Basista, kolekcjoner gitar basowych, ale tylko tych wyszukanych, nieoczywistych, oldschoolowych, a do tego doświadczony muzyk, choć sam skromnie określa się mianem „grajek”… Porozmawialiśmy z Grzegorzem Kurkiem o 5-godzinnych koncertach, home recordingu, Yamahach, Ampegach i wpływie Petera Hooka na jego muzyczne życie.
Masz na koncie współpracę i współtworzenie zespołów These Go To Eleven, Soulburners i El Dupa, a gdzie grasz teraz, pomijając to, że w ogóle się nie gra…
Haha, właśnie… Wszystko prawda, ale dodałbym tu jeszcze Coalition, taki core’owo-punkowy składzik, który już nie istnieje, ale w swoim czasie jakoś tam zaznaczył swoją obecność. Jeśli chodzi o moje granie obecnie to… gram głównie w domu, robię sobie home recording, po części z tego powodu, że zostałem w wieku podeszłym ponownie ojcem. W związku z czym ze dwa lata temu zawiesiłem w ogóle granie, bo za dużo zajęć już było i trzeba przecież trochę w domu posiedzieć z dzieciakami, pomóc. Z drugiej strony jednak wczoraj mieliśmy pierwszą próbę z chłopakami z nowym projektem. Kiedyś było coś takiego jak Leepeck i właśnie z perkusistą z tego składu, z „Palcem” z Soulburners i Tomkiem robimy nowe rzeczy. Próba poszła znakomicie, więc może coś większego z tego wyjdzie. Wiadomo, że nie ma nacisku na zawodowstwo, ale zawsze miło się spotkać i pograć.
Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie, że twój najdłuższy koncert trwał 5 godzin. To chyba było 5 setów, bo nie uwierzę, że longiem…
Nieee no graliśmy tyle. Były dwa zespoły, które grały i pierwsza kapela przedłużyła sobie swój występ do godzinki, a drugi, czyli El Dupa zagrał chyba ze cztery godzinki. Oczywiście skończył się nam repertuar i nastąpiła pełna improwizacja. Ponieważ były to zaduszki jazzowe w klubie Pstrąg w Zakopanem, pan właściciel powiedział „dobra, lećcie z tym co tam wam przyjdzie do głowy”. Ludzie nie wychodzili tylko słuchali, a to znaczy, że dało się tego jeszcze słuchać.
Z jazzem cię nie kojarzyłem…
Wiesz… to co gram nie ma czasem nic wspólnego z tym czego słucham. Jestem trochę takim narkomanem muzycznym, bo oprócz tego, że gram, to uwielbiam muzykę. Kiedyś pracowałem w sklepach z płytami i nasiąkałem różną muzyką w stopniu bardzo intensywnym. Więc jak trzeba jazz to gram jazz i nie mówię tu o Kenny G, który nie wiadomo dlaczego jest nazywany jazzmanem – chyba tylko dlatego, że gra na saksofonie. Trzeba czerpać zewsząd, uwielbiam Napalm Death, grind corowe zespoły, dubowe, Alpha & Omega i wiele innych nurtów. Jak zatrzymujesz się na jednym gatunku to może nie szkodzi, ale zawęża horyzont. Nie wiem czemu do tej pory nie mogę się przeprosić z klasyką, na razie nie mogę w niej nic dla siebie zakosić, ale może jeszcze jestem za młody…
Kiedyś pracowałem w sklepach z płytami i nasiąkałem różną muzyką w stopniu bardzo intensywnym. Więc jak trzeba jazz to gram jazz i nie mówię tu o Kenny G, który nie wiadomo dlaczego jest nazywany jazzmanem – chyba tylko dlatego, że gra na saksofonie. Trzeba czerpać zewsząd, uwielbiam Napalm Death, grind corowe zespoły, dubowe, Alpha & Omega i wiele innych nurtów
Przejdźmy teraz do sprzętu. Masz jeszcze Burns Bison Bass? Co to było za wiosło, jak na to trafiłeś?
