Skład
Osama „Shake” Al-Rumaihi – wokal
Krzysztof „Levy” Lewandowski – gitara
Piotr „Pastor” Ćwiek – bass
Mateusz „Werbel” Badacz – perkusja
Internet:
www.roitheband.com
www.facebook.com/roitheband
Chciałem, żeby rubryka „Garaż” była w miarę urozmaicona – jeśli jeden zespół gra death metal jak Concatenation, to niech drugi gra bluesa, funk, punk, country. Dlatego sięgnąłem po album R.O.I., bo okładka w jakiś dziwny sposób zasugerowała mi, że będzie tu jakieś punkowe granie. Jakież było moje zaskoczenie, gdy po piętnastu sekundach czystej gitary wybuchło mi w uszach soczystym riffem przesterowanych gitar. Pewnie bym sobie zostawił R.O.I. na następny numer i faktycznie poszukał pośród przesłanych albumów jakiegoś punka, gdyby nie to, że „Ragdoll” to naprawdę bardzo dobry materiał. No i sorry, tyle z urozmaicenia „Garażu”.
Nie, R.O.I. nie grają death metalu. Grają metal w okolicy jego środka, w okolicy playlist komercyjnych rockowych rozgłośni, w okolicy Stone Sour (ale z większym pazurem) albo Adrenaline Mob czy Hellyeah (ale mają pewnie o jakieś czterysta lat mniej i nie powodują u mnie konieczności znalezienia wyjścia ewakuacyjnego). Czuć tu spore przywiązanie do mocno zaznaczonej rytmiki, jest mocny, wyraźny groove, trochę naleciałości z południa – w „My Reflection” mocno słychać na przykład Panterę. Sześć zarejestrowanych na albumie numerów nie daje chwili wytchnienia – R.O.I. uderzają mocno i pozostają w zwarciu, bo nie ma tu zbyt wiele momentów na oddech. Choć zespół zdecydowanie stawia na piosenkowość i chwytliwość to potrafi też zaskoczyć – „Homeworld” raczej nie zmieściłby się na ścieżce dźwiękowej do Need For Speed albo jakiegoś hollywoodzkiego filmu o młodych gniewnych, bo jak się rozpędzi to i blastem przeforsuje sobie drogę do riffu à la szwedzka szkoła death metalu. Ale to tylko jeden taki fragment. Pozostałe kawałki to sporo melodyjnej, ale i mocnej akcji. Gdybym poszukiwał jakiejś mniej głupawej i konkretniejszej wersji Five Finger Death Punch albo nieco prostszej i bezpośredniej wersji nowego Killswitch Engage, to mógłbym ją odnaleźć w R.O.I.
Nie dość, że chłopaki dobrze grają, to jeszcze dobrze śpiewają. Nawet nie wiecie, jak mnie wkurza, kiedy słyszę dobrze napisany i zagrany materiał, do którego śpiewa jakiś wyjec, który o śpiewie nie ma pojęcia. Nie to, żebym każdemu wokaliście kazał kończyć akademię muzyczną, ale na litość Boską – pewne zasady są uniwersalne. A jeśli nie wiecie, jakie to zasady, a chcielibyście pośpiewać, zapytajcie Osamę Al-Rumaihiego – gość sprawia wrażenie, jakby wiedział. Śpiewa i krzyczy zupełnie swobodnie, nie krępuje go język angielski, nie kaleczy go kwadratowym akcentem. Nie gubi formantów, nie opuszcza końcówek fraz, nie dostaje zadyszki, nie ma problemów z frazowaniem. Może i barwę głosu ma dość klasyczną, ale co z tego, skoro wielu amatorskich śpiewaków nie dorasta mu nawet z krążka do pięt. Ale nad całością nagrań czuwał Kuba Mańkowski, który pracował m.in. z Obscure Sphinx i Jordanem Rudessem, więc szmiry być nie mogło. I nie ma – „Ragdoll” to porcja naprawdę solidnego groove metalu. Polecam z głębin mojego cebulastego serduszka.