(Wyd. własne)
Pierwsze wrażenie jest całkiem intrygujące. Takie twarde, męskie, amerykańskie granie z gitarami akustycznymi i stylowym wokalem na pierwszym planie. Ten wokal… Dawno nie słyszałem w Polsce takiego drapiącego tembru połączonego z melodyjnością nawet podczas śpiewania wyższych partii. Instrumentalnie przypomina mi to trochę akustyczne Alice in Chains czy A Perfect Circle oraz – przeszukując polskie podwórko – zjawiskową solową płytę Bartka Szweda pt. „Bartbass” sprzed pięciu lat.
Uwielbiam momenty, kiedy mogę napisać jakieś superlatywy o szerzej nieznanym zespole. Przede wszystkim słyszę tu świetnie brzmiącą całość, zmiksowaną w nienaganny sposób. Czytelne, sprężyste gitary akustyczne, jasna, ale mocarna i selektywna perkusja, wokal, który spokojnie mógłby być jeszcze bardziej z przodu, idealnie wpasowany miękko brzmiący bas i wiolonczelowe smaczki, nagrane – a jakże – na żywo. Dynamiczne, kolorowane barwami akustyków utwory przeplatają się ze spokojniejszymi balladami typu „Nothin’” i akustycznymi miniaturami („On the Road”), których jest mniej więcej pół na pół. Niektóre utwory mają w sobie progresywne pierwiastki i cieszą ucho swoją stylowością tudzież niebanalnymi liniami śpiewanymi przez Olka Kopkę, lidera zespołu. Aranżom także nie można wiele zarzucić – dużo się dzieje, muzyka obfituje w zaskakujące zwroty i zmiany dynamiki („Wait”) i ciekawe (kiedyś mówiło się na to art-rockowe) harmonie. W drugiej połowie płyty napięcie niestety spada i zaczyna się niepotrzebne przedłużanie i rozwlekanie formy. Solo na gitarze akustycznej w utworze „Burning Alive” każe sądzić, że Kuba Makowiecki to bardzo poważny zawodnik, a rozwijające się solo na wiolonczeli Maciej Barana w utworze „Travelogue for Exiles” prowadzi do przesterowanych kaskad dźwięków, wzmacniających rockowy przekaz zespołu. Całość jest bardzo interesująca i po części frapująca – na pewno warto zapoznać się z tą muzyką.