Każde takie podsumowanie ma to do siebie, że jest subiektywne i zależy trochę od gustu Redakcji, trochę od jej osłuchania z nowościami, a trochę od… przypadku. W każdym razie nie od dzisiaj robimy takie zestawienia, trochę się na gitarowej muzyce znamy, zatem proponujemy nasze własne zestawienie najlepszych gitarowych płyt, które miały premierę w 2024 roku. Nie trzeba się z nim zgadzać, ale na pewno warto ich wysłuchać.
Są tacy, którzy twierdzą, że muzyka gitarowa zamiera, branża gitarowa się zwija, a rock to w ogóle już dawno umarł. Otóż oficjalnie ogłaszamy, że to nieprawda, a poniższe 12 płyt wydanych w ciągu ostatnich 12 miesięcy chyba najlepiej o tym świadczy. Kolejność jest przypadkowa i jednocześnie zastrzegamy, że na pewno kilku płyt tu zabrakło, choć tak do końca to nie wiemy których… A jeśli chodzi o te, co zostały wymienione, upewnijcie się, czy wszystkie je słyszeliście.
Marcus King – Mood Swings
Wiele uduchowionych i zarazem emocjonalnych kompozycji znajdziemy na tej płycie, wyprodukowanej przez Ricka Rubina. Po przesłuchaniu albumu „Mood Swings” wychodzi na to, że Marcus King jest jednym z najlepszych (na na pewno jednym z najbardziej wysmakowanych) gitarzystów swojego pokolenia – zawsze gra to co trzeba i dokładnie tam gdzie trzeba. I zawsze najlepszym brzmieniem, „mądrzejszym”, niż wskazywałby na to jego wiek.
BTW, jego jeszcze młodsza koleżanka, Grace Bowers, też by się załapała na tę listę z płytą „Winę on Venus”, ale wg. Redakcji TopGuitar, jeszcze nie nadszedł czas zdolnej 18-latki.
Mk.Gee – Two Star & The Dream Police
Mike Gordon jest nazywany czasami „artystą ostatecznym ery playlist”, muzykiem, który potrafi zrozumieć dzisiejszą społecznościowo-cyfrową bańkę popkultury. Wrażliwość i talent Gordona wychodzi nie tyle w jego ciekawej grze, co w pisanych utworach, które cieszą ucho chwytliwymi melodiami i bardzo prawdziwym emocjonalnym ładunkiem. Szukacie fenomenalnego współczesnego młodego gitarzysty, który nie jest indie-rockmanem ani shredderem? Oto on.
Eric Clapton zapytany o współczesnych gitarzystów, którzy go ekscytują, wspomniał od razu o Gordonie, komentując, że jest on „wyjątkowy” i że „znalazł rzeczy do zrobienia na gitarze, których nikt inny nie potrafi. […] I potrafi to robić na żywo”. Clapton porównał również „innowacyjny styl” Gordona do stylu Prince’a.
A teraz posłuchajmy.
Slash – Orgy And The Damned
Pierwszy bluesowy projekt Slasha sięga 1996 roku, kiedy rozstał się z Guns N’ Roses i zaczął koncertować z grupą Slash’s Blues Ball. Niemal trzy dekady później, ponownie spotkał się z dwoma swoimi byłymi członkami zespołu, Johnnym Griparicem na gitarze basowej i Teddym Andreadisem na klawiszach, a także z Michaelem Jermone na perkusji.
To drugi solowy album studyjny Slasha, wydany w 2024 r. przez Gibson Records. Na płycie słychać także wielu gości, w tym Gary’ego Clarke’a Jr., Billy’ego Gibbonsa, Chrisa Stapletona, Dorothy, Iggy’ego Popa, Paula Rodgersa, Demi Lovato, Briana Johnsona, Chrisa Robinsona i Beth Hart. Lektura obowiązkowa.
Jack White – No Name
W 2024 roku Jack White ogłosił i wydał swój szósty album studyjny zatytułowany „No Name”. Zgodnie z idiomem garażowego rocka, któremu od lat Jack jest wierny, płyta została najpierw wydana jako nieoznakowany biały winyl, potajemnie dołączony do zakupów w sklepach White’a Third Man Records. Potem wszystko trafiło do internetu, a jeszcze później, można było nabyć ten album „normalnie”, czyli za kasę. Trzeba przyznać, że White naprawdę się postarał.
A muzycznie? Płyta spotkała się z uznaniem krytyków muzycznych i fanów, którzy chwalili White’a za powrót do korzeni bluesa i garażowego brzmienia, Pozytywnie także wypadły porównania do jego twórczości z zespołem White Stripes. Bo to naprawdę dobra płyta jest.
Towa Bird – American Hero
A skoro już jesteśmy przy garażowym brzmieniu, musimy odnotować debiut niepokornej gitarzystki, w równym stopniu zaangażowanej w gitarę, jak i w walkę ideologiczną. Jedna k to jej charakterystyczny styl gry na gitarze przykuł uwagę internautów z całego świata i Towa Bird szybko zyskała popularność na TikToku. Na płycie „American Hero” eksploruje własny unikalny talent we własnych kompozycjach.
Muzycznie w „American Hero” słychać chaos zmieniającego się na naszych oczach świata, ale i odwagę, co stanowi chyba powszechne uczucia dorastającej, utalentowanej osoby z rozterkami. Towa Bird daje solidnego kopa swoją grą, a jej podejście do instrumentu jest bezkompromisowe – można powiedzieć, że stanowi ikonę estetyki współczesnej „antyshredderskiej” młodzieży, a jednocześnie w każdej sekundzie muzyki słychać umiłowanie do tego instrumentu.
