Jakiego sprzętu użyłeś? Na co nagrywasz, jakie masz stoły, efekty, preampy, mikrofony, monitory? Wiem, że jest tego dużo, czy mógłbyś wymienić najważniejsze elementy, z których korzystałeś podczas sesji „Tańców…”?
Wojtek Olszak: W zasadzie musiałbym wypisać całą listę sprzętu… Generalnie w ramach Woobie Doobie Studios pracujemy na dwa studia jednocześnie, jedno Łukasza Błasińskiego, gdzie zajmujemy się głównie rejestrowaniem śladów (ale nie tylko), i drugie moje – przeznaczone obecnie głównie do miksów. Przy rejestracji na Pro Toolsa: przetworniki Mytek, spora liczba preampów Neve 1073 i 1081 (moich ulubionych), także Amek, Focusrite, Manley, BAE. Cała masa mikrofonów… Przy miksie mój ukochany Studer A820 z Dolby SR, konsoleta Sountracs Jade 48, sporo zewnętrznych klamotów, jak mój ukochany Lexicon 480L, PCM70, Yamaha REV5. Odsłuchy zawsze Yamaha NS10M Studio oraz duże lockwoody Universal Major i malutkie Auratone 5C. Zamiast wymieniać tony sprzętu, łatwiej chyba wejść na nasze profile na Facebooku – Woobie Doobie i Woobie Doobie Studios. Tam jest wszystko wypisane, są fotki z sesji – zapraszam i polecam!
Czy masz jakąś filozofię jako producent? Czy za każdym razem, przy każdej sesji kierujesz się tymi samymi zasadami?
Wojtek Olszak: Mam kilka zasad, które wynikają z doświadczeń w studiu. Najważniejszą moją rolą – producenta, jest wytworzenie jak najlepszej atmosfery podczas sesji. Tak, żeby artysta czuł się dobrze, wiedział, że jest bezpieczny i znajduje się w dobrych rękach. Produkowanie to trochę takie prowadzenie artysty za rękę. Jeśli ci zaufa i się otworzy, to dostaniesz najpiękniejsze wykonania, a w nich masę emocji! Oczywiście jestem dość wymagającym producentem i poprzeczkę stawiam bardzo wysoko, więc i muzycy, i wokaliści muszą być totalnie przygotowani przed wejściem do studia. Krążyły kiedyś opowieści o tym, że jestem strasznym „hitlerem”, bo potrafię wyrzucić ze studia muzyków, którzy sobie nie radzą. Tak rzeczywiście było, ale teraz jest zupełnie inaczej – po prostu takich muzyków nie zapraszam do nagrań. [śmiech] To niepotrzebny stres dla obu stron. Natomiast najważniejszą techniczną zasadą, której zawsze się trzymam, jest jak najlepsze, najdokładniejsze rejestrowanie śladów. Zarówno pod względem wykonawczym, jak i realizacyjnym. Muszę wiedzieć od razu, jaki efekt brzmieniowy będę chciał mieć na końcu, i ślady rejestruję w zasadzie już z końcowym ich brzmieniem. Nie da się nagrać czegoś byle jak, jeszcze – nie daj Panie Quincy – źle stawiając mikrofony, licząc na jakiś cud, że „przy miksie się ukręci”.
Wywołałeś Go – i bardzo dobrze, więc zapytam: na czym polega geniusz Quincy’ego Jonesa, którego uważasz za absolutnego Mistrza i swojego guru? Jak nabawiłeś się tego Quince’owskiego „ukąszenia”?
Wojtek Olszak: Zaczęło się banalnie – od zachwytu płytami, które produkował, aranżami, ich brzmieniem (to też zasługa pracującego z Nim realizatora Bruce’a Swediena), doborem kompozycji. Zawsze na Jego płytach grają najwybitniejsi muzycy sesyjni. Kiedy docierałem do kolejnych materiałów, filmów, książek o Nim – stał się moim największym idolem, wzorem i inspiracją! Jego podejście do muzyki, nagrań, ogromna pasja do dźwięków, niebywały talent, smak, gust, masa miłości, cale życie muzyczne i pozamuzyczne – są imponujące! Nie mówiąc o dwóch największych hitach wszech czasów, które wyprodukował – także jeśli chodzi o sprzedaż – płycie „Thriller” Michaela Jacksona oraz singlu USA For Africa „We Are The World”. Mistrz i Geniusz! Po prostu.
Podejrzewam, że pytano cię o to już sto razy, ale zaryzykuję. Czy można w domu nagrać utwór tak, by nie odstawał od realizacji w profesjonalnym studiu? Wiem, że to względne, ale jak ty to widzisz?
