Jeden z najcięższych zespołów powraca. Conan nigdy nie byli skorzy do wstrzymywania ciosów i „Existential Void Guardian” nie jest wyjątkiem. Płyta od początku do końca jest pełna tego, co stało się (słusznie) znakiem rozpoznawczym grupy: lejącego się z głośników, przerażającego, przytłaczającego ciężaru. Tutaj nawet Crowbar nie jest konkurencją. Conan mają wszystko, żeby stać się klasykami stoner-doomu, o ile jeszcze nimi nie są. „Existential Void Guardian” nie wyznacza dla liverpoolczyków nowych ścieżek, ale z siłą kopalnianego wiertła poszerza te, którymi zespół już chodził. Kawałki brzmią po prostu jak Conan: albo jak rozbijanie skał (otwierający album „Prosper On The Path”), albo jak sludge’owe pociski („Eye To Eye To Eye”), albo jak wyzwanie rzucone najwolniejszym reprezentantom gatunku („Amidst The Infinite”, któremu nieludzkiego wręcz tonażu nie odejmują nawet melodyjne, harmonizujące wokale). Nieco słabszy jest „Volt Thrower” – zanim zespół w połowie kawałka dojdzie do samego mięsa, trzeba przebić się przez irytująco akcentowany, choć solidny główny riff. „Vexxagon” to już majstersztyk wagi superciężkiej, ale najlepsze Conan zatrzymali na koniec: „Eternal Silent Legend” długo narasta, nie przybiera w intensywności, a bardziej w psychodelię i przez jakąś połowę jest jak na ten zespół zaskakująco lekki. Ale jak już zaczyna walić słuchaczowi na gruz, to nie może przestać i sypie niczym do pieca straszliwie ciężkiej i powolnej lokomotywy. Świetne zamknięcie świetnego albumu.
Na koniec jeszcze jedno słowo – znakomicie w Conan wpasował się nowy perkusista Johnny King. Jego intensywne i pełne wyobraźni bębny dopełniają zespół. Johnny doskonale wie, gdzie trzeba przejść na minimalizm i pozwolić siać zniszczenie gitarze i basowi, a gdzie wziąć na siebie odpowiedzialność i zapełnić dłużyzny, które w innym przypadku mogłyby być nużące.
Wydawca: Napalm Records