Gitarzysta legendarnej grupy KRZAK, twórca Śląskiego Festiwalu Gitary Elektrycznej i stowarzyszenia SAT; prawie czterdzieści lat na scenie, dziesiątki płyt, setki koncertów – rozmawiamy z jedną z najbardziej doświadczonych postaci polskiej gitary elektrycznej.
Maciek Warda, TG: Co to był za zespół, z którym grał Pan swoje pierwsze koncerty do przedstawienia teatralnego?
Leszek Winder: Był to okres mojej młodości, czas pierwszej klasy liceum. Grałem z kolegami podobnie jak ja zarażonymi pasją muzykowania: Andrzejem Dukalskim – bas, i Ryszardem Wróżyną – perkusja. Graliśmy na żywo muzyczny podkład do widowiska na motywach „Skowytu” Allana Ginsberga.
Ten poeta w swojej twórczości wyprzedzał wszystko, co wówczas się działo. Widowisko oparte na jego poezji było wielkim i odważnym wyzwaniem. Pomysłodawcą i reżyserem był nasz szkolny kolega, Leszek Lacheta. Niedługo potem poznałem Jurka Kawalca i Michała Giercuszkiewicza, z którymi zacząłem muzyczną podróż przez życie.
Identyfikował się Pan z beatnikami lub hipisami? Jak to było wówczas w Polsce – czy rock, blues, jazz były formą kontestacji rzeczywistości?
Byliśmy hipisami i mentalnie jesteśmy nimi do dzisiaj. Ciekawe, że chociaż niewiele wiedzieliśmy o tym ruchu i subkulturze, to tworzyliśmy zachowania, zasady i wygląd takie same jak nasi rówieśnicy w Ameryce. Może dlatego, że słuchaliśmy tej samej muzyki, a idea wolności i miłości jest taka sama na całym świecie.
Piękne to były czasy, kiedy unikalna, instrumentalna muzyka rockowa sprzedawała się np. w 135 tysiącach egzemplarzy, jak wasza płyta „Krzak Blues Rock Band”. Dzisiaj miałby Pan za to wille, baseny, limuzyny…
Nie tęsknię za willą i limuzyną. Cieszę się tym rezultatem, którego pamiątka w postaci złotego krążka wisi u mnie na ścianie. Tamten czas PRL-u był brudny, biedny i szary jak ówczesne podróby dżinsów o nazwie „szariki”. Nie mieliśmy instrumentów, wzmacniaczy. Wszystko to było koszmarnie drogie. Większość instrumentów była więc tworzona własnym sumptem.
W początkowym okresie KRZAKA, po wielu latach, grałem znowu na polskiej gitarze Defil. Była to gitara elektryczna, półpudło. Mój Defil miał zaklejone otwory rezonansowe. Używałem NRD-owskiego wzmacniacza Regent 60 i kolumny własnej roboty z czterem głośnikami, chyba też Regenta. Do tego dziesięciostopniowego equalizera domowej roboty. Moje brzmienie było szokująco dobre i powodowało często zainteresowanie moim sprzętem. Pamiętam, że zostaliśmy z KRZAKIEM wysłani przez Pagard na festiwal piosenki Bratysławska Lira. W tamtym czasie był to wypasiona impreza, coś jak nasz festiwal w Sopocie. Tam właśnie grałem na wymienionym sprzęcie.
Gitarzyści, którzy tam występowali, mieli sprzęt, o jakim mogłem tylko pomarzyć, więc na koncercie stałem raczej tyłem i starałem się ukryć wstyd z powodu mojego sprzętu. Byłem mocno zdziwiony, kiedy po koncercie właściciele tych wspaniałych gitar i wzmacniaczy przyszli się dopytywać, na czym gram.
Wspominam jednak ten okres dobrze, bo mało nas interesował świat zewnętrzny. Był to czas naszej młodości, ale również czas powstawania wspaniałej muzyki, czas wirtuozów, porywających koncertów itd. Piętno muzyki lat 70. wpłynęło na wszystkie gatunki: rock, jazz, blues itd. Wpływ ten trwa na szczęście do dzisiaj, mimo obecnej komercyjnej szarpaniny, którą totalnie olewam.
Wydaje mi się, że śląska scena bluesowa to jedyne takie środowisko, w którym wszyscy muzycy znają się i tasują w różnych składach.
Z czego to wynika? Miłość do muzyki plus geografia?
