Spotkało się dwóch doświadczonych gości i nagrało ponad półtorej godziny muzyki z pogranicza improwizacji i pejzaży muzycznych. Niby nic wielkiego, ale posłuchajcie tych dwóch płyt! To może być radykalne katharsis na nasze skołatane nerwy i oczyszczenie umysłów, zaśmieconych milionami zbędnych dźwięków. Muzyka elektroniczna, do której skrajnej odmiany zaliczyłbym ten podwójny album, charakteryzuje się szerokimi dźwiękowymi przestrzeniami i budowanymi w oparciu o instrumenty klawiszowe muzycznymi panoramami ze zmieniającymi się krajobrazami. Z drugiej strony płyty Terje Rypdala z lat siedemdziesiątych to taka sama epickość i malarskość, ale kreowana za pomocą gitary (oraz gitarowych efektów przestrzennych) w towarzystwie rockowego składu. Wyobraźcie sobie teraz taki mariaż, odejmijcie sekcję rytmiczną i będziecie mieli namiastkę tego, co czeka was na płycie „Stories”.
Przeplatanie się linii gitar i klawiszy Skrzeka okazuje się pasjonującą podróżą w kosmos wyobraźni i instrumentalnego kunsztu obydwu muzyków. Dźwiękowe plenery zmieniają się tu jak w kalejdoskopie, choć w nieco zwolnionym tempie. Bywa jednak, że stylistycznie radykalnie – transowe riffowe ostinata przechodzą w unisonowe bridge, dynamiczne crescenda wtapiają się w hymnowe, epickie tematy, imponujące dynamiczne zwieńczenia Skrzeka przechodzą w akustyczne liryczne partie Pumy, delikatnie tkane melodie stają się uwerturami do aranżacyjnych motywów kojarzonych z twórczością SBB itd. Idąc dalej tym tropem, usłyszymy na „Stories” również przebojowe, melodyjne fragmenty, śpiewane przez Skrzeka, wtapiające się w ewidentnie Pumowskie, przesterowane brudną modulacją frazy oraz przeplatane wyborne improwizacje obydwu panów. Wszystko – co trzeba zaznaczyć – świetnie zmiksowane i zrealizowane. I tak się toczy ten wyjątkowy album, jak dwutomowa wielowątkowa baśń albo jak przegląd obrazów wybitnego pejzażysty…