Płyta AC/DC „Rock or Bust” zaczyna się dwoma singlami, które doskonale znamy z anteny choćby radiowej Trójki. To bardzo dobrze zapowiadające płytę hardrockowe lokomotywy, torujące płycie drogę do zdecydowanie tej lepszej części dyskografii AC/DC. Trzecia zwrotka trzeciego utworu mógłby być jakimś „pieprzonym country”, gdyby wyłączyć przestery z gitar, to taka malutka niespodzianka w melodyce zespołu. Ale konsternacja szybko mija, bo dalej jest już w zasadzie bez zmian w stosunku do tego, z czego znamy zespół – ciężkie riffy grane na najpiękniejszych przesterach w historii rocka, kombinacje trzech, góra czterech akordów oraz monumentalnie konsekwentna sekcja rytmiczna, która zawsze budziła podziw fanów rocka.
[quote_box_right]To obok The Rolling Stones największy, najlepszy i w muzycznym rozumieniu najuczciwszy zespół w historii rocka.[/quote_box_right]
Po raz tysięczny wypada po prostu oddać hołd tej kapeli, który wraz z upływem lat nie traci energii jak Deep Purple, nie błądzi jak Metallica i nie zawiesza działalności jak Led Zeppelin. Nie przejmując się tym, ile razy można śpiewać o „rock and roll thunder” czy „rock the house”, walec AC/DC prze do przodu pomimo przeciwności losu i wieku. Czasem słychać trochę nowych czasów w postaci typowych dla lat dziewięćdziesiątych seattle’owskich riffów, ale już w zwrotce z powrotem wracamy na skały (czytaj: na ziemię). Mam wrażenie, że każdy kawałek z płyty ma przybitą ciężką pieczęć z napisem „AC/DC Approved”, co wiąże się z odpowiednim brzmieniem, tempem, napięciem, dynamiką i frazą. Po prostu nikt inny nie byłby w stanie tak napisać i wykonać tych utworów. To obok The Rolling Stones największy, najlepszy i w muzycznym rozumieniu najuczciwszy zespół w historii rocka.
Pozostaje się cieszyć, że AC/DC AD 2014 to nadal mega piguła energetyczna, która rzuca na ścianę albo każe wciskać pedał gazu do deski, jeśli tylko słuchamy tej muzyki odpowiednio głośno. Produkcja jak zwykle odgrywa tu dużą rolę, a pełniący tę rolę na „Rock or Bust” Brendon O’Brein ma na koncie dziesiątki płytowych hitów, włącznie z „Black Ice”, poprzednim longplayem Australijczyków. Zatem, do sklepów i odtwarzaczy, pozycja obowiązkowa!
P.S. Okładka będzie bardzo przyjemnym i „rockowym” zaskoczeniem.