Melodyjny wokal Pawła Małaszyńskiego moim zdaniem lepiej sprawdza się w łagodniejszych, śpiewanych liniach niż partiach wykrzykiwanych, a dodatkowy wymiar piosenki z „118” mogłyby zyskać dzięki większej ilości harmonicznych dogrywek lub chórków w wykonaniu innych członków zespołu. Przydałaby się też szersza paleta odcieni kolorystycznych wprowadzanych przez instrumenty i ewentualne efekty. W tej chwili bowiem brzmienie płyty jest bardzo surowe, naturalistyczne i momentami wygląda bardziej jak studyjne demo niż wymuskany produkcyjnie album. Taka stylistyka jest jednak z pewnością świadomym wyborem muzyków i ma szansę trafić do fanów brzmień spod znaku brudnego stoner rocka. Mimo to jednak nagraniom – za wyjątkiem wspomnianego basu – brakuje trochę mocy i dynamiki. Być może jest to kwestia kompresji lub miksu…
Na koniec jeszcze słowo refleksji na temat języka. Cochise, idąc śladem swoich największych idoli, preferuje bowiem piosenki po angielsku. W tej kwestii podzielam zdanie Zbigniewa Hołdysa o tym, że polskie zespoły działające na polskim rynku (o ile nie wykonują anglojęzycznych coverów, choć i to może czasami razić) powinny śpiewać po polsku. W tym wypadku byłoby to o tyle uzasadnione, że przecież Małaszyński jako aktor polską dykcję ma opracowaną do perfekcji, podobnie jak Piotr Rogucki z zespołu Coma, który od dawna z powodzeniem wykorzystuje ten atut. Cochise też mogłoby na tym tylko zyskać.
Mikołaj Służewski