Jeszcze kilka miesięcy przed wydaniem tego singla nic nie zapowiadało jego oszałamiającej kariery. To on wprowadził zespół na pierwsze miejsca list przebojów i zapisał go na zawsze w historii rocka.
Ręka w górę, kto wiedział, że tekst utworu wziął się od prawdziwej sytuacji, która miała miejsce w Stanach gdzieś w okolicach 1983 roku. Wówczas to David Lee Roth był zachęcany przez producenta Van Halen Teda Templemana do przekonania się do tematu granego przez Eddiego Van Halena na klawiszu. Ten klawiszowy motyw wisiał nad zespołem od 1981 roku, ale jakoś nikomu się nie podobał, bo przecież gdzie, jak to, po co nam to? Na wskroś rockowy zespół ma aranżować jakieś klawisze i to jeszcze na pierwszym planie?
Jednak kropla drąży skałę i w końcu udało się przekonać Lee Rotha by pochylił się nad tym kawałkiem. W tym samym czasie w wiadomościach telewizyjnych nadawano jakąś dramatyczną relację z próby samobójczej, podczas której jakiś nieszczęśnik chciał skoczyć z mostu. Dave przyznał później, że wydawało mu się, że któryś z gapiów krzyczał do potencjalnego samobójcy „go ahead and jump!”. To zainspirowało go do napisanie tekstu, ale, jak przyznał, w piosence „Jump” te słowa są zaproszeniem do miłości, mają więc zupełnie inny sens
Ted Templeman przypomina, że utwór „Jump” został nagrany w studiu Eddiego Van Halena, 5150Studios:
”Inżynier Donn Landee i Ed zrealizowali utwór pozostając sami w studiu w środku nocy. Z powodów dźwiękowych i brzmieniowych kawałek został zagrany na raz, bez cięć. Dave napisał teksty następnego popołudnia siedząc na tylnym siedzeniu swojego kabrioletu Mercury. Skończyliśmy wszystkie wokale tego popołudnia i zmiksowaliśmy je tego wieczoru. ”
Część partii klawiszy została wykonana na Oberheim OBX. Podczas trasy promującej album „1984” występy rozpoczynały się od sola Eddiego na tym syntezatorze. Utwór został określony jako synth rock, co przysporzyło zespołowi tylu samo nowych fanów co nowych adwersarzy, którym nie za bardzo spodobał się nowy kierunek. W każdym razie utwór do dzisiaj zachowuje swoją energię a gitarowe solo Eddiego jest jednym z lepszych w jego karierze, choć miał ich przecież wiele.
Słuchamy: