Lata temu Alice Cooper uwielbiał upijać się w towarzystwie swoich kumpli. Ich nieformalny pijacki klub, którego członkami byli m.in. John Lennon, Ringo Starr czy Keith Moon, nosił nazwę Hollywood Vampires, tę samą, jaką dekady później nadano projektowi muzycznemu, który miał stać się hołdem dla wszystkich starych rockmanów, których rockowy styl życia wysłał już na tamten świat. Alice Cooper dobrał sobie nie lada skład – trzon grupy współtworzą gitarzyści Johnny Depp (tak, ten Johnny Depp) i Joe Perry z Aerosmith, z którym pogadaliśmy o zbliżającym się koncercie Wampirów w Polsce, ich pierwszej i kolejnej płycie oraz rockandrollowym trybie życia.
Hollywood Vampires powstał jako swojego rodzaju hołd dla waszych starych kumpli, którzy żyli według maksymy „sex, drugs & rock’n’roll” nieco za mocno, więc już ich z nami nie ma. Wasz debiutancki album jest w zdecydowanej większości kolekcją starych, dobrych, rockowych numerów. Wkrótce przylatujecie do Europy na trasę z tym materiałem. Koncerty Hollywood Vampires będą zatem trybutem dla tych wszystkich zmarłych znajomych i ich muzyki z tamtych lat?
Tak naprawdę jeszcze nie rozmawiałem z chłopakami na temat setlisty, jaką przygotujemy na te koncerty, ale właśnie skończyliśmy pisać i nagrywać jakieś dwadzieścia oryginalnych piosenek. Mam nadzieję, że uda nam się niedługo dopiąć wszystko i nowy materiał ukaże się jeszcze przed startem tej trasy. Musimy w setliście zmieścić przynajmniej dwie lub trzy piosenki z tego nowego albumu. Dorzucimy do niego też co nieco z poprzedniej płyty, ale pewnie dodamy też jeszcze coś innego. Wszystko się okaże, jak zaczniemy o tym rozmawiać z Alice’em i Johnnym. Ten nowy materiał jest w charakterze bardzo zbliżony do tych dwóch autorskich piosenek, które znalazły się na debiutanckiej płycie oprócz coverów. Pisaliśmy je z myślą, żeby pokazać w końcu słuchaczom, jak ten zespół naprawdę brzmi i czym on jest. Będziemy kontynuować granie coverów, dalej przyświeca nam ta sama idea oddania szacunku czasom, które minęły. Ale chcemy też pokazać, że nie jesteśmy wyłącznie coverbandem, zademonstrować nasze własne brzmienie i nasz autorski materiał. Damy ludziom posmakować tego, czym jest Hollywood Vampires. To będą naprawdę ekscytujące koncerty. Każdy nasz występ jest przygodą według rockandrollowych standardów. Dlatego też nie możemy się doczekać tych koncertów.
Zapytałem o to, nie wiedząc, że nowy materiał już powstał, bo pomyślałem sobie – znając historię Hollywood Vampires, która zaczęła się od celebryckiego klubu alkoholowego, w którym Alice Cooper chlał z wieloma mniej lub bardziej znanymi kumplami – że wasz debiutancki album jest swojego rodzaju pożegnaniem legendarnego rockandrollowego stylu życia. No i przecież ty, Alice Cooper i Johnny Depp, czyli kręgosłup Hollywood Vampires, ponoć od lat nie pijecie.
