Dobry wybór odpowiedniego instrumentu, który będzie dla nas tym pierwszym, jest nie do przecenienia. To bardzo ważny wybór, ale spokojnie, nie od razu Kraków zbudowano. Pamiętajmy, że nawet Jaco Pastorius kiedyś trzymał pierwszy raz basówkę w rękach i granie nie szło mu pewnie wówczas najlepiej…
Początki zazwyczaj są trudne, lecz jeśli ktoś nigdy wcześniej nie grał na żadnej gitarze i jeśli jego pierwszym zakupem będzie totalny topór – grubo ciosany, drętwy brzmieniowo i oporny manualnie, to może się po prostu zrazić do gry w ogóle. Dlatego TopGuitar chce pomóc tym wszystkim, którzy zamierzają w końcu kupić swoją pierwszą własną „basię”.
Pytania retoryczne
Czy ja w ogóle mam słuch? Nie potrzeba tu oczywiście słuchu absolutnego ani szkolonego wcześniej w szkołach czy akademiach. Ale powtórzyć melodię zasłyszaną w radio, po prostu musimy umieć. Bez tego dalej ani rusz! Poważnie.
Czy mam poczucie rytmu? Zazwyczaj rolą basisty w zespole jest wspomożenie melodii lub improwizacji tłem harmonii i, co ważniejsze, stworzenie wraz z perkusistą solidnej podstawy rytmicznej dla kapeli. Bez tego nasza muzyka nikogo nie zainteresuje, bo będzie nudna, amatorska i wymuszona. To właśnie poczucie rytmu determinuje cały flow, groove, frazowanie czyli to, czy kawałek „żre”. Przygotujmy się zatem na żmudne domowe ćwiczenia z metronomem, który, wbrew temu, co twierdzi Jeff Berlin, powinien być przyjacielem każdego basisty. Nigdy nie zagramy równo jak maszyna, zawsze będziemy trochę „swingowali”, jesteśmy tylko ludźmi, ale w głowie powinniśmy mieć ten miarowy puls, wokół którego będziemy budowali cały utwór.
Bas dla ciebie!
Zazwyczaj w grę wchodzi po prostu bas elektryczny, rzadziej, bezprogowy bas elektryczny lub wyjątkowo bas akustyczny. Basówki akustyczne i elektroakustyczne są bardzo rzadko używane i musielibyśmy być absolutnie pewni, iż będziemy grali szanty lub tylko koncerty unplugged, tylko, że ja takiego podejścia do muzyki sobie nie wyobrażam. Basy akustyczne często są prawdziwymi majstersztykami, bywają droższe od normalnych basówek i miewają szlachetniejsze brzmienie. Ich wykonanie, wykończenie oraz walory akustyczne są nieraz tak wyśrubowane, że faktycznie mogą być przedmiotem marzeń przyszłych lepiej rozeznanych w basowym asortymencie basistów.
Parę szczegółów sprawia, iż z reguły nie są to najwłaściwsze instrumenty dla początkujących. Są nimi przede wszystkim:
– akustyczne brzmienie, niezdatne do użytku w wielu nowoczesnych gatunkach muzycznych.
– nieporęczny, większy kształt pudła rezonansowego, który ogranicza ruch sceniczny i do którego musimy się długo przyzwyczajać, oraz spory „opór materii”. Gdybyśmy chcieli od razu grać na takim wiośle solówki czy ostre riffy, natkniemy się na wyższą akcję strun, a brak podpórki na kciuk prawej dłoni zmusi nas, by dwa razy zastanowić się, zanim zachce się nam zagrać jakiś szybki przebieg. Co prawda jedynie do tego typu gitary nie potrzebujemy koniecznie wzmacniacza, by ćwiczyć i trenować, ale to nie jest argument decydujący. By kupić bas akustyczny jako swoje pierwsze wiosło i robić z niego dobry użytek (odwrotnie niż w przypadku zwykłej gitary sześciostrunowej) trzeba… umieć grać na basie elektrycznym. Jest to instrument typowy dla średnio-zaawansowanych i profesjonalnych muzyków, instrument kolejny – nie pierwszy i nie jedyny. Co prawda w czasach bebopu, czyli w latach 40., gdy Charlie Parker wycinał na trąbce swoje nieprawdopodobne sola, basiści nie mieli innego wyjścia, jak zaczynać od kontrabasu, ale to była zupełnie inna droga do pokonania i inne czasy.
