Intymność, lekkość, a jednocześnie wielka waga poszczególnych dźwięków. Poza tym pełnia gitarowego brzmienia, potencjał złożonych harmonii i tematy genialnie zakorzenione w kompozycjach. Oto niektóre tylko walory płyt na których występują tylko basiści i gitarzyści. O wybór sześciu najlepszych tego typu albumów pokusił się redaktor magazynu Jazz Guitar Today, Joe Barth.
Pamiętajmy, że korzenie gitary i basu tkwią w sekcji rytmicznej. Te instrumenty na początku spełniały rolę rytmizującą i harmoniczną, były tłem dla dętych instrumentów melodycznych i wokali. Historycznie rzecz biorąc miały one wyznaczać muzyczny timeline utworu, zarówno poprzez walking basu jak i dającą puls gitarę.
To może być zupełnie nowa informacja dla młodszych Czytelników TopGuitar, ale trzeba znać tę historyczną prawdę, zanim pozna się prezentowane tutaj wspaniałe albumy. Pozwoli to posłuchać ich z odpowiedniej perspektywy, jakże różnej od współczesnych, często zupełnie innych ról gitary i basu.
Charlie Haden & Jim Hall „Down From Antigua”
Album „Haden & Hall” jest zapisem koncertu jaki odbył się podczas festiwalu w Montrealu w 1990 roku, na którym spotkało się dwóch gigantów współczesnego jazzu – gitarzysta Jim Hall oraz basista Charlie Haden. W tym zestawie utworów i w tamtej chwili Haden i Hall byli sprytni instrumentalnie, ale jednocześnie intymni i całkowicie wrażliwi oraz czujni wobec siebie. Nigdzie nie znajdziecie lepszego wyrazu takiej współpracy niż w balladach na tym albumie. Piękne, uduchowione akustyczne granie i wzorcowe, pełne szacunku słuchanie siebie na wzajem.
Ralph Towner „A Closer View”
Tutaj jest już więcej wirtuozerii niż metafizyki, ale w niczym nie umniejsza to artystycznej wartości płyty. Doug Ramsey w swojej recenzji w Jazz Times dobrze opisuje ten album: „W tej muzyce w wykonaniu gitarzysty Townera i basisty Peacocka nawet najbardziej uważny i znający się na rzeczy słuchacz nie będzie w stanie powiedzieć, gdzie kończy się kompozycja, a gdzie zaczyna improwizacja. Ważniejsze jest to, że pomimo swojej ciszy, ta bogato fakturowana muzyka płynie z niezwykle interesującą harmonią i siłą rytmiczną. Nikt, kto zna wcześniejszą współpracę Peacocka i Townera nie będzie zaskoczony ich synergią. Każdy z nich jest wirtuozem, który czyni wirtuozerię sługą muzyki.”
Poniżej próbka koncertowych możliwości obydwu panów.
Pat Metheny „Beyond the Missouri Sky”
Bogactwo melodyczne i łagodna faktura tej płyty to zysk lub wygrana każdego słuchacza. Pat Metheny powiedział o tej płycie w wywiadzie z Joe Barthem: „Graliśmy razem wiele razy, w różnych sytuacjach – w trio z Billym (Higginsem), z (Michaelem) Breckerem, z Ornette w Song X, Abby Lincoln, na różnych trasach, na japońskich płytach, po prostu wiele naprawdę różnych rzeczy. Mamy ze sobą bardzo szczególny związek. Więc powiedzieliśmy sobie, że niedługo będziemy musieli nagrać płytę jako duet.”
„Po pewnym czasie, kiedy nagrywaliśmy w studio, zacząłem zdawać sobie sprawę, że robimy tylko ballady i że ani razu nie dotknąłem gitary elektrycznej. Powiedziałem: 'Charlie, wiesz, że gramy tutaj tylko ballady?’. Charlie powiedział: 'Chcę, żebyś zrobił »to coś«, co robisz, ale na albumach swojej grupy. Teraz nie rób tego we wszystkich utworach, tylko w niektórych’. Wiedziałem dokładnie, co miał na myśli, to było dogrywanie dodatkowych gitar i dodawanie orkiestracji, więc zrobiłem tak i to był ten album”.
Joe Pass „Northsea Nights”
„Northsea Nights” to nagrany w 1979 roku koncert podczas Northsea Jazz Festival w Holandii. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, że to zestaw ogranych standardów, ale w rękach tych dwóch mistrzów każda piosenka brzmi tak świeżo i świeżo, jakby została napisana wczoraj. Jak udowodnił na niezliczonych nagraniach mistrz gitary Joe Pass, nie potrzebuje on w zasadzie pomocy stricte rytmicznego akompaniamentu. Jego solowa technika zręcznie przeplata pojedyncze nuty, akordy i basowe walkingi. Podczas tego koncertu otrzymał on jednak rewelacyjne wsparcie od Mistrza Nielsa-Henninga Orsteda Pedersena. Obecność N.H.O.P. dała Passowi więcej możliwości improwizacji, więc gitarzysta często korzystał z tych możliwości, czy to poprzez ciche, delikatnie emocjonalne pasaże w „How Deep Is the Ocean?” lub przez fantastyczne kaskady w „Stella by Starlight”.
Larry Coryell „Quartet”
Larry Coryel i Miroslav Vitous nazwali album „Quartet”, ponieważ chcieli nim oddać hołd szczególnej chemii, jaka występowała pomiędzy pianistą Billem Evanem i jego pierwszym basistą Scottem LaFaro. Evans i LaFaro przenieśli format tria fortepianowego na nowy poziom dzięki wzajemnym interakcjom i muzycznym dialogom. Niestety, LaFaro zginął w wypadku samochodowym po kilku latach współpracy z Billem Evansem.
Larry powiedział w wywiadzie o Miroslavie Vitoussie: „To geniusz, to więcej niż basista, jest kompozytorem, orkiestratorem i muzykologiem. Jest jedna rzecz, której bym sobie życzył, a którą miałem od niego, jest to jego ogromna pewność siebie…. Jest jednym z niewielu basistów, których słyszałem, który potrafi sam nagrać całą płytę i dobrze brzmi.”
Bill Frisell „Small Town”
W 2016 r. Bill Frisell i Thomas Morgan (jeden z najważniejszych basistów wytwórni ECM) spotkali się, aby nagrać koncert w nowojorskim Village Vanguard, który został później wydany dla ECM Records pod nazwą „Small Town”. Album otwiera „It Should Have Happened a Long Time Ago” a ich wspólna gra to czysty niuans i gracja. Z grawitacją Frisella w kierunku pojedynczych linii i pomysłowością Morgana, synergia staje się wzajemnym kontrapunktem na najwyższym poziomie. Na płycie mamy trzy wspaniałe „oryginały”, zwłaszcza „Small Town” Frisella, album zamyka cudowna, zapadająca w pamięć interpretacja „Goldfinger” Johna Barry’ego z filmu o Jamesie Bondzie z 1964 roku. Frisell i Morgan wykazują niezwykłą muzyczną wrażliwość – wygląda na to, że czytają sobie nawzajem w myślach.