Album Riffertone to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie płyt w tym roku. Duet Alberta Kokoszewskiego i Jarka Krużołka połączył siły z najlepszymi instrumentalistami w tym kraju i nagrał swój studyjny debiut. Płyta zaczyna się na miarę Dave Matthews Band – super naturalną sekcją rytmiczną sklejoną genialnym soundem akustycznych wioseł. To na rozgrzewkę. Potem jest już bardziej riffertonowsko — przebojowo, ale na tak wysokim poziomie muzycznym, że nie wolno o zespole myśleć w kategoriach „zetki” czy „eremefki”. Oni nie schlebiają gustom większości, ale kształtują te gusta, windując swoją twórczość w rejony niedostępne dla statystycznego słuchacza radiowego mainstreamu.
Ich korzenie być może tkwią w twórczości Johna Mayera czy Gordona Haskella, ale wrodzone talenty powodują, że odbiera się ich jako złoty samorodek. Zjawiskowy, pełen feelingu wokal i liryczna, acz silnie zaznaczona gitara to podstawowe atuty tej płyty. Kompozycje i aranże malują bardzo rozległe krajobrazy, zarówno spokojnych równin, jak i skalnych turni, a zatem mamy tu różnorodny repertuar zapięty w ramy płyty akustycznej przez kolejnego zdolniachę w ekipie – Wojtka Olszaka. To on odpowiada za dynamiczny miks, naturalne, trochę folkowe barwy i partie klawiszy zawarte na płycie.
Dla miłośników gitary ta płyta jest lekcją jak grać akustyczne utwory, które nie koniecznie są wolnymi balladami, dla realizatorów nagrań, jak blachy naszych perkusistów powinny współgrać w pasmach z gitarami akustycznymi, wreszcie lekcja dla wszystkich: ile daje bardzo dobry wokal, od którego nie można oderwać uwagi. Taki jest Jarek i taka jest ta płyta – jeśli włożycie ją do odtwarzacza, gwarantuję, że codziennie w zimowe wieczory będzie ona brzmiała w domowych odtwarzaczach. Można podziękować za to także Kubie Badachowi, który jest producentem tego albumu.