Tak, mam je cały czas, wisi u mnie na ścianie. Zawsze chciałem je mieć, a jak pojawił się w Polsce dystrybutor, to od razu nawiązałem kontakt, no i mam. Oczywiście to jest reedycja sprzed mniej więcej 10 lat tego starego Bisona. To jest bas, który brzmi na płytach Serge’a Gainsbourga, m.in. na „Historie De Melody Nelson”. Nie pamiętam kto tam grał, nie był to na pewno Herbie Flowers – a ja myślałem, że to on (na tej płycie na basie grał Dave Richnond – przyp. MW). Nawinąłem na ten bas czarne nylony i brzmi cały czas znakomicie. Zresztą basów mam około 20 w domu i tak sobie szukam.
Czyli nie sprzedajesz instrumentu gdy kupujesz kolejny, tylko one tak się ładnie dodają u ciebie w domu?
Tak, przeważnie tak jest, chociaż kilka sprzedałem, bo po prostu nie umiałem na nich dobrze brzmieć. Tak było np. z Gibsonem RD, który jest pięknym, stylowym instrumentem, ale nie umiałem na nim zabrzmieć, choć wygodny był bardzo. No i zamieniłem się nim z Jackiem Kuderskim z Myslovitz za Gibsona Grabbera G-3, którego mam do tej pory i jest to genialny instrument. Pierwszy raz zagrałem na nim u Olafa Deriglasoffa, z którym znam się od dawna, no i tak polubiłem to wiosełko, że upolowałem sobie własne.
Jak w takim razie dobierasz basy do repertuaru, do gatunku, stylu muzycznego? Skąd wiesz, co na czym zabrzmi OK?
Mniej więcej wiem już na których gitarach będę grał, tak właśnie jest teraz z tym moim nowym projektem muzycznym. Już wiem, że zagra w nim Fender Mustang Short Scale ze strunami z płaską owijką, Burns właśnie, który też sprawdza się w takich delikatniejszych numerach, no i jeden czy dwa kawałki zagram na Gibsonie Thunderbird z „roundami”. Wiadomo też, że jak przyniesiesz instrument typu precision ze „split coilem” to zawsze będzie pasował. Ten układ przystawek, czy to z Precision czy Jazz Bass, czy Yamaha BB z układem PJ, tak został wymyślony, że zawsze dobrze zagada i sprawdzi się w praktyce. To tak, jak z butem Martens, który jeśli się już rozchodzi i dopasuje, zawsze będzie do twoje nogi pasował. Tak samo jest z tym układem pickupów.
Wiadomo też, że jak przyniesiesz instrument typu precision ze „split coilem” to zawsze będzie pasował. Ten układ przystawek, czy to z Precision czy Jazz Bass, czy Yamaha BB z układem PJ, tak został wymyślony, że zawsze dobrze zagada
A jaki masz backline do tego?
No właśnie w tej chwili nie mam Ampega tylko Orange’a w pełni lampowego, model AD 200 no i Vermona MV3, co może być dla niektórych szokujące, tak jak jest dla tych, którzy to widzą pierwszy raz, ale są w jeszcze większym szoku, gdy słyszą jak on brzmi. Na początku jest śmiech i szydera, ale kończy się to gdy MV3 zaczyna grać. W swoim życiu przerobiłem wiele wzmacniaczy, w tym Ampegi i np. wczoraj grałem próbę na sprzęcie, który kiedyś miałem, czyli SVT – 3 PRO + 4 dziesiątki na górze i piętnastka na dole
Zaraz przejdziemy do Ampegów, ale najpierw zapytam o Yamahy? Posiadasz, grasz?
Jedną z moich pierwszych gitar była Yamaha BB5N, stara, z dwoma pickupami w układzie JJ. To była moja trzecia gitara, zacząłem od Jolany, później w wakacje pracowałem i kupiłem sobie Mensfelda z układem PJ. Byłem wówczas zafascynowany techniką gry, dużo ćwiczyłem bo chciałem grać jak najlepszy. Oczywiście nie zostałem wymiataczem, ale kilka płyt na nim nagrałem.