Możliwe, ale to po prostu garstka śląskich muzyków, którzy w sposób zdecydowany i trwały wpłynęli na polską muzykę. SBB, KRZAK, Ryszard Riedel i zespół DŻEM, KWADRAT, Jan Janowski i Irek Dudek z zespołem IRJAN, Roman Wojciechowski i zespół HOKUS, Jan Skrzek, APOGEUM i wielu, wielu innych wspaniałych muzyków tworzyło muzykę z pogranicza bluesa i rocka, która zachwycała i wyznaczała nowe kierunki w Polsce i poza jej granicami. Wszędzie w Europie, gdzie pojawiało się SBB, na ich koncertach miejscowi muzycy, krytycy i zwykli widzowie z otwartymi buziami słuchali i patrzyli z niedowierzaniem na to, co działo się na scenie. Podobne wrażenia po swoich koncertach zostawiali również inni śląscy muzycy i zespoły. Nie wiem, dlaczego tak było, ale może faktycznie to miłość do muzyki i geografia.
Powspominajmy jeszcze chwilkę. Co było powodem rozwiązania KRZAKA w 1983 roku i jakim cudem po osiemnastu latach zeszliście się ponownie?
W tamtym okresie KRZAK przeżywał swój szczytowy moment. Graliśmy bardzo dużo koncertów – również za granicą. Mieliśmy cały własny sprzęt z dużym nagłośnieniem, dwa samochody Mercedes, ciężarówkę na sprzęt i dużego busa dla muzyków z miejscami do leżenia.
W tym czasie grali z nami różni muzycy: Ryszard Riedel, Apostolis Anthimos, Józef Skrzek, Krzesimir Dębski i wielu innych… Wszystkich przyciągała do nas rodzinna atmosfera panująca w zespole, a przede wszystkim nieskrępowane granie na bardzo wysokim poziomie. To przyciągnęło do nas również Ryśka „Skibę” Skibińskiego.
Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Jego śmierć w 1983 roku była dla mnie tak wielkim wstrząsem, że na długo zawiesiłem działalność grupy KRZAK. Żyliśmy obok siebie, pozostawaliśmy w przyjaźni, często graliśmy razem, ale nikt nie ruszał tego projektu. W tym czasie Andrzej Ryszka zamieszkał w Kanadzie. Tak to trwało, aż w roku 2001 otrzymaliśmy propozycję zagrania ekskluzywnego koncertu w oryginalnym składzie zespołu KRZAK: Kawalec, Błędowski, Ryszka, Winder. Do Waltrop w Niemczech – miejscowości, w której miał się odbyć koncert – jechaliśmy obaj z Jurkiem Kawalcem pełni obaw i z duszą na ramieniu. Jak to będzie? Co i jak zagramy? Jaki będzie ten pierwszy po prawie dwudziestu latach nasz kontakt z kolegami? Dużo rozmawialiśmy i, prawdę mówiąc, byliśmy pełni wątpliwości.
Waltrop okazało się wielkim, radosnym zaskoczeniem. Spotkałem się w rodzinnej i przyjacielskiej atmosferze z dojrzałymi muzykami, którzy nic nie stracili z podziwianego przed laty kunsztu i talentu muzycznego. Wszystko to złożyło się na wspaniałą i twórczą atmosferę w naszym zespole. Po trzech dniach prób zagraliśmy w Waltrop pierwszy po latach koncert, na który przyjechało mnóstwo ludzi z całej Europy! Zostaliśmy przyjęci entuzjastycznie i rozpoczął się nasz powrót, KRZAK zaczął grać koncerty. Wszyscy czekali na naszą nową płytę.
Wtedy zmarł wasz basista, Jerzy Kawalec…
Śmierć Jurka Kawalca 9 września 2003 roku przerwała nasze plany. Bez „Kawy” już nic nie było takie jak kiedyś. Znów na parę lat KRZAK zawiesił działalność.
Płyta „Extrim” to już nowe czasy i kilka utworów, które niebywale bujają, że wspomnę o przebojowym „Kattowitz”. Publiczność się zmieniła, a wy jakby młodsi! Czy określiłby Pan ten powrót jako sukces?
