Pierwsze, co rzuca się na uszy słuchając najnowszej płyty Krzysztofa Misiaka to jego coraz pełniejsze i lepsze umiejętności producenckie. Nie pierwsza to płyta, którą Krzysztof tworzy praktycznie sam, ale na tym albumie ponownie podniósł sobie poprzeczkę bardzo wysoko.
Charakterystyczne brzmieniowe panoramy, to jego autorski i niepowtarzalny świat, wykreowany samodzielnie i wypełniony wieloma miłymi dla ucha rozwiązaniami. Instrumentalnie nic Misiaka nie ogranicza, mamy tu wręcz światowy produkcyjny rozmach (wokalizy, instrumenty dęte, wszelkie gitary, basy, harmonijki, skrzypce, synthy, sample, loopy, perkusje itp.) ale podany w sposób wysmakowany – słychać, że autor miał spójną i kompletną wizję tego, jak płyta ma brzmieć. Zatem wielki plus za kompozytorskie i aranżacyjne umiejętności.
Nie jest to zatem zwykły album gitarzysty solowego, na którym gitara elektryczna wydaje jeszcze więcej dźwięków na sekundę niż poprzednio, a gitarzysta serwuje nam kolejną setkę gitarowych licków. Ten etap Misiak ma już dawno za sobą i obecnie tworzy muzykę instrumentalną ewidentnie dla szerszego odbiorcy. Zgodnie z tytułem albumu pobrzmiewają tu folkowe echa („Las Samoobsługowy”, „Burzowo”), a płyta pełna jest melodii („Oddech podwodnego miasta”), które dodają „pierwiastka ludzkiego” tej produkcji. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że ta płyta to odbicie duszy artysty, że to jego portret psychologiczny, bo nastrojowość, muzyczna barwność i dynamika materiału „Siłami Natury” działają na słuchacza (przynajmniej na mnie) dość intensywnie. Podobną naturalną umiejętność budowania nastrojów słyszałem zawsze na płytach Pata Metheny’ego, zatem kolejny plusik wędruje do Misiaka. Oczywiście Krzysztof nie odcina się od swojej artystycznej przeszłości, słychać tu zabiegi harmoniczne typowe dla solowych popisów gitarowych mistrzów, ale podane jest to jako jeden z elementów muzycznej treści, nie jedyny i nie najważniejszy. Między innymi dzięki temu muzyka zawarta na „Siłami Natury” ma walor świeżości, nie jest przewidywalna i nie nudzi nawet bardziej wyrafinowanego słuchacza.
Może przydała by się żywa perkusja zamiast programowania, może tej gitary powinno być jednak więcej, może te djentowe motywy są wsadzone nieco na siłę, ale całość i tak oddziałuje na mnie bardzo pozytywnie, by nie powiedzieć uzdrawiająco.