Brzmienie gitary basowej Ibanez Premium SR 1205
Ponieważ komfort gry na SR 1205 jest poza dyskusją (jego waga i kształty są w służbie jak najpełniejszego wykorzystania możliwości dźwiękowych basu), przejdźmy od razu do brzmienia, które cały czas tak samo mocno mnie urzeka. Od wielu lat na Ibanezy nawija się struny Elixir, które to dźwięczą jasnym, mocnym i wyrazistym dźwiękiem. Co prawda, ich poślizg (ze względu na nanopowłokę) jest dla mnie, szczególnie na koncertach, zbyt duży, ale likwiduje on całkowicie poświst opuszków na strunach co jest ważne w nagraniach studyjnych. Wbrew pozorom gitara basowa Ibanez Premium SR 1205 jest na tyle sztywna i odpowiednio masywna, że nawet twarde 045– 135 będą tu pasowały jak ulał, a my będziemy mogli zachowywać się na scenie jeszcze bardziej żywiołowo.
Basówkę Ibanez Premium SR 1205 podłączyłem do mojego zestawu Taurusa TH Cross. Nie odkryła ona nowych brzmień i barw, ale utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że świat dźwięków, jaki można za jej pomocą kreować, wykracza daleko poza zwykłą poprawność. Trafia on wprost do mojej wrażliwości wedle precyzyjnie określonych ram: na pierwszym planie są wysokie harmoniczne, wydobywane z każdego dźwięku na każdym progu. Jeśli połączy się je, jak ma to tutaj miejsce, z gęstym, sprężystym soundem, uzyskiwanym na wysokich pozycjach, twardym środkiem, który zachwyca prezencją nawet przy pustych strunach, zmysłowym ładunkiem miękkiego, lecz zwartego dołu, z genialnie selektywnie brzmiącą struną H, to mamy z grubsza obraz brzmienia nowoczesnego, sprawdzonego i atrakcyjnego w każdym gatunku muzyki (oczywiście poza jej ekstremami). Jak mawiał mistrz Kisielewski: „szał ciał, nenufary tańczą”.
Podobnie entuzjastycznie muszę wyrazić się o switchu zmieniającym centra środka. W położeniu 250 Hz, gdy dodamy tego składnika, zaatakuje nas rasowy, funkowy punch, lekko przyciemniony, delikatnie nawiązujący do minionych dekad, a gdy odejmiemy go – ale w położeniu 600 Hz – uzyskamy głębokie niekonwencjonalne brzmienie, niczym po markbassowych filtrach VLE czy VPF. Kłaniają się tu nisko bardziej nastrojowe i klimatyczne style, w których liczy się również stan ducha, a nie tylko techniczne fajerwerki. Te ostatnie wychodzą niemal same spod palców na genialnie dopasowanym gryfie i progach samograjach – każdy kto ma swoje licki i tricki, wykona je na tym Ibanezie bez większego wysiłku. Chociaż Ibanez Premium SR 1205 to na wskroś nowoczesne wiosło, zaskoczyło mnie ponownie na ustawieniu balance w kierunku przetwornika mostkowego. Kto by pomyślał, że uzyskam tu z niewielką pomocą potencjometru middle (okazuje się, że jest kluczowy!) totalnie vintage’ową barwę, od razu nasuwająca na myśl nieśmiertelnego Jaco? Kocham jego „mwah sound” i choć był wydobywany na fretlessie, to tutaj odnalazłem jego doskonały ekwiwalent. Odpowiednia zmiana artykulacji, dead notes i inne charakterystyczne zagrywki, których kiedyś namiętnie się uczyłem, dały efekt powrotu do przeszłości, gdzieś w okolice klubu 55 Grand (nazywanego nie bez przyczyny 55 Grams…), gdzie w latach osiemdziesiątych odbywały się jamy gigantów fusion – niektóre, mimo kiepskiej jakości nagrań, wydane na płytach.