Kiedy pyta się muzyków i tych wszystkich, którzy współtworzyli fenomen, któremu na imię Loud Jazz Band, a na przestrzeni 30 lat przewinęło się przez tę międzynarodową formację blisko pół setki artystów oraz tych, którzy mieli wpływ na to czym jest grupa dzisiaj, nieodmiennie na pytanie co ich łączy, mówią wprost: pasja i przyjaźń.
Pasja i przyjaźń
Nic dziwnego, gdyby nie te dwa aspekty współpracy, ta mogąca aspirować do miana supergrupy formacja, nie miałaby racjonalnego prawa bytu. Dlaczego? O tym poniżej. Jak to zwykle bywa, a w jazzie w szczególności, można by śmiało napisać, że zaistnienie LJB to zrządzenie przypadku. Oczywiście można iść dalej tym tropem, ale czyż w jazzie przypadek – wszak istota improwizacji, wyjątkowości chwili i miejsca, to nie reguła? Może więc lepiej napisać tutaj, że LJB to wypadkowa zrządzenia przypadków, które stały się artystycznym szlakiem Mirosława „Carlosa” Kaczmarczyka, artysty, który pasją i wirtuozerią szybko stał się w latach 80 i 90 minionego wieku, gwiazdą sceny gitarowej. Oczywiście tej, w której podłączenie instrumentu „do prądu” jest warunkiem sine qua non muzykowania. Wszak pseudonim artystyczny i towarzyski o czymś świadczą. I nie jest to przypadek.
LJB to wypadkowa zrządzenia przypadków, które stały się artystycznym szlakiem Mirosława „Carlosa” Kaczmarczyka, artysty, który pasją i wirtuozerią szybko stał się w latach 80 i 90 minionego wieku, gwiazdą sceny gitarowej. Oczywiście tej, w której podłączenie instrumentu „do prądu” jest warunkiem sine qua non muzykowania. Wszak pseudonim artystyczny i towarzyski o czymś świadczą.
Tym samym wyobraźmy sobie człowieka z gitarą, który miał być fagocistą, ale zrządzenie losu postanowiło inaczej (na szczęście dla polskiej i nie tylko polskiej muzyki), który przemierza estrady, odwiedza festiwale, grywa na jam sessions, spotyka ludzi, nawiązuje rozmaite artystyczne alianse, aby w trudzie wypracować sobie markę czołowej gitary między Odrą a Bugiem. Mówi się, że człowiek jest tym wszystkim, co – przepraszamy za porównanie – jak gąbka uchwycił, przetworzył i dał światu. Jest tym, co po nim pozostanie. Ot, piękne tu zdaje się być porównanie do odcisku stopy na piasku. Jeśli jest trwały, głęboki, przetrwa, słaby zmyje pierwsza fala.
Carlos
„Carlos” swoją pozycje budował nie na piasku, ale na solidnym fundamencie wiedzy, ciężkiej pracy – ot ćwiczeniu na instrumencie i…otwartości umysłu. I chyba ten ostatni aspekt wydaje się być kluczowym w całym rozrachunku tego, co przez 3 dekady się wydarzyło. Choć w jego stylu słychać ducha wielkich mistrzów schyłku XX wieku, to ani jedna nuta nie jest bezwiedną kalką dokonań mistrzów sześciu strun. W wypadku „Carlosa”, to raczej wyjście z pewnej konwencji, osadzenie w ramach kanonu, ale jedynie po to, aby szukać własnej drogi. Wystarczy popatrzeć wstecz, szybko możemy przekonać się, że „Carlos” błyskawicznie zdał sobie sprawę z tego, że jazz to nie operowanie klasycznym repertuarem, ale muzyka podlegająca progresji, frazy w nieustającej drodze. Drodze dążenia do własnego stylu, szukania osobistego, często niezwykle intymnego języka. Choć pierwsza płyta LJB wydana pod szyldem Passport Jazz Nights, spektakularna obecność polskiej formacji obok tak renomowanej marki jak trio Oscara Petersona (płytowa seria, w