(Universal Music)
Są zespoły, które przez lata kariery pozostają wierne stylistyce obranej na samym początku swojej drogi. Dobrze to, czy źle – nie mnie oceniać, ponieważ wśród słuchaczy jest tyleż zwolenników, co przeciwników takiej opcji. Zespołem, który z pewnością nie zawiedzie, ale i nie zaskoczy swoich fanów, jest Megadeth.
Mimo iż czternasty album studyjny jednego z kultowych prekursorów thrash metalu jest zdecydowanie mniej surowy i ostry od swojego poprzednika, znajdziemy na nim elementy będące wyznacznikami gatunku. Utwory takie jak otwierający płytę „Kingmaker” oraz „Off The Edge” osadzone są na typowej galopadzie gitar i perkusji, a ostatni „Cold Sweat” nawiązuje bezpośrednio do melodyki heavy metalu lat osiemdziesiątych.
Nieregularne metrum zwrotki „Built For War” trąci nieco progresywnym graniem, ale podniosła część środkowa kojarzy się już z klimatem Iron Maiden, podobnie jak utwór „Forget To Remember”. Z drugiej strony utwór tytułowy jest w swoim kształcie bardziej rockowy niż metalowy, przypominając strukturą piosenki AC/DC. Dużo też na płycie bluesująco-sabbathowskiej pentatoniki, czego najlepszym przykładem może być refren „Burn!”. Intro do „Don’t Turn Your Back” to najprawdziwszy blues, a w „The Blackest Crow” mamy połączenie metalu z brzmieniem banjo – ale po ostatnim albumie Volbeat już mnie to nie dziwi.
Biorąc do tego wszystkiego pod uwagę wokal, którego frazowanie często przypomina styl Lemmy’ego z Motorhead, wygląda na to, że Dave Mustaine miesza style i inspiracje w swoim muzycznym zderzaczu hadronów. Nie jest to jednak eksperyment na rewolucyjną skalę, bo „Super Collider” pozostaje zdecydowanie w kręgu gitarowej klasyki. Zakładając poprawność tezy inżyniera Mamonia, że lubimy to, co już kiedyś słyszeliśmy, fani metalu z pewnością odnajdą przyjemność w słuchaniu tej płyty, której całkowita długość czterdzieści pięć minut ani nie nuży, ani nie pozostawia niedosytu. Szczyptą soli, dodającej albumowi smaku są solówki Chrisa Brodericka, który regularnie raczy nas popisami technicznej sprawności.
Mikołaj Służewski