Nazwanie Alberta Kokoszewskiego fingerstyle’owcem byłoby co najmniej niedopowiedzeniem. Pomimo jego niewątpliwych umiejętności i wyjątkowej muzykalności, jest on przede wszystkim gitarzystą akompaniującym wokaliście. Razem z Jarkiem Krużołkiem tworzą duet, który ucieka wszelkim porównaniom – dzięki własnemu brzmieniu, stylowi i charyzmie są rozpoznawalni po jednym takcie muzyki! To rzecz bezcenna. Albert Kokoszewski jest pogodną, skromną i utalentowaną osobą, o której na pewno jeszcze usłyszymy, a tymczasem możecie wczytać się w jego słowa o edukacji, sprzęcie, kolegach i pracy w Woobie Doobie Studio.
Maciej Warda: Wiele się zmieniło przez ostatnie dwa lata, od naszego spotkania w Gdyni. Po kilku zawirowaniach wyszliście na prostą i na pełnych żaglach idziecie z Jarkiem naprzód.
Albert Kokoszewski: Tak. Można powiedzieć, że wszystko zmierza już w dobrym kierunku.
Jesteście kuzynami, więc nie pytam, jak się poznaliście – powiedz jednak, skąd pomysł na muzyczny duet?
Albert Kokoszewski: Ponieważ w mojej rodzinie są sami muzycy – i od strony ojca, i matki, więc nie było trudno wpaść w ten sam wir pasji. Jarek – taki rodzynek [śmiech] – jednak nie ma wykształcenia muzycznego, ale to nie przeszkadzało mu w tym, żeby odkryć w sobie talent, jakim jest śpiewanie, co potwierdza przy okazji koncertów Riffertone.
Nasze wspólne muzykowanie zaczęło się, kiedy Jarek został wytypowany w szkole do konkursu piosenki „Liga Młodych Talentów” i poprosił, żebym mu akompaniował. Był chyba – nie pamiętam dokładnie – w III klasie gimnazjum, co znaczy, że ja byłem w VI klasie podstawówki. Wygrana skłoniła nas do tworzenia czegoś swojego, zaczęliśmy komponować własne piosenki, co spotkało się z miłym odbiorem z początku rodziny, a później znajomych.
Z czasem zaczęliśmy podchodzić poważniej do tematu i nabywać doświadczenia, gdzie tylko mogliśmy się czegoś nauczyć. Przed nami jeszcze długa droga, to oczywiste, ale to nas tylko cieszy, że szybko się nie skończy nasze muzykowanie.
Dlaczego wybrałeś gitarę akustyczną? Nie marzyłeś nigdy by zostać „gwiazdą rocka” w Gibsonem zawieszonym na wysokości kolan?
Albert Kokoszewski: Oczywiście! I dalej mi się marzy! Miałem nawet swojego Gibsona, jednak został mi skradziony podczas, jak wspomniałeś, kilku zawirowań. Wiem jednak, że wszystko się dobrze skończy i odzyskam to co moje, a kolegów muzyków ostrzegam przed złodziejami. Gitara akustyczna została mi po wcześniejszym projekcie, w jakim brałem udział razem z Jarkiem. Byłem trzecim gitarzystą… więc, żeby było więcej koloru przy gitarze elektroklasycznej i elektrycznej, grałem na akustyku.
Jak dochodziłeś do takiej wysokiej sprawności w grze na akustyku? Na dodatek mam wrażenie, że używasz dość twardych strun. To chyba wymaga wielu lat gitarowej praktyki?
Albert Kokoszewski: Do wysokiej sprawności jeszcze mi daleko, ale pracuję nad tym! [śmiech] Dziesięć lat grałem na gitarze klasycznej w szkole muzycznej, co pewnie też ma wpływ na moje umiejętności. Używam strun Elixir 12–53. Myślę, że gdy jest się zdeterminowanym, to do wszystkiego można dojść. Na początku trochę moje opuszki odczuwały grubość strun, ale cierpliwość i ćwiczenie to dobre lekarstwo.
Na jakiej gitarze grasz? Dlaczego zdecydowałeś się wybrać ją spośród tak wielu dostępnych na rynku?
Albert Kokoszewski: Gram na gitarze firmy Breedlove. Wybrałem ją w sklepie muzycznym Ragtime, który pomógł nam bardzo w naszych początkach i podarował między innymi tę gitarę, za co jestem ogromnie wdzięczny. Mimo że nie mogę powiedzieć o niej złego słowa, to jeszcze nie jest to „ta” gitara, więc szukam dalej. Mam nadzieję, że znajdę gitarę odpowiednią dla mnie i będzie mnie na nią stać…
A czym ją nagłaśniasz na koncertach? Jakieś efekty?