Kiko Loureiro – Theory of Mind
Swój nowy, solowy albumem „Theory of Mind”, Loureiro opisuje jako „crossover instrumentalnego i progresywnego metalu”. Wiąże się to z odejściem od muzyki, którą pisał dla Megadeth. Według Kiko album odzwierciedla ludzką zdolność do rozumienia innych — jak interpretujemy ich myśli i emocje, zwłaszcza gdy widzą świat inaczej. Każdy utwór odzwierciedla tę podróż, a muzyka ewoluuje od początkowej niepewności do głębszej złożoności.”
Płyta pojawiła się niespodziewanie 18 października na kanale YouTube, a znaleźć na niej można jedenaście instrumentalnych utworów, nagranych przy wsparciu Felipe Andreoliego (gitara basowa), Bruno Valverde (perkusja) oraz żony Kiko, Marii Ilmoniemi (instrumenty klawiszowe). Jest czego posłuchać.
David Gilmour – Luck and Strange
David Gilmour potrzebował dziewięciu lat, aby wydać nowy solowy album, ale zdecydowanie warto było czekać. Sam Mistrz trochę na wyrost opisuje tę płytę, jako swoje najlepsze dzieło od czasów „Dark Side Of The Moon”. Fakty są takie, że zamiast odgrzewać styl Pink Floyd, Gilmour dostał od producenta wyzwanie, aby podejść do swoich piosenek w inny sposób. Oczywiście, obecne jest tu nasze ulubione brzmienie Floydów, ale „Luck and Strange” oddziałuje całkowicie oryginalnie i inspirująco. No i te dźwięki gitary Gilmoura, są po prostu ponadczasowe i nie do przecenienia.
Deep Purple – =1
Deep Purple idą na rekord. Po 56 latach kariery i dwudziestu trzech albumach zespół nadal tworzy świetną muzykę i nie spędza zbyt wiele czasu na rozpamiętywaniu przeszłości. Płyta „=1” to świetna oferta, zarówno dla starych fanów, do dzisiaj rozpamiętujących skład Mark II, jak i tych nowych, którzy zafascynowani są klasycznym hard rockiem i świetnym graniem nowego gitarzysty Purple, Simona McBride’a.
13 utworów, ponad 50 minut muzyki, wszyscy w formie, muzycznie przyzwoicie, gitarowo bardzo apetycznie, także wielki szacunek dla weteranów!
Judas Priest – Invincible Shield
Judas Priest to, podobnie jak Deep Purple, od kilku dekad waga ciężka. Zespół wydał w tym roku „Invincible Shield” i poza tym, że jest to wyjątkowy album, może to być także wyzwanie dla innych (młodych) zespołów metalowych, aby dorównać potędze kompozycji i brzmienia Halforda i spółki. Cała surowa moc i furia muzyki Judas Priest są wyostrzone na tej płycie do granic przyzwoitości, a zespół pokazuje dokładnie, dlaczego nosi koronę „władców” metalu.
Black Country Communion – „V”
Joe Bonamassa odnosi zbyt wielkie sukcesy solowe, by rzucić to wszystko i grać na gitarze w zespole rockowym. Choć czasami robi wyjątki, a jednym z nich jest właśnie składzik Black Country Communion. The Voice of Rock® na basie i wokalu, Jason Bonham na perkusji i Derek Sherinian na klawiszach. Taka wesoła gromadka.
Jako się rzekło, od czasu do czasu, gdy niebieski garnitur Bonamassy akurat jest w pralni chemicznej, Joe spotyka się z kumplami, rezerwuje czas w studiu z producentem Kevinem „Caveman” Shirleyem i nagrywa płyty takie jak ta – przekonujący dowód na to, że jest jednym z najlepszych gitarzystów rockowych na świecie.
Mdou Moctar – Funeral for Justice
Jedne ze słów, opisujące muzykę na płycie „Funeral For Justice”, to „namacalny dowód” – na wspomaganie Mdou przez duchy pustyni, na jego flow wiecznej afrykańskiej tułaczki, fenomenalny gitarowy styl i klimat, potężny przekaz polityczny.
Wywodzący się z jego muzycznego dziedzictwa gatunek assouf (desert blues), pewnie prowadzi zespół w poczuciu sprawiedliwej furii przez lawinę wirtuozowskich fingerpickingów i płaczliwych solówek – namacalny krzyk buntu wyrażony przez wybitnego artystę.
Kerry King – From Hell I Rise
Na swój debiutancki album From Hell I Rise, który ukazał 17 maja nakładem Reigning Phoenix Music, King zaprosił perkusistę Paula Bostapha (Slayer), basistę Kyle’a Sandersa (Hellyeah), Phila Demmela (dawniej Machine Head) na gitarze i wokalistę Marka Oseguedę (Death Angel). Współpracując z producentem Joshem Wilburem (Korn, Lamb of God, Avenged Sevenfold, Bad Religion), większość solowego albumu Kinga została nagrana w Henson Studios w Los Angeles.
Trudno ocenić ile na tej płycie Kerry’ego a ile Slayera, bo przecież „zawartość” Kinga w Slayerze też była zawsze znacząca. Natomiast nikt chyba na nią nie narzeka i wszyscy radują się słysząc Kerry’ego w najwyższej formie.