której obok słynnego trio pojawiała się polska formacja, towarzyszyła markowej whisky, budując wizerunek słodowego napoju na fundamencie solidnego jazzu) oparta była na repertuarze określanym mianem new standards (Metheny, Corea, Shorter) oraz autorskim, to szybko sztuka „Carlosa” weszła na półkę twórczości oryginalnej. Wystarczy sięgnąć po album”4 Ever 2U” polski debiut w katalogu ikonicznej wytwórni Mercury Rec. Aby znaleźć punkt startowy kariery, której nigdy nie przyświecało mizdrzenie do publiczności czy droga na skróty. LJB to zespół, który śmiało można określić mianem zbiorowości silnych osobowości pod wodzę charyzmatycznego lidera. To konglomerat doświadczeń i wiedzy wspomnianej blisko setki wirtuozów, którzy potrafili wpisać się w to, co określamy mianem wizji autorskiej człowieka, który niejako jak malarz, stworzył obraz. Rzecz w tym, że nie posługiwał się paletą, pędzlami i farbami, ale nutami, frazami, tworząc kolekcję kolejnych tematów, kompozycji, albumów, koncertów…
Mirosław „Carlos” Kaczmarczyk już na początku drogi prowadził swoją – przepraszamy za terminologię rodem z korporacji – selekcję merytoryczną, czy raczej dobór kompetencyjny. Wiemy, wiemy, brzmi to strasznie, ale gdy „Carlos” miał wizję tego co chce osiągnąć, wiedział też, z kim to chce osiągnąć. Każda kompozycja to kolejny, samoistny obraz a lider mieszając barwy instrumentów, jak demiurg, kreowała światy. Dzisiaj z perspektywy dekad widać, że była to trafna decyzja. Kolejne albumy, budowanie własnego brzmienia, kolejne światy w których jedynymi granicami był kreski taktowe i budowa formalna tematów. Bo wszystko inne było już wolnością, tak cenioną i pielęgnowaną przez pokolenia jazzmanów, swobodą improwizacji. Braterstwo emocji, sztafeta kolejnych muzyków, płyt, koncertów, to wszystko tworzy historie LJB.
Refleksje
Kiedy patrzy się na to z perspektywy lat, to sinusoida aktywności, chwilowe zmniejszenie, wręcz ograniczenie scenicznej i fonograficznej aktywności, ale częściej to okresy nagrywania kolejnych płyt, koncerty w ramach renomowanych festiwali, telewizyjne i radiowe prezentacje, nominacje do nagród i świetne pozycje w rankingach instrumentalistów i fonogramów. Sztuka, a tym samym muzyka to sztafeta pokoleń. W kontekście LJB to długa lista tych, którzy współtworzyli jakość i brzmienie formacji (patrz ramka – przyp. Red.), ale nie tylko strona czysto muzyczna jest istotnym aspektem istnienia zespołu. Jak mawia „Carlos”: „choć nie gra na instrumentach, to jest członkiem zespołu” – Kuba Karłowski (Park Lane). człowiek dopowiadający za stronę graficzną wszystkiego co związane z LJB. Za stronę filmografii zespołu odpowiadają: Paweł Gołębiowski i Paweł Modzelewski oraz Hubert Gorczyca, a dobrym duchem od strony mediów jest Marta Ratajczak (blog Babskim Uchem). A biorąc pod uwagę, że równie ważnym aspektem jest bezpieczeństwo pod każdym względem, nie sposób zapomnieć o kierowcy – Ricardo oraz załodze Craftmana, która zapewnia to wszystko, bez czego zwyczajnie nie dałoby się grać. Na przestrzeni trzech dekad istnienia zespołu pojawiła się tez grupa ludzi, którzy równie silnie jak muzycy wpłynęli na to wszystko, co sprawiło, że LJB znajduje się w miejscu w którym się znajduje. To np. Akemi Vigen uwieczniona w kompozycji „Imeka” japońska fanka grupy.
