Żadna biografia nie powie nam tyle o danej osobie, co ta napisana przez nią samą. Jeśli jeszcze bohater książki zasłużenie jest postacią kultową tout court, mamy do czynienia ze skarbem.
Wszelkie wątki psychologiczne i praprzyczyny zdarzeń mają wówczas walor źródła – to nie psychoanaliza badacza, ale zeznania z regresji hipnotyczna pacjenta, zupełnie inny wymiar więzi z czytelnikiem. Dla fana The Who, do których się zaliczam, ta książka jest jak osobiste spotkanie z mistrzem. To też trochę jak spowiedź mistrza, ponieważ w książce znalazło się wiele jego szczerych i uczciwych wobec siebie i czytelników historii. Również tych intymnych, związanych z narkotykami, alkoholem, romansami, zdradami, i postępkami, których Pete Townshend po prostu dzisiaj żałuje. W wieku sześćdziesięciu siedmiu lat (tyle miał, gdy napisał tę autobiografię) spogląda jednak na to wszystko z właściwej perspektywy – pogodzony z losem, który i tak obszedł się z nim bardzo łagodnie. Z takiego dystansu można opisywać monumentalne wydarzenia czy własne dokonania jako równoprawne z innymi elementy układanki historii rocka, bez emfazy, nadęcia czy gwiazdorskiej pretensjonalności. The Who nigdy zresztą nie zadzierali nosa, zawsze słuchali rad innych i mieli w sobie zdrową dawkę pokory. Mimo wszystko można jednak powiedzieć, że Pete Townshend w muzyce rockowej osiągnął wszystko – jest idolem, guru, żywą legendą. Napisał ponad sto utworów, z których wiele zyskało miano ponadczasowych, nagrał kilka albumów, które zmieniły kierunek w muzyce rockowej, a niewielu (poza Hendriksem, Dylanem, Cream czy Led Zeppelin) może się poszczycić takimi dokonaniami.
To niesamowite móc wybrać się w podróż przez życie z gitarowym mistrzem, jednym z najbardziej ambitnych i rewolucyjnych wioślarzy w tym biznesie. Kilka epok, przez które nas przeprowadza, to zupełnie inne muzyczne światy, a Pete Townshend dorastał i dojrzewał razem z nimi – lata sześćdziesiąte i pierwsze eksperymenty z brzmieniem, lata siedemdziesiąte – najlepszy rockowy zespół na świecie, lata osiemdziesiąte – oddanie pola innym, ale zachowanie wielkiej wartości przez albumy solowe oraz The Who bez Keitha Moona, lata dziewięćdziesiąte – pozycja nestora, który jednak cały czas chodzi w martensach i robi wiatrak na scenie… Tak naprawdę, pomimo mądrości i doświadczenia Townshenda, on cały czas pozostaje małych chłopcem, który w krótkich portkach biega po zakurzonych ulicach przedmieść Londynu i odkrywa świat… Ta książka jest tego wzruszającym świadectwem.