Drugi album utalentowanego gitarzysty z Bostonu jest przynajmniej tak dobry jak debiut, o którym kiedyś pisałem na łamach TG. Ethan Brosh jest bardzo utalentowanym shredderem, umiejętnie czerpiącym z wieloletniej tradycji gitarowego wymiatania, ale stroniącym od typowego naśladownictwa. Zdarzają mu się owszem nawiązania np do Yngwie czy Vinnie Moore’a („Bottomless pit” ,„Rude awakening”) oraz innych instrumentalistów spod znaku Shrapnel, ale mając na względzie osadzenie albumu w rockowej tradycji lat 80 takie skojarzenia są nieuniknione. Dla jednych będzie to odgrzewanie kotleta, a dla innych powrót do źródeł. Nathan gra naprawdę fajnie, z fantazją, ale i gustownie to znaczy nie przesadza z popisami i solówkami. Ma brzmienie „w łapie” co słychać mimo, że nie stroni od bogatego wykorzystania efektów, a ponadto jest niezłym kompozytorem. Jego utwory nie są tylko pretekstem do grania solówek, ale słychać, że chce nam coś nimi przekazać. Pełen energii, nie pozbawiony wirtuozerskich wstawek, otwierający krążek numer tytułowy należy do moich ulubionych, zwróciłem też uwagę na: nastrojowy, wytappingowany „Knock on wood”, nawiązujący do Zeppów „Up the stairway” oraz gitarową impresję „Crying moon”, która wieńczy płytę.