Na przestrzeni trzech dekad istnienia zespołu pojawiła się tez grupa ludzi, którzy równie silnie jak muzycy wpłynęli na to wszystko, co sprawiło, że LJB znajduje się w miejscu w którym się znajduje. To np. Akemi Vigen uwieczniona w kompozycji „Imeka” japońska fanka grupy.
Nie bez znaczenia, szczególnie w pierwszej fazie istnienia zespołu, było wsparcie Mariusza Adamiaka, który otworzył przed LJB Jazz Club Akwarium, zarówno do koncertów jaki i jako salę prób. Pomocną dłoń wyciągnął Grzegorz Gałuszko (festiwal Guitar City), a dzisiaj Paweł Twardoch (Centrum Kultury Grodzisk Mazowiecki) oraz Iwona i Krzysztof Wojciechowscy (Jazz na Starówce). Trudno też przecenić medialne wsparcie takich tytułów jak „Jazz Forum”, czy „TopGuitar” zaś instytucjonalnie (wsparcia ekonomiczne w Norwegii): Norsk Jazz Forum i Vederlags Fond. Jak widać trzy dekady LJB to pasmo spotkań, koncertów, muzycznych przyjaźni, to prawie 11 tysięcy dni wypełnionych muzyką. I co najważniejsze, ta historia trwa.
Ludzie
LJB to długa lista tych, którzy współtworzyli jakość i brzmienie formacji. Stojący na czele lider – Mirosław ”Carlos” Kaczmarczyk (gitary , leader, kompozytor, producent) sprawił, że na przestrzeni lat formacje współtworzyło wielu muzyków.
– Saksofoniści: Wojtek Staroniewicz, Michael Bloch i Marek Podkowa.
– Puzoniści: Øyvind Brække, Erik Johannessen, Even Skatrud Kruse, Henrik Nørstebø. Pianiści: Pawel Kaczmarczyk; Helge Lien; Erlend Slettevoll; Øystein Skar; Knut Løchsen; Jonas Cambien; Olga Konkova, Lorenzo Nardocci, Krzysztof Herdzin i Jan Espen Storo.
– Syntezatory: Piotr Iwicki (również instrumenty perkusyjne u zarania formacji, pełni też funkcję nieformalnego szefa od PR); Knut Løchsen; Darek Janus i Michael Bloch.
– Basiści: Kristian Edvardsen, Sebastian Haugen, Per Mathisen, Bo Berg, Frode Berg, Erlend Skanke, Andrzej Rusek, Darek Poglod i Darek Szymanczak.
– Perkusiści: Cezary Konrad a później w Norwegii Øyvind Myhre. Aktualnie to rytmiczne królestwo Ivana Makedonova ze swoim długo poszukiwanym zastępca Thomasem Dulsrud a dzisiaj mało kto pamięta, że pierwszym perkusistą formacji był przecież Maciej Ostromecki, aktualnie spec od instrumentów perkusyjnych. A skoro o nich mowa, to należy wymienić Sidiki Camara i wspomnianego wcześniej Piotra Iwickiego.
– Wokaliści: Bente Kahan i Ingeborg Torneberg. Warto wiedzieć, że introdukcje do pełnowymiarowej wersji „4 Evere 2U”, tytułowej z albumu wykonał… Piotr Iwicki. W długiej historii zespołu pojawia się też wątek chóralny – Via Cantus. Nie pierwszoplanowy, ale nie mniej istotny.
– Zespół to również inżynierowie dźwięku: Michał Mielnik (praca w studiu nagraniowym) oraz kontrolujący tę sferę w czasie koncertów Krzysztof Podsiadło. Patrząc daleko wstecz nie sposób nie dostrzec odpowiedzialnego za pierwszy okres LJB, reżysera dźwięku, Darka Szweryna.
Opracowanie: TopGuitar
Zdjęcia: archiwum LJB, Park Lane, William A.Murny
Bonus: drzewo genealogiczne Loud Jazz Band