Lata siedemdziesiąte były dekadą obfitującą w ogromną liczbę nagrań, które do dziś pozostają absolutnie kultowe. Tylko pierwszy rok tego dziesięciolecia przyniósł takie muzyczne wydarzenia jak ostatni album The Doors „L.A. Woman”, album „Sticky Fingers” zespołu The Rolling Stones, przełomowy krążek Joni Mitchell „Blue”, legendarny „Imagine” Johna Lennona czy wyznaczający kierunek funk-popu na następne lata album „What’s Going On” Marvina Gaye’a. W samej tylko muzyce gitarowej znajdziemy kilkadziesiąt przykładów utworów, które zmieniły brzmienie i sposób gry na gitarze.
Początek tej dekady zaznaczył się dla gitarzystów w bardzo tragiczny sposób. Kłopoty wywołane nadużywaniem narkotyków sprawiły, że w 1970 roku w wieku dwudziestu siedmiu lat odszedł Jimi Hendrix. Dwa tygodnie po nim, również z powodu przedawkowania, zmarła Janis Joplin. Ona też miała dwadzieścia siedem lat. Kilka miesięcy później przedawkował inny dwudziestosiedmiolatek – Jim Morrison. Narkotyki zabrały również ich równieśnika Briana Jonesa – założyciela The Rolling Stones (utonął wskutek nadużywania alkoholu i narkotyków pod koniec 1969) oraz Alana Wilsona z Canned Heat (zmarł w 1970 na skutek nadużywania narkotyków). Wszyscy oni stali się pierwszymi członkami „The 27 Club” – klubu dwudziestosiedmiolatków, sławnych i uzależnionych, do którego później dołączyli też m.in. Kurt Cobain i Amy Winehouse. W czasach pełnych napięć ludzie wrażliwi wystawiani są na próby, ale w takich czasach zawsze powstawało mnóstwo dobrej muzyki. Nowe brzmienie gitar w „Paranoid” Black Sabbath (1970) zapowiadało rewolucję w muzyce, która od tej pory na długi czas została zdominowana przez gitarę elektryczną. Niewątpliwie najważniejszym gitarowym utworem dekady lat siedemdziesiątych jest „Stairway to Heaven” zamieszony na albumie „IV” wydanym w 1971 roku. Jimmy Page wykreował ponadczasowe brzmienia w „Stairway to Heaven” za pomocą gitar Harmony Sovereign H1260 oraz Fender XII w pierwszej części, a w drugiej – Telecastera ’59 oraz wzmacniacza Supro amp. Rok później świat usłyszał „Smoke on the Water” i dwunastodźwiękowy motyw grany przez Richiego Blackmore’a. Ten riff znają dzisiaj sześcioletnie dzieci! Pink Floyd w dekadzie lat siedemdziesiątych nagrało dwa najważniejsze albumy „The Dark Side of the Moon” oraz „The Wall”. Czym byłaby współczesna gitara bez Eddiego Van Halena i jego „Eruption” z 1978? Albo bez Marka Knopflera z Dire Straits i jego „Sultans of Swing”? Wiele z solówek lub riffów pochodzących z lat siedemdziesiątych zajmuje czołowe miejsca w rankingach na najlepsze solo wszech czasów. Jednym z takich utworów jest „Hotel California” grupy The Eagles. Piosenka była absolutnym hitem, a partie gitary w tym utworze to dziś obowiązkowy klasyk.
AC/DC, Santana, Clapton, Zappa to tylko część nazwisk zawdzięczających dekadzie lat siedemdziesiątych szczyty ogromnej i trwającej do dziś popularności. Są to przecież nazwiska związane głównie z gitarą, a jest jeszcze mnóstwo artystów związanych z rozwijającą się wtedy sceną soulową, r’n’b, popem i jazzem elektrycznym.