Robb Flynn, frontman Machine Head przedstawił na Facebooku swoje zdanie na temat albumów osiągających pierwsze miejsca list popularności oraz odkrył, że większość jego ulubionych płyt nigdy nie dotarła na tak wysoką pozycję.
Pamiętamy ostrą krytykę, jaka popłynęła z ust Robba Flynna w kierunku zespołu Avenged Sevenfold po wydaniu ich najnowszej płyty „Hail to the King”. Album ten zadebiutował na pierwszym miejscu listy sprzedaży w Wielkiej Brytanii – prawdopodobnie tym tropem poszedł lider Machine Head w swoich ostatnich przemyśleniach, które opublikował na Facebooku:
Bycie na 1. miejscu często oznacza sprowadzanie muzyki do najniższego wspólnego mianownika; obniżanie jej poziomu do takiego, który będzie akceptowalny do słuchania w tle przez mamuśki i tatuśków z przedmieścia. Zdarzyło się co prawda kilka wyjątkowych, ponadczasowych płyt, które były na miejscu 1., ale są to bardzo rzadkie przypadki. Dla mnie w 95 procentach przypadków jest to rozwodniona muzyka.
Jako dowód Robb Flynn wymienia listę swoich ulubionych płyt, które nigdy, lub przynajmniej krótko po premierze nie były numerem jeden na listach, a jednak wywarły duży wpływ nie tylko na niego, ale na cały świat muzyki. Wśród nich znalazły się takie tytuły jak: „Back In Black” AC/DC, „Master Of Puppets”, „Ride The Lightning” i „…And Justice For All” Metalliki, „Vulgar Display of Power” Pantery, „Chaos A.D.” Sepultury, „Reign in Blood” i „Seasons in the Abyss” Slayera, „Dirt” i „Facelift” Alice in Chains, „Appetite for Destruction” Guns N’ Roses, „Paranoid” i „Sabbath Bloody Sabbath” Black Sabbath, „IV” Led Zeppelin i wiele innych.
Komentując swoją listę, Rob Flynn przywołał chyba najbardziej ewidentny przykład – czwarty album Led Zeppelin:
Tak jest, oczy was nie mylą. Album, na którym znalazł się utwór „Stairway to Heaven”, jedna z najważniejszych rockowych piosenek wszech czasów, zagrana przez jeden z największych rockowych zespołów wszech czasów, nigdy nie dotarł do miejsca 1. w USA. Dla mnie to pieprzone szaleństwo!
Z drugiej strony przedstawił scenariusz, kiedy pozycja na liście zupełnie minęła się z rzeczywistością:
Numer 1 wcale nie oznacza świetnego albumu ani długotrwałego sukcesu. Przypomnijmy sobie rok 2001, kiedy to rapujący rockowcy z Crazy Town mieli singiel numer jeden na całym świecie z utworem „Butterfly” (!?), sprzedali w Stanach 1,5 miliona płyt, zagrali dwa razy na Ozzfest i byli pod skrzydłami Q-Prime (managementu Metalliki i Red Hot Chili Peppers) przez zaledwie minutę. I co wy na to?
No właśnie, co Wy na to? Czy rynkowa popularność waszym zdaniem oznacza artystyczną przeciętność?