Następca świetnie przyjętego albumu Huntera „Królestwo” w pewnym sensie kontynuuje jego koncepcję, a przynajmniej do niej nawiązuje – okładka „Imperium” zawiera motyw twarzy znanej z pudełka „Królestwa” i będącej jak się okazuje fragmentem większej drewnianej rzeźby, a wewnątrz książeczki czytamy: „Królestwa bywają piękne… Imperia – nigdy”. Zgodnie z tą maksymą, na szóstym albumie studyjnym grupy Hunter nie znajdziemy tylu ładnych dźwięków i smaczków, jakie oferował jego poprzednik; brak tu orientalizmów znanych z wcześniejszych dokonań zespołu, a mniejszy rozmach kompozycyjno-produkcyjny zaowocował bardziej surowym i mrocznym brzmieniem.
Poprzednia płyta podzielona była muzycznie i tematycznie na dwie części „Wojnę” i „Pokój”, tym razem ciekawie połączono tytuł albumu z tytułami poszczególnych utworów, w wyniku czego Drak i spółka przedstawiają nam każdorazowo różne rodzaje imperiów: „Imperium uboju”, „Imperium miłości” czy „Imperium diabła”. Polskie słowa piosenek mają większą siłę oddziaływania w porównaniu z zalewem nie do końca dobrze brzmiącej w wydaniu polskich wykonawców, a w większości też niezrozumiałej dla krajowego słuchacza angielszczyzny. W tym też tkwi od lat duża siła Huntera, który w swoich tekstach zwykle porusza poważną tematykę: zabijanie (ludzi i zwierząt), śmierć, wojna, polityka, religia – wszystko przenika się nawzajem, tworząc przerażający i odpychający obraz „Imperium”, skłaniając niejednokrotnie do głębszej refleksji.