(Universal)
Potrzeba mi było koncertówki Roba Zombie, żebym się połapał, że zalety jego piosenek kończą się na chwytliwości i humorze. Poza tym są głupawe. Z drugiej strony Rob Zombie to jednak człowiek-instytucja, ma czadowy image, wyprzedaje koncerty na całym świecie, ludzie te głupawe piosenki o dziwnych rzeczach i jeszcze dziwniejszych kobietach i ich częściach ciała śpiewają i dobrze się przy tym bawią. A temu właśnie służy muzyka, nie?
„Spookshow International Live” to typowy album koncertowy – ot, dobrze zarejestrowany występ gwiazdy z gdzieniegdzie odzywającą się publicznością. Muzyka Roba od pewnego czasu brzmi jak surowsza wersja kawałków Marylina Mansona (czy to przypadek, panie John 5, gitarzysto, któryś to niegdyś mamił swoją grą fanów pana Mansona, a potem porzucił go na rzecz pana Zombie?) i na koncercie słychać to jeszcze wyraźniej. Muzycznie nie znajduję tu nic specjalnie ciekawego. Kawałki Roba siłą rzeczy muszą brzmieć jak najwierniej studyjnego oryginału, nie ma tu miejsca na rozbudowane aranżacje, szalone solówki, to nie Led Zeppelin. Wystarczy, że znalazło się minutowe solo perkusyjne, z którego dowiemy się, że perkusja brzmi dziwnie. Zestawu największych hiciorów Roba (a przyznajmy szczerze, trochę ich jest, nawet jeśli odejmie się „Thunder Kiss ‘65”, który Rob nagrał jeszcze za czasów White Zombie) dopełniają dwa covery absolutnych klasyków: „Blitzkrieg Bop” Ramonesów i „We’re an American Band” Grand Funk Railorad.
Osobiście nie do końca widzę sens w nabywaniu tego albumu. Koncerty takich muzyków jak Rob Zombie mają sens, kiedy można je obejrzeć, a o ile mi wiadomo pliki mp3 albo flac nie zawierają w sobie obrazu. Co gorsza, kilka zdjęć, które znalazły się w booklecie i na okładkach płyty tym bardziej zaostrzają mi apetyt na doznania wizualne. Może właśnie tak powinienem więc ten album traktować – jako wabik na koncerty?
Płyta może i fajna, może i w jakiś sposób ciekawa, ale jeśli nie jesteś absolutnym szalikowcem Roba Zombie (ew. Johna 5), to zatrzymaj sobie te parę dyszek na coś fajniejszego.