Skład:
Mateusz Gajda
Łukasz Pawluk
Michał Baszuro
Wojciech Kowal
Tomasz Hoffman
www.slew.art.pl
www.facebook.com/SoundsLikeTheEndOfTheWorld
Późno dotarł do mnie krążek „Stages Of Delusion”. Trochę sobie wyrzucam, że zapomniałem o istnieniu SLTEOTW i nawet nie zalajkowałem ich profilu na Facebooku, żeby być na bieżąco. W końcu jednak ich album z 2014 roku (rany, mam dwa lata obsuwy!) zawirował w moim odtwarzaczu. I znów miałem wątpliwości, czy powinienem pisać o nim w „Garażu” – zespół jest w gruncie rzeczy dość doceniony, a „Garaż” jest wszak dla tych, o których jeszcze mało kto słyszał. Poza tym te dwa lata obsuwy… Ale co tam. Po pierwsze „Stages Of Delusion” to tak dobry krążek, że żal o nim nie napisać, choćby było piętnaście lat później. Po drugie – Sounds Like The End Of The World to nie Riverside, wielu musi ich jeszcze odkryć. Więc odkrywajcie, drodzy fajni instrumentalnego post rocka i innych progresji.
Jakby ktoś nie wiedział – Sounds Like The End Of The World to kwintet, który w materii instrumentalnej muzyki pełnej melodii w miejsce wirtuozerii porusza się jak Lewis Hamilton po torze wyścigowym. Żaden zakręt nie jest im obcy, czują się w tej materii jak u siebie w domu. „Stages Of Delusion” pokazuje jednak, że muzycy najbardziej umiłowali sobie melodie. Często wymieniają się nimi gitary i klawisze. To one prowadzą konkretne piosenki w sobie tylko wiadome strony. Myślę, że nie bez powodu pierwszym utworem na albumie jest „85” – tutaj właśnie witają nas swobodne partie klawiszy oparte na wyraźnym basowym rytmie, by po chwili oddać palmę pierwszeństwa rozedrganym gitarom, które dociągną utwór aż do bombastycznego finiszu. Czy to przypadek, intuicja, czy chłodna kalkulacja – nie wiem, ale z budowaniem napięcia Sounds Like The End Of The World radzą sobie po mistrzowsku. Potrafią nie tylko zacząć spokojnie i nabudowywać kolejne partie na siebie, ale też żonglować klimatem, jak choćby w „Trafalgar Square”, które na przemian wybucha zgiełkiem i gaśnie w mantrowej perkusji.
W zasadzie każda z dziewięciu kompozycji jest pełna kolorowych fajerwerków. Jestem zaskoczony, że po zaledwie kilku przesłuchaniach w mojej głowie pozostały melodie a to klawiszy, a to gitar, że pamiętam i rozpoznaję tytuły, co jest dość trudne, jeśli nie ma tekstu, który mógłbym z nim skojarzyć. SLTEOTW faktycznie mi w ten sposób zaimponowali, a to trudne, bo jestem jednym z tych niedowiarków, którzy kolejne płyty opatrzone naklejkami z przymiotnikami „progresywny” lub „post rockowy” kwitują ziewnięciem. Przy „Stages Of Delusion” nie ziewam. Raczej pozwalam swojemu mózgowi na przyjęcie tego narkotyku i czekam, aż moja świadomość zacznie się rozszerzać. I to działa.