Powiedzmy, że obecnie jesteśmy w szczytowej formie. Wszyscy mieliśmy różne przejścia, ciężkie czasy i rozmaite przygody. Ja i Alice jesteśmy nieco bardziej wylewni na temat naszych wzlotów i upadków na przestrzeni lat, były one bardziej widoczne niż u Johnny’ego, który jest bardziej skryty w kwestii swoich doświadczeń. Powiedziałbym, że jest na tyle czysty i trzeźwy, na ile to możliwe. Ale w chwili obecnej wszyscy zdajemy sobie sprawę, że muzyka jest zdecydowanie najważniejszą rzeczą i to dla niej porzuciliśmy wszystkie złe nawyki. To jest najlepsza droga. Nie chcę mówić o innych i o tym, co robią, ale jestem z Johnnym całkiem blisko i jest w wybitnej formie – zarówno muzycznej, jak i aktorskiej. Alice z kolei jest na trasie, gra w musicalu „Jesus Christ Superstar Live”. Wszyscy czujemy się świetnie i jesteśmy w wybornej dyspozycji.
Uważasz, że ten wyświechtany slogan „sex, drugs & rock’n’roll” jest w 2018 roku wciąż aktualny?
Cóż, to wszystko zawsze było połączone i obecne. W tym punkcie kariery, w jakim jestem teraz, staram się być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje, mam paru znacznie młodszych kumpli i widzę, co jest grane. Szczególnie w kwestii narkotyków – dzisiejsze dzieciaki są dużo bystrzejsze i rozsądniejsze, niż my byliśmy w ich wieku. Jest paru kolesi, którzy próbują ciągnąć taki styl życia, ale wydaje mi się, że wszyscy są teraz dużo bardziej skoncentrowani na samej muzyce. Oczywiście seks, narkotyki i muzyka rockowa zawsze szły razem i prawdopodobnie tak już będzie, zawsze dragi i kobiety zawsze będą obecne gdzieś tam w okolicy sceny. Moje doświadczenia jednak pokazują, że powinienem być raczej szczęśliwy, że w ogóle wciąż tutaj jestem. Miałem wystarczająco czasu na przemyślenie wszystkiego, poustawianie sobie, poukładanie. Postawiłem wszystko na muzykę, to o nią tak naprawdę chodzi, o ekscytację rock’n’rollem.
Jeśli zaś pytasz mnie, czy już pożegnaliśmy na dobre ten slogan, to sądzę, że najważniejszą rzeczą jest to, byśmy nieśli dalej tradycję tej muzyki. To hasło razem z rock’n’rollem przyniosło nam bardzo wyjątkową erę w dziejach kultury. Ale powinniśmy nieść dalej to, co najważniejsze – wyciągnąć z tego hasła „sex” i „drugs”, zostawić sam rock’n’roll. Muzyka się zmienia. Rock w mojej erze był bardzo nastawiony na narkotyki i kobiety, ale to mija, rock się rozwija, choć jednocześnie widzę wciąż dużo podobieństw między muzyką z lat siedemdziesiątych i sześćdziesiątych, a tym, co robią młodzi rockmani obecnie. Kiedy idę na koncert jakiegoś młodego zespołu, to wszyscy muzycy, których spotykam, opowiadają, że słuchali i wychowywali się na klasykach gatunku. I dlatego w Hollywood Vampires chcemy składać hołd tej starej muzyce, muzyce, którą kochamy od lat – przynajmniej tak podchodzimy do tego Alice i ja. Johnny z kolei jest chyba z nas wszystkich najbardziej naturalnym muzykiem. Biorąc pod uwagę muzykę, której słuchał dorastając, oraz tę, którą dziś gra, którą tworzy i nagrywa, mogę śmiało powiedzieć, że jest naprawdę znakomitym artystą. To wszystko właśnie sprawia, że naprawdę fajnie nam się gra razem. Ta energia działa na cały zespół. Dla mnie Hollywood Vampires to naprawdę ekscytująca rzecz i wielka przyjemność.
Wpadłem gdzieś na twój zestaw sprzętu na koncert Hollywood Vampires w Stanach: gitary Danelectro, gitary Echopark, cztery Gibsony, Fender. Dużo instrumentów jak na pojedynczy koncert.
