Tomasz Imienowski – lider i założyciel jazzowej formacji IMIENOWSKI JAZZ SET, z którą właśnie zadebiutował albumem „Jazz Side Of Abbey Road”. Nowa odsłona twórczości THE BEATLES spotkała się z pozytywnym odbiorem o czym świadczy olbrzymia ilość koncertów w całej Polsce. O szczegółach debiutanckiego projektu, początkach kariery i muzycznej ewolucji Tomka dowiecie się z poniższego wywiadu.
To twój pierwszy wywiad dla TopGuitar. Powiedz zatem gdzie zdobywałeś basowe doświadczenie, w jakich zespołach do tej pory grałeś i jaka muzyka cię inspirowała lub nadal inspiruje?
W wieku 15 lat usłyszałem w audycji radowej jak gra Marcus Miller i Jaco Pastorius. Nie bardzo rozumiałem jeszcze ich twórczość, ale szalenie spodobał mi się fakt, jak grali na basie. Chodziłem już wtedy do szkoły muzycznej. Co prawda była to klasa klarnetu, ale miałem czuja i potrafiłem powtórzyć dzieła Glena Millera czy Georga Gershwina. To mi zdecydowanie ułatwiało sprawę. Wziąłem więc do ręki gitarę klasyczną skupiając się wyłącznie na strunach basowych. I tak narodziła się moja miłość do gitary basowej.
Czy pamiętasz pierwszy bas na jakim zacząłeś grać?
Oczywiście! To był Defil Luna 22. Jak się domyślasz, nie bardzo nadawała się do grania… Szybko więc wymieniłem ją na lutniczą basówkę tczewskiego lutnika Zdzisława Langowskiego.
Jak dalej potoczyła się Twoja droga basowa?
Na studia wyjechałem do Torunia. Tam związałem się z bardzo dobrze rozwiniętą już sceną bluesową, która zapewniła mi porządną szkołę wykonawczą. Liczne koncerty w Polsce i za granica sukcesywnie pozwalały mi rozwinąć umiejętności. Regularnie uczestniczyłem w jam sessions, w których dominował blues i właśnie jazz. Grając z uznanymi bluesowymi składami często supportowaliśmy zagranicznym gwiazdom na różnych festiwalach. Sporo się wtedy nauczyłem.
Z pewnością zacząłeś też sięgać po albumy klasyków gatunku …?!
Pewnie! Od kolegów i wykładowców z warsztatów zacząłem poznawać kolejne światowe dzieła. Pojawiło się „Spectrum” Billiego Cobhama. „Blue Light Rain” zespołu JAZZ IS DEAD w składzie z Jimmy Herring, Alphonso Johnson, T Lavitz i Billy Cobham. Nie jestem w stanie policzyć ile razy po nocy przesłuchałem „Blues for Allah” w ich wersji. To był mniej więcej 2005 rok.
Z tego co wiem miałeś też epizod z Januszem Niekraszem znanym z legendarnej grupy TSA
Tak. Z zespołem Janusza grałem prawie dwa lata. Ciekawostką projektu był fakt, że Janusz choć jest basistą tę funkcję oddał właśnie mi a sam zaczął grać na gitarze elektrycznej. To był dosyć ciekawy projekt.
Twoje kolejne kroki w karierze?
Romans ze Szkołą Muzyczną w klasie kontrabasu. Jednak granie klasyki mnie zupełnie nie interesowało i nie mogłem odnaleźć się w ryzach edukacji muzycznej. Zdecydowanie bardziej ciągnęło mnie w stronę warsztatów muzycznych.
Granie klasyki mnie zupełnie nie interesowało i nie mogłem odnaleźć się w ryzach edukacji muzycznej. Zdecydowanie bardziej ciągnęło mnie w stronę warsztatów muzycznych
Jednak nie tylko koncentrowałeś się na muzyce bluesowej i jazzowej. Zespół PIRAMIDY, to zupełnie inna bajka:?
Dokładnie tak. To zespół z nurtu piosenki autorskiej i poetyckiej w dobrym tego słowa znaczeniu. Sporo koncertów. Zjechaliśmy Polskę i Europę wzdłuż i wszerz. Gramy także spektakle poetyckie ze znanymi aktorami. Zaznaczyliśmy swoją obecność nawet koncertami w Stanach Zjednoczonych. Obecnie i tylko sporadycznie wspomagam zespół managmentowo.
Sporo czasu byłeś rezydentem kultowego, gdyńskiego Blues Clubu?
