Buddy Guy w najnowszym wywiadzie w Guitar World wspomina, jak Chess Records odmówili podania jego nazwiska przy muzyce, którą nagrał. Po swoim debiucie w połowie lat 50-tych Buddy Guy pozostawał szarą eminencją bluesa, nie mając nagłówków gazet ani swoich programów telewizyjnych. W końcu jednak, po wydaniu „Damn Right, I’ve Got the Blues” z 1991 roku, zaczął przyciągać uwagę, na jaką zasługiwał i obecnie cieszy się reputacją jednego z ostatnich żyjących wielkich bluesmanów.
87-letni Buddy Guy powiedział, że nigdy nie był osobą, która nachalnie szukała poklasku: „Zawsze byłem cichy. Pamiętam, jak wchodziłem do tych studiów z tymi wszystkimi szalonymi, głośnymi kolesiami, którzy wrzeszczeli. Sadzali mnie w kącie, a kiedy nadszedł czas bym grał, grałem. A kiedy nadszedł czas na naukę, uczyłem się.”
Kiedy nadszedł czas bym grał, grałem. A kiedy nadszedł czas na naukę, uczyłem się
Czynnikiem wpływającym na anonimowość Buddy’ego był także fakt, że wytwórnia Chess Records, w której bluesman zatrudnił się jako sideman, początkowo odmówiła podania jego imienia i nazwiska. Zamiast tego użyli pseudonimu „Friendly Chap”. Zapytany, czy zrobiono to po to, aby większą uwagę zwrócić na gwiazdy, dla których grał, Buddy powiedział: „Tak, myślę, że tak. Ci goście byli twórcami hitów. Mieli duże kontrakty i byli gwiazdami, wiesz? Moim zadaniem było tylko ich wspierać. Nie chcieli, żeby zwracano na mnie jakąkolwiek uwagę. Chcieli żebym ich wspierał i dodawał wszystko, czego potrzebowali do danego nagrania. Nic więcej. A kiedy ukazywały się płyty, nikt nie chciał, żeby na okładce znalazł się Buddy Guy. Wpadli więc na pomysł, żebym występował pod pseudonimem i nazwali mnie Friendly Chap. Myślę, że bracia Chess początkowo mieli nadzieję, że nikt nigdy nie dowie się, kim jestem, jeśli będą mnie tak nazywać”.
Nikt nie chciał, żeby na okładce znalazł się Buddy Guy
Sytuacja się odwróciła, gdy gitarzyści tacy jak Jimi Hendrix i Eric Clapton odnieśli sukces, robiąc coś bardzo podobnego do Buddy’ego: „Chciałem się pojawić i dodać muzyce trochę energii. Ale oni nie byli na to gotowi. I rozumiem dlaczego – nagrali wiele hitowych płyt, robiąc to, co zrobili. Pojawienie się kogoś takiego jak ja, prawdopodobnie ich przeraziło. Ale nigdy nie zapomnę tego, co wydarzyło się w latach 60., kiedy bracia Chess wysłali do mojego domu starego Williego Dixona, mówiąc mu: 'Idź po tego chłopca i sprowadź go tutaj’. A potem kazali mi przyjść do swojego biura i jedyne, co mogłem wówczas myśleć, to: 'O rany… teraz się mnie pozbędą’. Ale oni powiedzieli: 'Kolego, chcemy, żebyś skopał nam tyłki”. A ja na to: „Dlaczego? Co się dzieje?” I puścili mi zagrywki Hendrixa i Claptona, mówiąc: 'Stary, ci goście mają to od ciebie'”.
Puścili mi zagrywki Hendrixa i Claptona, mówiąc: 'Stary, ci goście mają to od ciebie’