„To tacy starzy goście, którzy grali w latach osiemdziesiątych i się teraz zreaktywowali” – padło z ust redakcyjnego kolegi, kiedy wręczał mi do zrecenzowania „Respekt” zespołu Korpus. Serce stanęło mi ze strachu. Nie ma nic gorszego niż faceci, którzy odchowali już dzieci i przypomniało im się, że zawsze chcieli zostać gwiazdami rocka lub metalu, więc wyciągnęli z szaf stare skóry, ogarnęli jakieś czarne T-shirty z kiepskimi nadrukami i obowiązkowo plastikowe okulary przeciwsłoneczne i postanowili grać. Zazwyczaj kończy się to tym, że w małym lokalnym pubie na scenie, która ma 2 na 2 metry rozstawiają swoje wielkie perkusje i ultradrogie wielkie paczki, a potem pitolą tak niemiłosiernie, że na sali zostają tylko ci, którzy upili się już tak bardzo, że i tak im wszystko jedno. Korpus właśnie takie sprawia wrażenie, dlatego płytkę „Respekt” do napędu wkładałem drżącymi rękoma. Ale Korpus się o dziwo broni.
Kiedy w pierwszych sekundach otwierającego płytę kawałka „As” wchodzą klawisze, od razu wiadomo, że mamy do czynienia z czymś mocno osadzonym w latach osiemdziesiątych. Korpus brzmi na dobrą sprawę tak, jakby po prostu z końcem lat osiemdziesiątych spauzował i odpalił na nowo w ostatnich latach. Większość piosenek na „Respekcie” to po prostu klasyczny hard rock i to całkiem niezły. Oczywiście płyta trąci myszką, ale mam wrażenie, że tak miało być – wydaje się, że kwintet świadomie bierze na barki rockową spuściznę sprzed ponad trzech dekad. Ten retro klimat był więc odgórnym założeniem, pewnego rodzaju grą sentymentów, którą na dodatek uwypukliła jeszcze produkcja albumu, wyrzucając na wierzch fajnie brzmiące gitary podbite wyraźnym klawiszem. Oczywiście jakoś super różowo też nie jest – w tekstach parokrotnie nie udało się uciec od banału, niektóre rozwiązania muzyczne też wydają się zapychaczami, przez co momentami uwaga słuchacza się ulatnia. Takie „Poste Restante” można sobie było odpuścić w całości, podejścia do rzewnej powerballady w postaci „Esemesa” i „Nienasyconych” też mi nie imponują (ale za to kolejna ballada na liście, czyli „Tajemnice”, wyszła całkiem uroczo). Korpus lepiej jednak wypada w bardziej zdecydowanym materiale, jak we wspomnianym „Asie” czy opartym o mocno klasyczny riff „Imperatorze”. Brakuje mi też nieco energii w wokalach, a to z kolei sprawia, że chcąc nie chcąc skupiam się na nosowej manierze wokalisty. Do tego trzeba się przyzwyczaić. Pod względem gitarowym jednak dzieje się tutaj całkiem sporo i to rzecz jasna w klasyczny sposób.
„Respekt” nie jest jakąś genialną płytą, ale na tle innych dokonań rodzimych zespołów poruszających się w nostalgicznych klimatach heavy metalu lat minionych wypada pozytywnie. Jest tutaj trochę autentycznej atmosfery z czasów, kiedy nawet Budka Suflera miała sens, a to działa nawet na takiego młokosa jak ja. Wielbiciele Sabbathów z epoki Tony’ego Martina, a w polskich realiach choćby dokonań Grzegorza Kupczyka z Turbo albo grupy Mech, ewentualnie ci, którzy poszukują jakiejś w miarę strawnej wersji Hetmana, powinni być zadowoleni.