Rezydentem to za duże słowo, ale jak tylko mogłem to tam wpadałem grywając w sekcji „rozgrywającej”. Poznałem tam mnóstwo muzyków i dzięki temu co jakiś czas pojawiałem się w rozmaitych konfiguracjach na scenach w całej Polsce.
IMIENOWSKI JAZZ SET to twój najnowszy projekt muzyczny. Powiedz jaka była idea jego powstania i skąd pomysł na „Beatlesów na jazzowo”? Wiem, że na koncertach macie wyprzedane sale, a zatem pomysł trafiony!
Będąc w San Diego wraz z Piotrkiem Matczukiem (bard, lider zespołu PIRAMIDY – przyp. red.), podczas nocnych eskapad trafiliśmy na koncert jazzowy w jednym z klubów. Byłem pod wrażeniem panującej tam atmosfery. Kapela grała różne kawałki z katalogu muzyki popularnej. I nagle pomyślałem, że ja mogę też coś zrobić w takich klimatach. A że THE BEATLES towarzyszyło mi od dzieciństwa, padło na nich. Przy tym BEATLESI wyróżniają się pięknymi melodiami, co jest dla mnie ważne.
Czy to był jakiś problem aranżowanie tych kawałków bez gitary? W końcu THE BEATLES to był jednak gitarowy zespół…
Tu cię zaskoczę. Nie było żadnego problemu! Wbrew pozorom idea była prosta. Postanowiłem odwrócić formę kompozycji BEATLESÓW i nie trzymać się schematu gitarowego. Ważny był dla mnie szacunek dla oryginalnych melodii. Aby to zrealizować zaprosiłem do współpracy fenomenalnego pianistę i aranżera Bartosza Krzywdę oraz genialnego perkusistę Michała Lasotę. Byłem pewien, że w takim składzie, instrumentarium i wizji ten koncept się powiedzie.
Idea była prosta. Postanowiłem odwrócić formę kompozycji BEATLESÓW i nie trzymać się schematu gitarowego. Ważny był dla mnie szacunek dla oryginalnych melodii
Nagraliście płytę. Gdzie ją zrealizowaliście i jak się przygotowywaliście do sesji nagraniowej.
Płytę postanowiliśmy nagrać w Gdyni w studiu Maro Records. Miałem pewność, że Marek Romanowski ze swoim doświadczeniem realizatorskim i scenicznym ujmie nas w dźwiękach zgodnie z naszą wizją. Nie pomyliłem się. Zanim weszliśmy do studia mieliśmy już na koncie 15 koncertów, więc materiał był dobrze ograny. Dlatego też nie baliśmy się nagrywać na tzw „setkę”. Ustawienie brzmienia i nagranie zajęło nam 2 dni. Zagraliśmy po kilka ujęć każdego utworu i wybraliśmy najlepszy naszym zdaniem. Po miks i mastering zgłosiliśmy się do Paula Rutschki. Paul to złoty człowiek, siła spokoju i totalny profesjonalista. Wiedziałem, że miksy będą się zgadzały.
Jakieś nieprzewidziane przygody pojawiły się podczas nagrań?
Nie. Nawet poszło gładko. Przygody zaczęły się w kwestiach formalnych: kompletowaniu dokumentacji. Na potrzeby tej płyty założyłem nowe wydawnictwo – „Nord Cats Records”. Ilość pracy przy wypuszczeniu płyty na świat mnie chwilami przerosła. Nie możemy zapominać, że równocześnie graliśmy mnóstwo koncertów, a doba wcale się nie wydłużyła. Dlatego od sesji nagraniowej do premiery płyty minęły ponad 3 miesiące. Nie było to łatwe przedsięwzięcie, ale teraz uważam, że było warto i mam satysfakcję, że spiąłem wszystko od początku do końca.
Jaka była twoja filozofia brzmienia na tej płycie? Maccartneyowski Hofner,, klasyczny Fender Jazz Bass, czy może najbardziej z nich jazzowy – kontrabas?
Przez ostatnie 15 lat grałem głównie na gitarach Fender Jazz Bass American Standard, więc je wykorzystałem. Roczniki 2007 i 2008 zrobiły swoje. Dodatkowo wykorzystałem pięknego Fendera American Precision Deluxe w układzie HS. Uznałem, że Precision najlepiej zabrzmi w tych nagraniach jak i na koncertach. Potrzebowałem też dotrzeć do wyższych dźwięków i ten instrument mi to zapewnia. Poza tym ma piękny sound i doskonale miksuje się z pozostałymi instrumentami na scenie i w nagraniach. Brzmi genialnie bez dopalaczy i skomplikowanej equalizacji. Natomiast w całości chciałem osiągnąć ciepłe, bliskie brzmienie. Od początku byłem zdania, że słuchacz musi czuć, że jest blisko zespołu nawet w nagraniach. Bartek i Michał bardzo mnie wspomogli w tym całym procesie. W tych nagraniach cały zespół kreuje brzmienie, zarówno w studiu jak i w post produkcji.