w czasach bebopu, czyli w latach 40., gdy Charlie Parker wycinał na trąbce swoje nieprawdopodobne sola, basiści nie mieli innego wyjścia, jak zaczynać od kontrabasu, ale to była zupełnie inna droga do pokonania i inne czasy
Z kolei na bas bezprogowy, czyli fretless, „napalą się” ci, którzy zakochani są w Jaco Pastoriusie i jego grze. Ja jednak również nie polecam tego typu basówki na początek. Wiem, że ten, jedyny w swoim rodzaju sound urzeka, szczególnie, jeśli słyszymy w akcji wirtuozów tego instrumentu, jakich jak wymieniony geniusz z Fort Lauderdale, Steve Bailey, czy choćby często odwiedzający Polskę Richard Bona. Ale z drugiej strony, po to Leo Fender wymyślił w 1950 roku rewolucyjny Precission Bass, by nie trzeba było martwić się o trafianie z zamkniętymi oczami w odpowiednie dźwięki na gryfie. Dla początkujących byłoby to zbędne utrudnienie na starcie, to tak jakby na prawo jazdy zdawać jazdę driftem a nie normalną.
Bas elektryczny. Doszliśmy w końcu do oczywistego wyboru. Dziesiątki, jeśli nie setki producentów, podobieństwo ich „obsługi” przy różnorodności brzmień, szeroki wachlarz cen, mnóstwo opinii użytkowników, wiele szkółek i podręczników – oto kilka argumentów przemawiających za taką właśnie decyzją. Pozostaje jeszcze zdecydować się na to, czy kupimy bas czterostrunowy, pięciostrunowy (sześciostrunowy na początek szczerze odradzam) oraz układ aktywny lub pasywny. Moim zdaniem to „czwórka” jest naturalnym wyborem na początek, gdyż większość muzyków, których znamy i słuchamy, gra bądź grało tylko na takich właśnie basach. Sklar, Lynott (Thin Lizzy), Glover (Purple), John Paul Jones (Leppelini), Entwistle (The Who), Geezer (Sabbaci), Burton (Metallica), Araya (Slayer) i wielu, wielu innych… Pięciostrunówka też nie będzie zła, ale to już kwestia ambicji i zapotrzebowania na ilość „dołu”.
Pozostał jeszcze bas akustyczny bezprogowy. To zazwyczaj (jeśli jest starannie i z dbałością wykonany) pięknie i zniewalająco brzmiący instrument przeznaczony dla zaawansowanych grajków, dlatego – pozwólcie – nie będę rozwijał tego punktu.
W jaskini lwa
Pewnie każdy z Czytelników wchodząc do sklepu muzycznego, miał kiedyś takie wrażenie, że jest obserwowany i traktowany jak ktoś niepożądany. Niestety tak się czasami zdarza, chociaż już na szczęście coraz rzadziej. Mimo to, po przekroczeniu wrót sklepu przyda się trochę śmiałości. Dobrze, jeśli znamy któregoś ze sprzedawców, jeszcze lepiej, jeśli jesteśmy z bardziej doświadczonym kumplem z zespołu. Możemy tam sobie siedzieć pół dnia, macać, ogrywać, bożym światem się nie przejmować, a sprzedawca niech kręci nosem, jeśli akurat „nie ma dnia”, to jego problem! Prosimy zatem o podanie kilku „wioseł”, które wpadły nam w oko, i od razu bierzemy je w obroty. Ważne jest pierwsze wrażenie – sprawdzamy, czy leży nam w dłoniach i czy czujemy się z nią komfortowo. Jeśli tak, będzie nam ona służyć dłużej niż ta, do której musielibyśmy się na siłę przyzwyczajać – wiem to z własnego doświadczenia. W końcu bowiem wpadnie nam w łapska wiosło idealnie leżące i brzmiące, które szybko pogoni w kąt uciążliwego poprzednika. Po pierwsze, nie bójmy się rozkręcić comba, czy zestawu na którym próbujemy. Grając cicho lub na słuchawkach, instrument może „zeznawać” kompletnie inaczej niż na żywo, przy solidnie rozkręconym wzmacniaczu. Niektóre sklepy mają nawet do tych celów specjalnie wytłumione pomieszczenia.
