Być może „Kres” będzie nowym otwarciem dla stołecznego Thesis. Powtarzam: być może, bo nie jestem pewien, czy zespół takiego kolejnego początku potrzebuje. Na pewno jednak album przynosi kilka zmian, które warto odnotować. Choć baza pozostaje taka sama – wciąż jest nią post-rock, dość ciemny i przytłaczający, z zapędami w stronę rocka progresywnego – to efekt końcowy jest inny. Thesis nauczyli się nie strzępić muzycznego języka nadaremno. Ich kompozycje stały się zwięźlejsze, nie ma w nich niepotrzebnych dłużyzn (a mimo tego najkrótszy utwór trwa ok. czterech minut, pozostałe potrzebują przynajmniej pięciu). Jest w tej muzyce coś, co mnie zastanawia – działa na mnie dość relaksująco, może nawet kojąco, choć teksty wskazują, że powinna mnie zasmucać. Może to kwestia tego, że warstwa tekstowa umyka mi gdzieś pod warstwą muzyczną? W tym progresywno-post-rockowym miksie Thesis na „Kresie” trzymają się raczej lżejszych rejonów. Owszem, co jakiś czas robi się nieco głośniej (vide „Aż zabraknie słów” czy skonstruowany na połamanym riffie „Szum”), ale nie rozsadza słuchawek, nie ma tu wiele zabawy kontrastami, raczej po prostu logiczne rozwinięcia i nabudowy. Może właśnie to mnie tak bardzo przykuwa? Może podświadomie wsłuchuję się w te przestrzenne gitary i ciepły bas, bo czekam na moment, w którym to wszystko wybuchnie mi w twarz? I choć cały czas spodziewam się, że podczas tej wyciszonej wycieczki każdy następny zakręt doprowadzi mnie do sonicznej eksplozji, jaką z upodobaniem fundują post-metalowe kapele, ten moment nie następuje. Jasne, mamy na płycie choćby numer „Wstyd”, głośniejszy, pełen rzężących gitar, czy wspomniany mocniejszy „Szum”, ale nawet w tych fragmentach to jakieś jesienne, ciepłe brzmienie nie pozwala na szaleństwo. Wszystko jest dziwnie poukładane, dziwnie logiczne. Przez to spokojne wbrew ścianom dźwięku. I choć, jak wspomniałem wcześniej, album ten mnie uspokaja, to jednocześnie mnie niepokoi.
To wszystko sprawia, że jest to dla mnie płyta zagadkowa. Za pomocą w gruncie rzeczy prostych środków muzycznych i brzmieniowej konsekwencji wywołuje we mnie konkretne reakcje, choć powinna wywoływać inne. I muszę przyznać, że lubię to, że za cholerę nie jestem w stanie przewidzieć, jaką strunę we mnie poruszy kolejny korytarz, w jaki wpuszczają mnie Thesis.
Wyd.: Własne