Uważam, że ludzie może zmieniają się zewnętrznie, ale wrażliwość na energetyczną, uczciwie zagraną muzykę jest taka sama jak przed laty. Płyta „Extrim” powstała z udziałem niezwykle utalentowanego perkusisty, jakim jest Irek Głyk, i dwóch gigantów gitary basowej – Krzyśka Ścierańskiego i Andrzeja Ruska. W wielu utworach słychać ich ogromne możliwości. Dużo czasu spędzaliśmy z Jankiem Błędowskim na kompozycji i aranżowaniu.
Utwory na płytę powstawały w 2007 roku, głównie w hotelach podczas tras koncertowych. Przed nagraniami wybraliśmy te naszym zdaniem najlepsze. Tak powstał między innymi „Kattowitz”. Niektóre utwory ogrywaliśmy na koncertach. Płyta „Extrim” jest naturalnym następstwem tego, co aktualnie robimy.
W jakich składach można Pana usłyszeć? Na KRZAKU świat się dla Pana nie kończy?
Gram także w Śląskiej Grupie Bluesowej oraz w zespole Elżbiety Mielczarek. Mam też inne plany muzyczne, które zacznę realizować jesienią.
Czym w praktyce zajmuje się Śląskie Stowarzyszenie Artystów i Twórców SAT, którego jest Pan prezesem?
Stowarzyszenie SAT wspiera wszelkie inicjatywy artystów. Trzeba jasno powiedzieć, że nie finansujemy tych działań, bo nie posiadamy własnych środków, ale – zawsze nieodpłatnie – pomagamy w poszukiwaniu i pozyskiwaniu środków oraz w realizacji pomysłów.
Dla mnie osobiście to możliwość formalnej realizacji własnych projektów. Obecnie coraz więcej artystów działa w podobny sposób. Prawda jest taka, że za każdym festiwalem, koncertem, wydarzeniem, płytą itd. stoi pojedynczy człowiek, który swoim talentem, zapałem i pracą ciągnie ten temat.
Proszę opowiedzieć o idei i mocnych punktach Śląskiego Festiwalu Gitary Elektrycznej. W zeszłym roku odbyła się jego pierwsza edycja; co przyniesie kolejna?
Festiwal Gitary Elektrycznej był premierowy, więc nie miałem pewności, jak to będzie. Po zakończeniu ubiegłorocznej edycji jestem bardzo zadowolony. Udało się zaprosić znakomitą reprezentację gitarzystów. Odbyły się warsztaty gitarowe prowadzone przez mistrzów gitary. Został przeprowadzony konkurs na gitarowe solo, który pokazał, jak doskonale radzą sobie młodzi gitarzyści. Festiwal może się rozwijać, bo jest jeszcze tylu gitarzystów, którzy zasługują na zaproszenie. Myślę, że to bardzo ciekawa i rozwojowa sytuacja. Gitara elektryczna to ciągle wielkie źródło inspiracji!
Czy gitarzyści, chcący wziąć udział w festiwalowym konkursie, muszą spełnić jakieś warunki lub grać konkretne gatunki muzyczne? Shredderzy również są mile widziani?
Warunek jest tylko jeden: po prostu zagrać i nagrać z podkładem ciekawe i autorskie solo.
Podczas pierwszej edycji grupa KRZAK zarejestrowała materiał, który ukazał się na płycie „4 basy”. Skąd pomysł na tę płytę?
Najnowsza płyta „4 basy” to realizacja mojego pomysłu, żeby na jednym koncercie pokazać czterech basistów, z jakimi współpracowaliśmy po śmierci Jurka Kawalca. W pierwotnym zamyśle miał to być zapis DVD i może jeszcze do tego pomysłu wrócę. W ostatnich latach KRZAK współpracował z wybitnymi gitarzystami basowymi. Andrzej Rusek, Joachim Rzychoń, Krzysztof Ścierański, Darek Ziółek to muzycy z wielkim artystycznym dorobkiem, którzy od lat stanowią czołówkę polskiej gitary basowej. Dodatkowego smaku koncertowi dodał gość specjalny, znakomity gitarzysta Apostolis Anthimos.
Jakie plany na najbliższe miesiące? Planuje Pan jakieś nagrania i trasy koncertowe?
Obecnie przygotowujemy nagranie nowej płyty Elżbiety Mielczarek oraz Śląskiej Grupy Bluesowej. Jesienią KRZAK, Śląska Grupa Bluesowa i Elżbieta Mielczarek nagrywają koncertowe DVD.
Rozmawiał: Maciek Warda
Zdjęcie: Szafraniec