Ale ostatecznie to to Peter Hook został twoim największym basowym wzorem…
Peter Hook swoją pierwszą płytę z Joy Division nagrał chyba na Hondo, ale drugą, czyli „Closer” zagrał już na Yamaszce BB, w tym „Love Will Tear Us Apart”. Peter Hook i Simon Gallup z The Cure to są ludzie odpowiedzialni za to, że w ogóle gram. Trochę nietypowo, bo nie są to wielcy technicy, jazzmani, ale muzycy, którzy mają swój charakter. Jak w The Cure wyłączysz bas, to nie ma muzyki przecież, w Joy Division podobnie.
To są takie muzyczne indywidua i fenomeny, że nie ma takich drugich na świecie…
No właśnie o tym mówię, można starać się grać jak oni, możesz się inspirować, ale sorry, zawsze będziesz tylko ich marną kopią. Oni grają tak specyficznie, tak charakterystycznie, że zawsze będziesz postrzegany jako ich naśladowca.
Podobnie jak z Jaco…
Właśnie, nigdy nie będziesz grał jak on, a to, że będziesz go naśladował, tylko ograniczy twój rozwój.
Okej, powiedz w takim razie jeszcze na czym pracujesz w domu jeśli chodzi o nagrywanie.
Ponieważ moją pracą zawodową jest m.in. sprzedawanie produktów Steinberga, ponownie mam na komputerze DAW-a. Pracowałem dawno temu na Pro Toolsie, ale potem przestałem w ogóle nagrywać w domu i uważam, że to był stracony czas. Teraz odpalam Cubase’a, biorę bas albo gitarę i mam kupę zabawy z tym. Poza tym to praktyczna rzecz, bo jak pokazuję kolegom swój nagrany pomysł, to już w takim projekcie jest z grubsza naszkicowane wszystko co trzeba. Ostatnio zrobiłem pomysł w stylu country i składają się na niego syntezatorowy bas typu Moog, do tego sewencyjne dźwięki, efekty, zwykły rockandrollowy bass, jakiś fretless… To jest kopalnia możliwości po prostu.
Korzystasz z pluginów, czy efektów w podłodze?
Tylko i wyłącznie podłoga. W programach typu DAW masz tyle możliwości, że aby się przez to przekopać potrzeba zbyt dużo czasu. To mnie wręcz przeraża. A w podłodze mam kilka kostek, które doskonale wiem, jak brzmią, mają po kilka porkęteł, które też znam więc praktycznie chwilę po wpięciu się w ten tor mam już dokładnie ten sound, który chcę.
Dosłownie wczoraj pojawiła się pierwsza wtyczka – plugin Ampega, SVT Suite. Powiesz coś o niej?
To absolutna nowość, więc nie zna jeszcze szczegółów, ale jestem bardzo ciekawy nie tyle jak dobrze będzie to oddawało brzmienia, bo wiem, że będzie doskonale, ale jak skutecznie będzie to działało w praktycznym zastosowaniu. Wiadomo, że to nie jest żadna emulacja, tylko sample najprawdziwszych brzmień Ampega, które oczywiście dodatkowo można poddać jakiejś edycji, korekcji itp.
A co powiesz o najnowszej serii pieców Ampeg Rocket?
Z Ampegami to jest tak, że jeśli masz podstawową wiedzę na tema tego, co ty chcesz usłyszeć i jakie masz oczekiwania i dodatkowo mniej więcej wiesz który guziczek wcisnąć i którym potencjometrem pokręcić, by zmienić ten element, który chcesz zmienić, to w ciągu chwili uzyskasz najlepszy możliwy sound Ampega, jaki tylko istnieje na tej planecie. Trzeba mieć świadomość doboru sprzętu. Czy jest to Ampeg tranzystorowy, taki jak Rocket, czy jest to hybryda taka jak SVT-3 Pro, czy pełna lampa czyli SVT Classic, ja jestem w stanie do nich podejść i szybko mieć to brzmienie. Jednak to nie jest tak jak np. z Trace Elliot, że wpinasz się, niczego nie ruszasz i od razu masz inny sound, ten właściwy dla Trace Elliot.