Kiedy gram z Aerosmith, używam wielu różnych strojów, poza tym staram się używać w konkretnych piosenkach tych instrumentów, na których je nagrywałem. Robi się z tego sporo gitar. Pewnie gdybym musiał, to mógłbym zagrać porządny koncert z naszą normalną setlistą przy użyciu trzech różnych instrumentów, ale lubię używać tych samych rzeczy, które miałem w studiu. Z Hollywood Vampires gramy takie proste rockandrollowe koncerty, więc mogę ten cały zestaw nieco zmniejszyć [śmiech]. W sumie to dobre pytanie, chyba po prostu chodzi o to, że lubię grać na różnych instrumentach.
Na debiutanckiej płycie Hollywood Vampires nagraliście zestaw klasyków rocka. Zapewne nauczyłeś się ich lata temu. Czy w takim razie nagrywanie ich w studio i późniejsze granie na koncertach jest dla ciebie jakimkolwiek wyzwaniem?
Wiesz, dołączyłem do tego projektu dość późno. Działałem akurat z Aerosmith i promowałem swoją książkę. Byłem z tym wszystkim już na finiszu, kiedy zgłosili się do mnie Alice i Johnny i zaproponowali, żebym coś dograł. Nie grałem na tej płycie tyle, ile inni, ale faktycznie, złożyło się na nią parę piosenek, które grałem od dawna, zresztą kilka z moich ulubionych rockowych numerów. Nie miałem więc problemu, żeby wpasować się w ten projekt. Zrobiłem wszystko, żeby do tej płyty, która już była wymyślona i przemyślana, dodać coś od siebie. Podoba mi się pomysł, żeby wyciągnąć parę starych numerów, których ludzie dawno nie słyszeli. Wydaje mi się, że zrobiliśmy dobrą robotę grając te kawałki, interpretując je tak, by podkreślić ich naturalny charakter, pochodzenie, korzenie.
Wspomniałeś wcześniej o nowym materiale Hollywood Vampires, ale czy masz jeszcze jakieś muzyczne plany? Aerosmith zbliżają się do końca, jesteście w trakcie objeżdżania świata z ostatnim cyklem koncertów. Ale niedawno przecież wypuściłeś solowy album „Sweetzerland Manifesto”. Planujesz może jakąś trasę z tym materiałem?
Zagrałem z nim kilka koncertów w kwietniu. Z powodu trasy Hollywood Vampires i rozmów o kolejnej płycie tego zespołu, które trwają od jakiegoś roku, nie miałem specjalnie czasu na pokazanie solowej płyty. Jednego dnia grałem solowy koncert, drugiego byłem już z Johnnym i Alice’em w studiu, pracując nad nowym materiałem Wampirów. Planuję trochę solowych koncertów, chcę pojeździć trochę z tą płytą i poopowiadać o niej. Przymierzamy się też do wydania jej w winylowej wersji, więc na pewno nie zabraknie jej nigdzie, jak tylko znajdę trochę czasu na promocję. Tych kilka koncertów, które zagrałem, niejako poinformowały ludzi, że taka płyta się ukazała, ale na resztę działań po prostu brakuje mi dni tygodnia. Może jesienią się uda? Ale z drugiej strony rozmawiamy też o paru rzeczach ze Stevenem [Tylerem, rzecz jasna wokalistą Aerosmith – przyp. J.M.], znów może zabraknąć czasu.
Chciałbym cię jeszcze zapytać o Johnny’ego Deppa. Ty i Alice Cooper, starzy rockmani, jesteście przyzwyczajeni do długich tras koncertowych, ale to może być względna nowość dla Johnny’ego. Czego się po nim spodziewasz na trasie w Europie?
