Gitary: Michael Poulsen, Rob Caggiano
Bas: Anders Kjolholm
(Universal Music)
Piąty album studyjny Duńczyków z VOLBEAT otwiera nastrojowe intro, wprowadzające nas w westernowy klimat. Motywem przewodnim całej płyty jest tematyka Dzikiego Zachodu, przejawiająca się tak w muzyce: melodiach i brzmieniach dodatkowych instrumentów, jak i w warstwie tekstowej. I choć wedle słów lidera jest to najcięższa do tej pory płyta zespołu, to gdyby z niektórych utworów zdjąć ciężkie gitary i nieco zmienić aranżacje, wyszłyby z tego całkiem zgrabne przeboje w stylu country-pop („Pearl Hart”, „Cape of Our Hero”, czy „Lola Montez”). Piosenki zaśpiewane mocnym głosem, nawiązującym raz to do MISFITS, innym razem odwołującym się do wokalnej maniery Jamesa Hetfielda, doskonale wpadają w ucho.
Z ciekawostek mamy cover „My Body” zespołu YOUNG THE GIANT, a także gościnny występ dwójki wokalistów. Z jednej strony jest to urocza Sarah Blackwood w utworze „Lonesome Rider”, na co dzień występująca solo oraz z zespołem WALK OFF THE EARTH, który wielką popularność zdobył dzięki internetowi. Oprócz niej na płycie pojawił się prawdziwy książę ciemności, King Diamond z MERCYFUL FATE – „Room 24” z jego udziałem to zdecydowanie najmroczniejszy punkt programu.
W warstwie gitarowej też jest dość ciekawie: czasami trochę punkowo, czasami heavymetalowo („The Hangman’s Body Count”, „Doc Holliday”), melodyjnie niczym w IRON MAIDEN („Black Bart”, „The Sinner Is You”), ale jest też parę naprawdę ciężkich riffów („Dead But Rising” czy wspomniany już „Room 24”). Warto zwrócić uwagę na znakomicie zagrane solówki Roba Caggiano (eks-ANTHRAX), który niedawno dołączył do zespołu na stałe.
Reasumując, VOLBEAT serwuje nam kawał naprawdę krwistego befsztyku, którego posmak będzie nam towarzyszył, wzmagając apetyt na kolejny odsłuch. Świetna płyta na wiosenno-letnie wycieczki samochodowe, albo rockowo-metalowe imprezy w gronie znajomych; zarówno taneczne, jak i te bardziej „siedzące”.
Mikołaj Służewski