W Ampegu trzeba jednak coś tam wcisnąć, ruszyć i wówczas dopiero pojawia się magia. Trzeba też mieć świadomość, że te głowy jednak różnią się od siebie. Jeśli np. chcesz grać Marcusem to trudno, żeby z Classica i ośmiu dziesiątek wycisnąć to szkło i żyletkę. Lepiej by się to sprawdziła paczka neodymowa, nowoczesna, z błyskawiczną odpowiedzią no i pewnie SVT-7PRO z jedną lampą. Z drugiej strony Ampeg SVT CLASSIC plus 8 x 10 to jest pewnie 90% wszystkich profesjonalnych backline’ów na świecie. Mamy więc typowy „industry standard” i nic tego nie przebije. Natomiast w studiach nagraniowych najczęściej nagrywanym wzmakiem basowym na świecie jest Portaflex czyli ten słynny Ampeg B-15. On teoretycznie nie powinien w ogóle grać, bo ma niewielką moc. Do niego jednak trzeba dojrzeć i poznać walory cichszego grania. Lampy w takim headzie doprowadzamy do punktu pracy, do odpowiedniej saturacji, ale nie zniekształcamy soundu i to jest przewaga tych niskowatowych lampiaków.
Zgodzimy się obydwoje, że istnieje coś takiego jak „brzmienie Ampega”. Jak ty byś je określił?
Tak, jest coś takiego, w szczególności jego korekcja jest specyficzna. Ampeg jest gruby, bogaty, tonalny, bez jakiejś żylety w górze, więc raczej R&B, wszelkie odmiany rocka, bardzo rockandrollowy sound. Jest to po prostu brzmienie do którego się przyzwyczailiśmy, nawet nieświadomie. To jest coś, czego szukasz, czego oczekujesz, bo słyszałeś to na tysiącach nagrań i to się sprawdziło, to się podoba, to jest energetyczne i emocjonalne. Możesz sobie szukać różnych brzmień, ale sound Ampega mamy już w krwioobiegu i tego się nie wyprzemy. Tak bym to określił.
Ampeg jest gruby, bogaty, tonalny, bez jakiejś żylety w górze, więc raczej R&B, wszelkie odmiany rocka, bardzo rockandrollowy sound. Jest to po prostu brzmienie do którego się przyzwyczailiśmy, nawet nieświadomie. To jest coś, czego szukasz, czego oczekujesz, bo słyszałeś to na tysiącach nagrań i to się sprawdziło, to się podoba, to jest energetyczne i emocjonalne
Ciekawi mnie też jak się potoczy dalej historia Ampega po ponownym przejęciu ich przez Japończyków z Yamahy. Oni słyną z tego, że dbają o jakość produktu więc, biorąc to pod uwagę może urodzić się coś bardzo ekscytującego, będącego cały czas tym „industry standard” w świecie basowym.
Na koniec trochę wróżenia z fusów – powiedz, jak czujesz, jak będzie wyglądał najbliższy sezon letni i jesień tego roku. Odmrożą nas zupełnie, czy jeszcze nie?
Ciężko być tutaj prorokiem. Jak wiesz, jestem handlowcem, codziennie kontaktuję się z ludźmi, którzy często są także muzykami i kiedyś mieli poplanowane sezony na grania. No to w tym roku nastawienie jest raczej takie, że co będzie to będzie. Po ubiegłym roku nikt już się nie napina, że teraz to sobie odbijemy, bo może się wydarzyć dosłownie wszystko. Tutaj obronną ręką wychodzą po prostu grajkowie jak ja, którzy grają pół hobbistycznie a cały czas mają jakąś inną pracę, dającą stały dochód. Takich osób jest bardzo wiele i oni mniej dostali po d… natomiast cała branża generalnie jest ostro zaorana i nie wiadomo w jakiej kondycji się odrodzi.