O, widzisz, dochodzimy tutaj do mojego ulubionego elementu grania w tym zespole. Johnny jest bez dwóch zdań jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy i jednym z najbardziej znanych aktorów na świecie. Ale kiedy ludzie już wychodzą z szoku, że widzą go na scenie z nami, momentalnie zdają sobie sprawę, że to rockman z krwi i kości, świetny muzyk. Po kilku pierwszych piosenkach dochodzi do publiczności, że to dlatego z nami gra, a nie dlatego, że jest znany. Ten moment właśnie lubię podczas koncertów najbardziej. Lubię patrzeć na tę reakcję. Okej, Johnny jest szalenie utalentowanym aktorem i ciężko pracuje na planie, ale po robocie zamienia się w muzyka. Po prostu gra. Przecież on przeprowadził się do Los Angeles ze swoim zespołem, żeby grać muzykę! Potem stał się znany jako aktor, ale jego korzenie są bez dwóch zdań w rock’n’rollu. Po prostu w pewnym momencie uświadomił sobie, że ma również talent aktorski, więc postanowił pójść w tę stronę na chwilę, zobaczyć, co z tego wyniknie. Ale gdybyś mnie zapytał, kim Johnny jest, to odpowiedziałbym ci, że przede wszystkim jest muzykiem, bo widziałem go w akcji wiele razy. Ma wielką kolekcję gitar i, co najważniejsze, gra na nich bez ustanku. I jest naprawdę spoko facetem. Zaliczam go do grona moich najlepszych przyjaciół.
Cofnijmy się nieco w czasie. Pamiętasz swoją pierwszą gitarę w życiu?
A owszem, pamiętam. To była akustyczna gitara Silvertone. To była dobra gitara do nauki i grałem na niej tyle, że w zasadzie ją zajechałem. Potem przerzuciłem się na Guild Starfire, która wygląda jak Gibson 335, ma podobny kształt. I prawdę mówiąc wciąż ją mam. W czasach, kiedy zaczynaliśmy z Aerosmith zacząłem odkrywać Gibsony i starcastery. I od tamtego czasu nigdy nie przestałem!
Wcześniej wspomniałeś, że lubisz grać na żywo piosenki na gitarach, na których je nagrywałeś. Czy to oznacza, że masz wszystkie instrumenty, których kiedykolwiek używałeś w studiu?
Czasami, kiedy zabieram jakiś instrument na trasę, to po prostu rozpada się na kawałki. Taki los spotkał trochę moich gitar z lat siedemdziesiątych. Kilka różnych firm wykonało zatem dla mnie reprodukcje tych instrumentów. Grają naprawdę dobrze i wciąż ich używam. Nowocześniejsze, bardziej współczesne gitary, które mam na trasie, faktycznie są też w użyciu w studiu. Zawsze staram się znaleźć jakąś idealną kombinację dla siebie, więc blisko współpracuję z Echopark i TV Jones, którzy budują dla mnie customowe instrumenty. Kilka z nich też zabieram zawsze ze sobą w trasę. Używałem ich też na albumie Hollywood Vampires. Kilka echoparków i TV jonesów naprawdę na mnie działa. Świetnie sprawdzają się w warunkach studyjnych, ale używałem ich na scenie przy różnych okazjach, jak choćby na ostatniej trasie Aerosmith i cieszę się na myśl o tym, że będę na nich grał też na trasie Hollywood Vampires.
Czyli będziemy mogli zobaczyć te instrumenty w akcji podczas koncertu w Warszawie.
Owszem, będę tam z całym asortymentem [śmiech]. Widzisz, w zeszłym tygodniu gadaliśmy z Alice’em, że strasznie się jaramy tą trasą. Johnny przed trasą wybrał się na krótki urlop. W międzyczasie pracujemy nad wstępnymi miksami tych nowych kawałków. Zbieramy się w połowie kwietnia, żeby to wszystko pokończyć, żeby móc przedstawić ludziom trochę nowego materiału.
No to czekamy.
My też! Jesteśmy bardzo podekscytowani obrotem spraw. Sam skład tego zespołu jest niebywały. Wszystko przecież zaczęło się jako niezobowiązujący projekcik, a potem rozrosło aż do momentu, w którym nagrywamy własne numery!