Design
Uważam, że wrażenia estetyczne i wizualne, jakie wywiera gitara, są prawie tak samo ważne jak jej brzmienie. Muzykowanie musi się wiązać z koncertami, a – nie oszukujmy się – to, jak się prezentujemy na scenie z wiosłem, powinno nas obchodzić, choć byśmy byli nie wiem jakimi nonkonformistami. Kwestią gustu może być sprawa koloru podstrunnicy, koloru osprzętu (zazwyczaj to złoty, chromowany lub czarny) czy kształtu „deski”, ale nie prowokujmy metalowej gawiedzi basem z wyciętymi „efami”. Design ma znaczenie!
Jakość wykończenia i użytych na zewnątrz materiałów, mówi z kolei dużo o tym, co dzieje się w środku. Przypuśćmy, że gryf posiada estetyczne markery, progi są perfekcyjnie wypolerowane, mostek jest masywny i stabilny, siodełko regulowane, a w miejscu połączenia szyjki z korpusem widnieje pięć śrub oraz metalowa tabliczka z numerem seryjnym – możemy być wówczas prawie pewni, że to co niewidoczne również będzie starannie zmontowane, precyzyjnie polutowane i idealnie ekranowane. Poza tym, jeśli stwierdzimy, iż potencjometry chodzą jak w masełku, czasami z zaskokiem w połowie skali, klucze stroją płynnie i precyzyjnie, to wyregulowanie wiosła do naszej osoby będzie czystą przyjemnością, a nie nerwówką.
Budowa a brzmienie
Ogólnie można powiedzieć, iż drewno lżejsze, o mniejszej gęstości brzmi jaśniej, a drewna cięższe, o większej gęstości dźwięczą ciemniej, bardziej surowo. Te pierwsze lepiej spisują się z modulacjami przestrzennymi a te drugie z przesterami. Jednocześnie basy typu NTB (neck-thru-body), są sztywniejsze niż konstrukcje typu bolt-on, przez co generują dłuższy sustain. Generalnie długość wybrzmiewania zależy od wielu czynników, m.in. strun, stabilności mostka, sztywności samego gryfu (którą poprawia się też klejąc ze sobą kilka kawałków drewna). Ale diabeł tkwi także w elektronice. Nie miejsce tutaj, by analizować właściwości przetworników oraz gitarowych preampów, ale to głównie one odpowiadają za możliwości brzmieniowe i jakość sygnału wychodzącego z basówki. W przetwornikach nie szukałbym oszczędności, bo porządne markowe pickupy na pewno dadzą naszej basi o niebo większego kopa niż jakieś no name’y.
Brzmienie zależy również od techniki gry. Jeśli w naszej kapeli będziemy grać kostką jakieś ostrzejsze kawałki, wybierzmy instrument gadający właśnie tak: dynamicznie, zadziornie i brudno. Jeśli chcemy uderzyć w muzykę funk i soul, musi to być sound ciepły i sprężysty. Najlepiej znać instrumentarium naszych basowych idoli i tym właśnie się kierować. Czasem powszechnie dostępne instrumenty sygnowane przez mistrzów wiernie oddają ich charakterystyczny sound i to może być bardzo dobry wybór.