W najnowszym wywiadzie dla Guitar World kanadyjski gitarzysta rockowy, znany jako lider formacji Mahogany Rush oraz z działalności solowej zasugerował, że prawdziwa magia wzmacniaczy lampowych sprowadza się do… transformatorów.
Frank Marino jest także znany jako pionier hot-roddingu (lub jak kto wolu upgrade’owania) w społeczności gitarowej. Jak mówi: „Istnieje społeczność majsterkowiczów i mają teraz YouTube – którego oczywiście my nie mieliśmy. Jeśli w tamtych czasach chciało się majsterkować, trzeba było podbiec do kogoś, żeby zadać pytania, lub udać się do biblioteki i potem coś wymyślić”. Po skonstruowaniu własnych efektów, pedalboardów, a nawet wzmacniaczy, Marino zna cały sprzęt od podszewki. „Kiedy już wiesz, co dzieje się w środku, tajemnica, dlaczego ktoś brzmi w określony sposób, znika”.
Poproszony o podzielenie się swoją opinią na temat wzmocnienia lampowego i tranzystorowego, gitarzysta rozpoczął od swojej historii z Black Sabbath: „Raz zagrałem z Black Sabbath, a Tony Iommi, oczywiście, grał na lampach. Z jakiegoś powodu mieli naprawdę poważny problem z uziemieniem, a tłum siedział i słuchał tego ogromnego hałasu. Podszedłem do Tony’ego i powiedziałem: 'Dlaczego po prostu nie użyjesz mojego wzmacniacza? Nadal tam stoi, podłączony.’ Widział, że to wzmacniacz tranzystorowy, i zasadniczo odmówił. Powiedział: 'Nie, nie użyję tego’, nie zdając sobie sprawy, że to działa”.
Jeśli chodzi o to, dlaczego ludzie tak wysoko cenią wzmacniacze lampowe, Marino zasugerował:
Lubią kompresję, jaką można uzyskać. Ale nie tyle wynika to z lampy, ile z faktu, że wzmacniacze lampowe z definicji mają na wyjściu transformatory. Grają więc przez transformatory. Na tym polega magia lampy