Od początku byłem zdania, że słuchacz musi czuć, że jest blisko zespołu nawet w nagraniach. Bartek i Michał bardzo mnie wspomogli w tym całym procesie. W tych nagraniach cały zespół kreuje brzmienie, zarówno w studiu jak i w post produkcji
A z jakim sprzętem jeździsz na koncerty „Jazz Beatles”? Masz np. swój nieodłączny backline typu head + paczka?
Na koncerty IMIENOWSKI JAZZ SET jeździ ze mną Markbass 102P IV, którego stawiam przed sobą i zapewnia mi doskonały odsłuch basu. Całość dopalam z podłogi preampem EBS Micro Bass 3, z którego podaję też sygnał do konsolety. Jeśli na scenę trafia mój inny zestaw, który stoi za plecami to czasem idzie równoległy sygnał z mikrofonu przystawionego do kolumny. Przed każdym wyjazdem biję się z myślami czy nie zabrać ze sobą zestawu Ampeg SVTIII + HLF 410. Jednak mój kręgosłup za każdym razem prosi mnie o litość. Moja pracownia znajduje się na pierwszym piętrze a do parkingu jest bardzo daleko, więc sam rozumiesz…
Jak to się stało, że oprócz tego, ze jesteś muzykiem, basistą, zająłeś się organizowaniem koncertów i to na poziomie, którego wielu ludzi mogło by zazdrościć.
Jeśli się dobrze rozejrzysz po świecie muzycznym to na pewno wychwycisz, że w wielu zespołach – również tych z top listy – to basiści organizują pracę. Musi być w tym jakaś zależność. Może basiści posiadają jakieś umiejętności interpersonalne, których brakuje wokalistom lub gitarzystom…? A może właśnie po to są w zespole, aby ogarnąć 'joba’??? (śmiech)
Jesteś jednym z nielicznych jakie znam przykładów, konkretnych, ogarniętych bookerów, którzy potrafią sobie poradzić z organizowaniem tras koncertowych. Mam na myśli wyprzedane trasy wcale nie topowych artystów, takich jak właśnie twój Imienowski Jazz Set, czy Piramidy. Co jest sekretem sukcesu w tej działalności?
Bookowanie koncertów to nie jest łatwe zajęcie, ale mi zawsze sprawiało przyjemność. Mam dużo szczęścia, że trafiam na życzliwych mi organizatorów i muzyków. Zespół PIRAMIDY to jest absolutny fenomen – setki koncertów na całym świecie, większość przy wyprzedanych salach. Piotr Kajetan Matczuk to tytan pracy i to w zdecydowanej części jego zasługa.
A jak radzisz sobie z koncertami IMIENOWSKI JAZZ SET?
Muszę przyznać, że póki co gramy sporo. Ludzie chyba nas polubili. W tym roku zagraliśmy około 40 koncertów. W większość sold outy. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na dobrej drodze.
Wiem, że rozważałeś kiedyś szersze zajęcie się bookingiem zespołów i organizacją koncertów, czy nawet tras. Ostatnio natomiast powiedziałeś mi, że sytuacja zmieniła się diametralnie i chyba odpuścisz ten temat. Dlaczego? Jak wyglądają obecne te realia?
Czasy się zmieniły. Covid, wojna na Ukrainie i inflacja dały nam muzykom i organizatorom spory wycisk. Faktycznie przestałem myśleć o bookowaniu dużej ilości koncertów. Chociaż nadal mi się zdarza organizować kilka koncertów jednego dnia w odległych od siebie miastach, to jednak odczuwam, że trudniej jest zebrać widownię. Z jednej strony mniej ludzi decyduje się na zakup biletów a z drugiej oferta koncertowa i teatralna w wielu miastach jest bardzo bogata. Jednym zdaniem: mamy mniej ludzi do podziału na większą ilość wydarzeń kulturalnych.
Jakie są Twoje najbliższe plany?
Przygotujemy się do trasy jesiennej. Mam też w planie nagranie live session. Z tego co już widzę jesienią zagramy ok 30 koncertów w Polsce. Pojawiają się również pierwsze propozycje z zagranicy, więc niewykluczone, że skorzystamy z nich i pojedziemy z naszym koncertem do zachodnich i południowych sąsiadów. Trzeba też zacząć myśleć o kolejnej płycie.
Foto główne: Robert Grablewski