Albert Kokoszewski: Do akustyka używam wzmacniacza AER i efektu Octavius firmy T-Rex i w zupełności mi to wystarcza. Z elektrykiem jeszcze kombinuję i uczę się. Stopniowo wiem coraz więcej. Pamiętam, że jakiś czas temu bałem się włączyć piec lampowy, więc mogę powiedzieć, że robię postępy.
Macie też zespół, z którym gracie koncerty. Czy jego skład się zmieniał na przestrzeni lat? Z kim teraz koncertujecie?
Albert Kokoszewski: Nasz skład zmieniał się często, głównie przez to, że nie mogliśmy zgrać się czasowo i zwyczajnie nas nie było stać na muzyków. Niestety, mało klubów jest w stanie płacić młodym zespołom, dlatego też duet to bardzo wygodne rozwiązanie. Z racji tego, że tak, w końcu mamy zespół i chcemy jak najczęściej pokazywać się całym składem, mamy przyjemność koncertować z Wojtkiem Famielcem – bas, Dawidem Niziurskim – perkusja, i Arturem Michalskim – instrumenty klawiszowe.
Dlaczego w studiu zdecydowaliście się na wspaniałych skądinąd, ale jednak sidemanów?
Albert Kokoszewski: Długo na temat sidemanów nie dyskutowaliśmy. Nie mieliśmy składu i nie byliśmy z nikim zgrani na tyle, żeby wejść do studia i nagrać materiał. Kuba zaproponował snajperów, by zaoszczędzić czas, który był dla nas bardzo cenny, i żeby mieć mistrzowsko nagraną sekcję. Współpraca z muzykami, których się podziwia i słucha od małego, jest megaprzeżyciem, poza tym są bardzo sympatyczni i nie da się ich nie lubić.
Jak wam się współpracowało z Kubą Badachem? Wymagający? Perfekcjonista? Czy może bardziej spontaniczny i na luzie?
Albert Kokoszewski: Praca w studiu, jak mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze, jest wymagająca, biorąc pod uwagę duet, z jakim współpracowaliśmy – Kuba Badach jako producent i Wojtek Olszak jako realizator nagrań i miksów. Jeżeli chodzi o same nagrania, to skupienie musiało być na 200% i jeżeli wydawało ci się, że jest już ten dobry „tejk”, to często nie pokrywało się z tym, co uważali Wojtek i Kuba po drugiej stronie. Cały czas dążyli do jak najlepszej wersji, co jest zrozumiałe – dzięki temu byliśmy spokojni i wiedzieliśmy, że cel jest blisko, mimo że poprzeczka nie była nisko zawieszona.
Pomiędzy nagraniami był właśnie spontan i luz. Rozmowy o niczym i o rzeczach ważnych. Dyskutowanie o tym, co już osiągnęliśmy, poznawanie ciekawostek z pracy w studiu. Przede wszystkim – unikanie presji! Najważniejsze to przyjemne warunki pracy. Takie, a nawet i lepsze mieliśmy zagwarantowane w Woobie Doobie Studios. Niesamowite, jak wiele mogliśmy się od nich nauczyć podczas nagrań, a jak mało jeszcze wiemy na ten temat.
W jakim stopniu utwory się zmieniły w wyniku produkcji Kuby? Mieliście podobne wizje tego, jak powinien brzmieć efekt finalny?
Albert Kokoszewski: Zanim zaczęliśmy próby, rozmawialiśmy o tym, co chcemy osiągnąć i jak. Najważniejsze dla nas było zachowanie klimatu, dokomponowanie w duet sekcji i dodanie kolorów innymi instrumentami. Zmienił się skład, a co za tym idzie – brzmienie. Nie jest to już tylko duet. Wiadomo, że niektóre piosenki trzeba było troszkę przearanżować, ale im mniej z tym było roboty tym lepiej. Nasze wizje efektu końcowego bardzo się ze sobą pokrywały. Największą pomocą Kuby było ogarnięcie form utworów i poskładanie wszystkiego w całość. Gdybym miałbym to do czegoś przyrównać, to tak jakbyśmy byli zapisani w brudnopisie z lekkim twórczym chaosem, a Kuba przepisał nas na czysto pięknym pismem w ładnym zeszycie.
Jak to się stało, że wydała was Agora? Próbowaliście z majorsami?
Albert Kokoszewski: Z wytwórniami jest tak, że jedni chcą wydać płytę, drudzy nie chcą. Agora chciała i tak się stało.
Płyta wydana – teraz tylko promować i w trasę! Macie już plan działań na wiosnę?
Albert Kokoszewski: Powoli się rozkręcamy – pokazujemy się wszędzie, gdzie możemy. Występujemy na festiwalach, dzielimy z różnymi artystami scenę, do tego dochodzą wywiady i telewizja. Małymi krokami do przodu. Plan to po prostu grać! Trzeba grać!