwować kolejne kroki gitarowego krokodyla.