Wojtek Olszak: Myślę, że tak się nie da… Oczywiście, jeśli robisz muzykę syntetyczną, taneczną – bez wykorzystania żywych instrumentów, to się pewnie da, ale są dwie rzeczy, których w warunkach domowych uzyskać nie masz szans. Po pierwsze: nie uzyskasz dobrej akustyki pomieszczenia do nagrywania – nie nagrasz dobrze gitary akustycznej w pokoju, a smyczków w kuchni… A mówiąc bardziej serio – PJN – pomieszczenie jest najważniejsze! Naprawdę, nawet piec gitarowy czy basowy lepiej się zarejestruje w dobrze przygotowanym pomieszczeniu studyjnym niż w małym przypadkowym pokoiku. O bębnach nie wspominając, gdzie 90% brzmienia stanowi pomieszczenie. Drugą sprawą jest kwestia odsłuchu w reżyserce. Możesz mieć w domu te same preampy i mikrofony co w profesjonalnym studiu, ale nie zrobisz sobie w warunkach domowych dobrego, prawdziwego, selektywnego odsłuchu. Pomijam kwestie miksowania, ale nawet kontrola soundu już przy rejestracji jest bardzo istotna. Zwróć uwagę, że nadal większość najlepszych płyt na świecie nagrywanych i miksowanych jest nie w domach, tylko w zawodowych studiach nagrań. Gdyby to się dało przenieść do domu – zapewniam, że i Amerykanie i Brytyjczycy by to już dawno zrobili. W kwestii nagrywania są od nas duuużo mądrzejsi!
A jak zmienił się poziom polskich wykonawców w stosunku do tego, co pamiętasz z lat dziewięćdziesiątych? Nie chcę byś narzekał, zwłaszcza że rok 2013 obfitował we wspaniałe płyty, ale powiedz – jak to widzisz jako producent?
Wojtek Olszak: Z poziomem jest różnie. W tamtych czasach (i wcześniej) naturalną weryfikacją talentu i umiejętności była taśma analogowa, praktycznie bez możliwości edycji. Jeśli ktoś nie potrafił grać lub śpiewać, to po prostu nie nagrał płyty. Dziś – przy obecnej technice komputerowej, gdzie można wszystko edytować, wyrównać nierówno grającego perkusistę, podłożyć próbki, nastroić fałszującego wokalistę – w zasadzie płytę może nagrać każde beztalencie. To spowodowało, że artystów na rynku jest powiedzmy nie trzystu tylko trzydzieści tysięcy. Ta technika – co obserwuję z przerażeniem wśród młodego pokolenia muzyków – powoduje totalne rozleniwienie. Wiedząc, co można zrobić komputerowo – nie chce im się ćwiczyć i często grają naprawdę słabo… Życzę zatem powodzenia!
Oczywiście jest też cała masa wybitnych i uzdolnionych artystów, co mnie bardzo cieszy, więc bez przesady – nie zamierzam marudzić! Akurat ci artyści sobie spokojnie poradzą i przetrwają przez lata. Cały rok 2013 doskonale to pokazał! Ukazały się znakomite polskie albumy! I to wręcz w hurtowej ilości. Następny rok pewnie będzie jeszcze lepszy. Oby tak dalej.
Korzystając z okazji, muszę cię na koniec zapytać o to, jak podchodzisz do działań wykonawców, którzy wycofują swoje nagrania z platform typu Deezer czy Spotify, bo uważają, że artyści za mało z tego mają… Mam na myśli m.in. Thoma Yorka i Davida Byrne’a.
Wojtek Olszak: Myślę, że jesteśmy na jakimś przejściowym etapie mechanizmów rynku muzycznego. Jak wiesz – od lat walczyłem z piractwem internetowym, ale w pewnym momencie to było już nie do opanowania. Parę lat temu – widząc, że cała masa ludzi słucha sobie muzyki z YouTube’a, wysnułem śmiałą teoryjkę o tym, że stream to początek końca piractwa w sieci. To się sprawdza. Po co masz ściągać nielegalnie płytę, skoro możesz całkowicie legalnie i często za darmo posłuchać jej w streamie. Z abonamentu lub reklam artysta dostaje tantiemy i wszystko gra. A jeśli chodzi o Yorka czy Byrne’a… No cóż, każdy ma prawo zarządzać swoimi prawami jak chce. Natomiast trzeba sobie uświadomić parę rzeczy. Po pierwsze – z badań rynku wynika, że Spotify czy Deezer nie wpłynęły na spadek sprzedaży płyt. Po prostu: ktoś, kto kupował płyty – nadal je kupuje, mimo że ma możliwość posłuchania tego wcześniej w streamie. A ktoś kto je nielegalnie ściągał i nigdy nie kupował – nadal nie kupuje, ale za to teraz legalnie je sobie odtwarza. Lepiej – dla artysty – mieć parę grosików z legalnego streamu niż nie mieć nic z kradzieży płyt. A że artyści mało z tego mają? No wiesz, te serwisy trzeba traktować jak stacje radiowe grające „na życzenie”. Jeśli odtworzeń jest mało, to i małe tantiemy. Czytałem ostatnio wpis jakiegoś oburzonego jazzmana, który marudził, że ma siedemnaście tysięcy odsłuchań utworu na Spotify i dostał jakieś ochłapy… No tylko, że dotarcie do siedemnastu tysięcy słuchaczy równa się jednorazowej (!) emisji utworu w jakiejś malutkiej lokalnej rozgłośni, o słuchalności właśnie siedemnastu tysięcy. Z tego tantiemy też są bardzo małe. Natomiast jeśli zrobisz hit i odtworzy cię dwieście stacji radiowych kilka razy dziennie, przez rok, to dostaniesz spore tantiemy. Na Spotify rekordziści mają po kilkaset milionów odtworzeń, czyli dotarli – w dużym uproszczeniu – do takiej liczby słuchaczy! Tego życzę z całego serca wszystkim artystom! Sobie także. [śmiech]
Dzięki za tę pouczającą rozmowę!
Wojtek Olszak: Dziękuję również! Pozdrowienia dla czytelników TopGuitar!