Osiem kompozycji przedstawia sobą wielką różnorodność; są wśród nich utwory i fragmenty bardziej ospałe i rozmarzone, jak i bardziej zrywne, jest feeling jazzu tradycyjnego słyszalny głównie w pracy sekcji rytmicznej, a wśród nowocześniejszych elementów i zagrywek nie doszukamy się raczej przesadnej awangardy… i dobrze, bo dzięki temu płyta nie jest trudna w odbiorze. Aspektem równie mocno wpływającym na jej przystępność dla słuchacza niekoniecznie będącego znawcą jazzu jest fakt, że nie jet to płyta stricte gitarowa. Rafał Sarnecki na szczęście nie zamyka się we własnym sosie, a zapraszając do współpracy innych muzyków, szczodrze dzieli się z nimi partiami i solówkami (które też sam nie zawsze gra jako pierwszy), nie rezerwując sobie jako lider roli jednocześnie nadrzędnej i pierwszoplanowej. Na tym polega moim zdaniem – oprócz samych niezaprzeczalnych umiejętności kompozytorskich gitarzysty – siła tego albumu oraz dojrzałość Rafała jako muzyka, która z płyty na płytę coraz bardziej się potwierdza.
Mikołaj Służewski